Pomniejsze Bostwa - PRACHETT TERRY, Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettPOMNIEJSZE BOSTWARozwazmy zolwia i orla. Zolw jest stworzeniem zracym na ziemi. Wlasciwie nie jest mozliwe zycie blizej gruntu, jesli nie przebywa sie pod nim. Horyzont zolwia siega na kilka cali. Zolw porusza sie z taka predkoscia, jaka wystarcza do polowania na salate. Przezyl, gdy cala reszta ewolucji przemknela obok, poniewaz - ogolnie rzecz biorac - dla nikogo nie stanowil zagrozenia, a zjadanie go sprawialo zbyt wiele klopotu.A teraz wezmy orla. To istota, ktorej swiatem jest powietrze i wysokie szczyty, ktorej horyzont siega az po krance ziemi. Orzel ma wzrok tak ostry, ze potrafi dostrzec malenkie, piskliwe stworzonko przemykajace o pol mili od niego. Czysta sila, czysta wladza... Blyskawiczna skrzydlata smierc. Szpony i dziob takie, ze przerobia na posilek cokolwiek mniejszego od orla, a zapewnia mu przynajmniej szybka przekaske z czegokolwiek wiekszego.Mimo to orzel potrafi godzinami siedziec na urwisku i obserwowac krolestwa tej ziemi, dopoki w dali nie zauwazy ruchu. Wtedy skupia spojrzenie, skupia, skupia na malenkiej skorupie kolyszacej sie wsrod suchych krzakow na pustyni. I zrywa sie...W chwile pozniej zolw odkrywa, ze swiat oddala sie od niego. I widzi ten swiat po raz pierwszy - juz nie z wysokosci jednego cala nad gruntem, ale z pieciuset stop. I mysli: Jakimz wspanialym przyjacielem jest orzel.I wtedy orzel go puszcza.Prawie zawsze zolw spada i ginie. Wszyscy wiedza, dlaczego tak sie dzieje: grawitacja to nalog, z ktorym trudno zerwac. Nikt nie wie, dlaczego orzel to robi. Owszem, zolwiem mozna sobie dobrze podjesc, ale biorac pod uwage wlozony w to wysilek, praktycznie wszystkim innym mozna lepiej. Po prostu orly uwielbiaja dreczyc zolwie.Oczywiscie, orly nie zdaja sobie sprawy z faktu, ze uczestnicza w bardzo prymitywnej formie doboru naturalnego.Pewnego dnia zolw nauczy sie latac.***Ta historia rozgrywa sie w pustynnej krainie, w odcieniach pomaranczu i ochry. Kiedy sie zaczyna i konczy, to kwestie bardziej problematyczne, ale przynajmniej jeden z jej poczatkow mial miejsce powyzej linii wiecznych sniegow, o tysiace mil od pustyni, w gorach wokol Osi1.Jeden z czesto rozwazanych problemow filozoficznych brzmi: Czy drzewo padajace w lesie powoduje halas, jesli w poblizu nie ma nikogo, kto by go uslyszal?Problem ten wiele mowi o naturze filozofow, poniewaz w lesie zawsze ktos jest. Moze to byc tylko borsuk, zastanawiajacy sie, co to za trzask, albo wiewiorka, zdziwiona, ze cala okolica nagle przesuwa sie w gore... Ale jest ktos. W najgorszym przypadku, jesli drzewo pada w glebi lasu, slysza je miliony pomniejszych bostw.Rzeczy zdarzaja sie po prostu, jedna po drugiej. Nie przejmuja sie, czy ktos o nich wie. Ale historia... Nie, historia to cos innego. Historie nalezy obserwowac. Inaczej nie jest historia, tylko... no... rzeczami zdarzajacymi sie jedna po drugiej.I oczywiscie nalezy ja kontrolowac. W przeciwnym razie moglaby zmienic sie w cokolwiek innego. Poniewaz historia, wbrew powszechnym przekonaniom, to rzeczywiscie krolowie, daty i bitwy. A te rzeczy musza sie zdarzac w odpowiednim czasie. To trudne. W chaotycznym wszechswiecie zbyt wiele spraw moze sie niewlasciwie potoczyc. Kon generala az nazbyt latwo moze zgubic podkowe w nieodpowiedniej chwili albo ktos zle zrozumie rozkaz, albo goniec z wazna wiescia zostanie zatrzymany przez ludzi z kijami i problemem plynnosci finansowej. Sa tez dzikie opowiesci, pasozytnicze narosla na drzewie historii, ktore probuja nagiac je w swoja strone.Dlatego historia ma swoich opiekunow.Zyja... Coz, z samej natury rzeczy zyja tam, gdzie zostana poslani, ale ich duchowym domem jest ukryta dolina w wysokich Ram-topach na swiecie Dysku, gdzie przechowuje sie ksiazki historyczne.Nie sa to ksiazki, w ktorych przeszle wydarzenia przypiete sa do kartek jak motyle w gablocie. To ksiazki, z ktorych historia sie wywodzi. Jest ich ponad dwadziescia tysiecy; kazda wysoka na dziesiec stop, oprawna w olow, zapisana literami tak malymi, ze trzeba je czytac przez lupe.Kiedy ludzie mowia, ze cos "zostalo zapisane", zostalo zapisane tutaj.Istnieje o wiele mniej metafor, niz sie powszechnie sadzi.Kazdego miesiaca opat i dwoch starszych mnichow wyrusza do groty, gdzie znajduja sie ksiegi. Kiedys byl to obowiazek wylacznie opata, ale dwaj inni godni zaufania mnisi zostali dolaczeni do grupy po nieszczesliwej historii piecdziesiatego dziewiatego opata, ktory zarobil milion dolarow na drobnych zakladach, zanim przylapali go inni zakonnicy.Poza tym samotne wejscie do groty nie jest bezpieczne. Przytloczyc moze chocby sama koncentracja Historii przeciekajacej bezglosnie do swiata. Czas plynie. Zbyt wiele Czasu moze czlowieka utopic.Czterysta dziewiecdziesiaty trzeci opat zlozyl pomarszczone dlonie i zwrocil sie do Lu-Tze, jednego ze swych najstarszych mnichow. Czyste powietrze i spokojne zycie w ukrytej dolinie sprawia, ze wszyscy mnisi sa starsi. Poza tym, kiedy sie pracuje z Czasem, troche go wciera sie w czlowieka.-Miejscem tym jest Omnia - rzeki opat. - Na klatchianskim wybrzezu.-Pamietam - odparl Lu-Tze. - Ten mlody czlowiek imieniem Ossory, zgadza sie?-Sprawy powinny byc... uwaznie obserwowane - przypomnial opat. - Istnieja naciski. Wolna wola, przeznaczenie... potega symboli... punkt zwrotny... znasz to wszystko.-Nie bylem w Omni juz chyba, no, bedzie jakies siedemset lat - stwierdzil Lu-Tze. - Sucha okolica. Pewnie w calym kraju nie zbierze sie razem tona porzadnej gleby.-Ruszaj zatem.-Wezme swoje gory. Klimat bedzie dla nich odpowiedni.Lu-Tze zabral takze swoja miotle i mate do spania. Mnisi historii nie dbaja o majatek. Przekonali sie, ze wiekszosc przedmiotow zuzywa sie juz po stuleciu czy dwoch.Podroz do Omni zajela mu cztery lata. Po drodze musial zobaczyc kilka bitew i jedno skrytobojstwo - inaczej bylyby tylko przypadkowymi zdarzeniami.***Byl to Rok Hipotetycznego Weza albo dwusetny po Objawieniu Proroka Abbysa.Co oznaczalo, ze zbliza sie czas Osmego Proroka. W Kosciele Wielkiego Boga Oma mozna bylo polegac na prorokach: zjawiali sie bardzo punktualnie. Daloby sie wedlug nich regulowac kalendarz, gdyby tylko ktos mial kalendarz odpowiednio duzy.I jak zwykle w porze, kiedy oczekiwany jest nowy prorok, Kosciol zdwoil wysilki zmierzajace ku swiatobliwosci. Bylo to calkiem podobne do krzataniny, jaka nastepuje w biurach dowolnego wielkiego koncernu, kiedy spodziewani sa audytorzy. Jednak tutaj czesto polegalo na wyszukiwaniu ludzi podejrzewanych o bycie nie dosc swiatobliwymi i zadawaniu im smierci na wiele pomyslowych sposobow. Jest to uznawane za godny zaufania barometr stanu poboznosci w wiekszosci popularnych religii. Pojawia sie sklonnosc do deklaracji, ze nastepuje upadek obyczajow wiekszy niz przy solidnym trzesieniu ziemi, ze trzeba wyrwac herezje z korzeniami, a nawet z reka, noga i okiem, ze przyszedl czas, zeby oczyscic sie moralnie. Krew jest zwykle uwazana za srodek niezwykle skuteczny do tego celu.***I stalo sie w owym czasie, ze Wielki Bog Om przemowil do Bruthy, ktorego wybral: - Psst!Brutha znieruchomial w polowie zamachu motyka i rozejrzal sie po swiatynnym ogrodzie.-Slucham? - powiedzial.Byl piekny dzien mniejszej wiosny. Mlynki modlitewne krecily sie wesolo na wietrze od gor. Pszczoly leniuchowaly w kwiatach fasoli, ale brzeczaly glosno, by sprawiac wrazenie ciezko zapracowanych. Wysoko pod niebem krazyl samotny orzel.Brutha wzruszyl ramionami i wrocil do swoich melonow.A Wielki Bog Om znowu przemowil do Bruthy, ktorego wybral:-Psst!Brutha zawahal sie. Ktos wyraznie mowil cos do niego z pustki. Moze to demon? Przewodnik nowicjuszy, brat Nhumrod, bardzo dokladnie omawial temat demonow. Demonow i nieczystych mysli, gdyz jedno prowadzilo do drugiego. Brutha byl niepokojaco swiadomy, ze prawdopodobnie juz dawno nalezy mu sie demon.Najlepszym wyjsciem byla stanowczosc i recytacja Dziesieciu Fundamentalnych Aforyzmow.I raz jeszcze Wielki Bog Om przemowil do Bruthy, ktorego wybral:-Gluchy jestes, chlopcze?Motyka stuknela o wyschnieta ziemie. Brutha odwrocil sie gwaltownie. Widzial pszczoly, orla, a na drugim koncu ogrodu starego brata Lu-Tze, sennie przerzucajacego widlami stos nawozu. Mlynki modlitewne wirowaly pocieszajaco wzdluz murow.Wykonal reka znak, ktorym prorok Ishkible odpedzil zle moce.-Ustap mi z drogi, demonie - wymamrotal.-Przeciez stoje za toba.Brutha odwrocil sie jeszcze raz, bardzo powoli. Ogrod nadal byl pusty.Brutha rzucil sie do ucieczki.Wiele opowiesci zaczyna sie na dlugo przed swym poczatkiem, a historia Bruthy siega tysiace lat przed jego narodziny.Na swiecie istnieja miliardy bostw. Roja sie gesto jak lawica sledzi. Wiekszosc jest zbyt mala, by je zauwazyc, i nigdy nikt ich nie czci, w kazdym razie nikt wiekszy od bakterii, ktore sie nie modla i nie maja wielkich wymagan w zakresie cudow.To sa wlasnie pomniejsze bostwa - duchy miejsc, gdzie krzyzuja sie sciezki mrowek, bogowie mikrolimatow pomiedzy korzeniami traw. I wiekszosc z nich taka juz pozostaje.Poniewaz brakuje im wiary.Garstka jednak trafia w wyzsze regiony. Powodem moze byc cokolwiek. Pasterz szukajacy zblakanej owcy znajduje ja w krzakach i poswieca minute czy dwie, zeby wzniesc niewielki kamienny oltarzyk w ogolnej podziece wszelkim duchom, jakie moga przebywac w okolicy. Albo jakies niezwykle uksztaltowane drzewo zostanie skojarzone z lekiem na chorobe. Albo ktos wyryje spirale na samotnym glazie. Albowiem bogowie potrzebuja wiary, a ludzie pragna bogow.Czesto na tym sie konczy. Ale czasami wydarzenia rozwijaja sie dalej. Dodawane sa nastepne kamienie, ukladane kolejne glazy; w miejscu, gdzie kiedys roslo drzewo, staje swiatynia. Bog wtedy nabiera mocy, wiara wyznawcow niesie go w gore jak tysiac ton paliwa rakietowego. Nieliczni siegaja az do nieba.A czasem nawet dalej.Brat Nhumrod w odosobnieniu swej suro...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]