Popławska Halina - Hiszpanska romanca(1), E-BOOKI, Nowe (h - 123)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Halina Popławska - Hiszpańska romanca
Tom
Całość w tomach
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
Tłoczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zakładu Nagrań
i Wydawnictw
Związku Niewidomych
w Warszawie, ul. Konwiktorska 7
Przedruk z wydawnictwa
"Alfa",
Warszawa 1993
Pisała J. Szopa,
korekty dokonały
K. Markiewicz
i E. Chmielewska
- Niech wszyscy wyjdą.
- Niech wszyscy wyjdą. -
Walery Kontkowski powtórzył
głośniej ledwie słyszalne
polecenie umierającego.
Zaszurały odsuwane krzesła.
Delikatne trzewiczki dam
bezszelestnie wysunęły się z
sypialni, męskie buty narobiły
nieco hałasu.
Ojciec i syn zostali sami.
- Walery...
- Słucham, ojcze.
- Czy wszyscy wyszli?
- Wszyscy.
- Jest wiele spraw nie
załatwionych. Musisz mnie
zastąpić.
- Dobrze, ojcze.
- Kontki są twoje. Reszta w
testamancie. Nie przerywaj,
wiem, że umieram. Nie ma już dla
mnie nadziei na tej ziemi, tylko
tam... Miłosierdzie boskie...
- Ależ, ojcze...
- Nie potrzebuję pociechy,
chcę pomocy.
- Uczynię wszystko...
- Jest krzywda, którą
naprawisz zamiast mnie.
- Krzywda?
- Tak. Wielka krzywda.
- Naprawię.
- Te pieniądze, co to dwa razy
w roku szły do Paryża... na ręce
bankiera Laffitte'a...
- Wiem.
- Nic nie wiesz. Słałem na
utrzymanie... córki.
- Córki? Czyjej córki?
- Mojej. - Chory zamilkł i
odwrócił twarz, jak gdyby
pragnął ukryć zakłopotanie wśród
firanek otulających wezgłowie.
- Co mam robić? - Syn pierwszy
przerwał krępujące ich obu
milczenie.
- Zabrać ją tu... do domu. To
twoja siostra.
- Siostra... - Głos syna
wyrażał niedowierzanie,
zdumienie, obawę nawet.
- Twoja siostra. I tak ją masz
traktować. Młodsza od ciebie o
dwanaście lat.
Tym razem milczenie
przedłużyło się. Oddech
umierającego tracił miarowy
rytm, przechodził w rzężenie.
Syn znowu pierwszy odzyskał
równowagę.
- Gdzie ona jest?
Chory poruszył głową, zbierał
siły do koniecznych wyjaśnień.
- Daleko - zaszemrał po
chwili. - W Hiszpanii.
- To... podczas wojny - zaczął
syn.
- Podczas wojny... W
dziewiątym roku.
- I co?
- Matka nie żyje. Dziewczyna
została u dziadków. Ale i
dziadkowie umarli. Rodzina jej
nie chce. Nieprawa córka... -
Rękę tak chudą, że wydawała się
przezroczysta, podniósł do oczu.
Spoza palców spłynęła łza,
potoczyła się po równie białym,
jak poduszka, policzku i utonęła
w pościeli.
- Zrobię wszystko - zapewnił
gorąco syn, pochylając się nad
chorym.
- Przysięgnij.
- Przysięgam - dotknął
stojącego na stoliku krucyfiksu.
- Na Chrystusa.
- Umrę spokojny. - Rzężenie
powoli ustępowało. - Tam, w
biurku - wskazał wzrokiem -
żółta koperta zapieczętowana
moim sygnetem.
Syn podniósł się.
- Nie teraz... Potem, gdy
ja...
Syn powrócił na fotel przy
łóżku.
- Jaka ona jest? - Znowu
pochylił się nad umierającym.
- Nie wiem. Nigdy jej nie
widziałem. Laffitte wszystko
załatwiał... Nie chciałem...
póki żyła twoja matka...
- Rozumiem - pokiwał głową
syn.
- Pojedziesz do Paryża. -
Chory mówił z coraz większą
trudnością. - Laffitte powie
ci... Boże, czy to już...?
Syn wstał i uchylił drzwi
sąsiedniego pokoju. Zebrana tam
rodzina i domownicy powoli
wsuwali się do sypialni.
- Walery... Jesteś tu?
- Jestem, ojcze.
- Daj rękę... Nic nie widzę.
Syn ukląkł przy łóżku i
spełnił życzenie ojca.
- Nie odchodź... Zostań przy
mnie... Do końca...
Syn odpowiedział mocniejszym
uściskiem palców, obejmujących
bezwładną dłoń.
- Gdzie Natalka? Chcę
pobłogosławić...
Synowa i wnuczka przysunęły
się do łóżka. Pani spłakana, jak
tego wymagała okoliczność,
dziewczynka przestraszona
zmienioną twarzą dziadka,
nastrojem tej sypialni, gdzie za
kotarami wezgłowia czaiła się
śmierć.
Chory leżał cicho. Wydawało
się nawet, że zasnął. W pewnej
chwili otworzył szeroko oczy i
poderwał się, jak gdyby pchnięty
niewidzialną jakąś mocą.
- Mercedes! Jezu! Mercedes! -
Głos był dźwięczny i młody jak
dawniej.
Ten ostatni wysiłek rzucił go
martwego na poduszki, twarz mu
się zapadła, zgasło w nim
światło, które jest życiem.
Wschodzące słońce uderzyło w
okna, rozpaliło lodowe hafty na
szybach, zbryzgało złotem
koronkowe firanki i świetlistą
smugą legło na nieruchomej
postaci.
Wstał pierwszy dzień nowego,
tysiąc osiemset trzydziestego
piątego roku.
Pod świetlistym niebem
Hiszpanii
Wielkość to milczenie;@ reszta
jest słabością.@
Alfred de Vigny
"Śmierć wilka"
Hiszpania...
Takie imię nadali jej
Fenicjanie, w ich języku
znaczyło to "ziemia daleka i
nieznana".
Zaiste daleka i nieznana była
ta ziemia odcięta Pirenejami od
reszty Europy, otwarta jedynie
na lazur Morza Śródziemnego i na
bezkresny przestwór oceanu.
Piękna ziemia, bogata we
wszystko, co człowiekowi
potrzebne do życia, do
szczęścia, do miejsca w
nieśmiertelności.
Już od pradziejów natknąć się
tu można na ślady ludzkiego
geniuszu. Czyż grota Altamiry,
tej skalnej "Kaplicy
Sykstyńskiej", nie świadczy o
talencie rasy, która kiedyś,
później, wyda Murillów,
Zurbaranów i Velazquezów?
Mistrzowska i jakże pewna ręka
artysty owej odległej epoki
wypuściła na kamienne ściany
tabun dzików, bizonów i jeleni,
które bez chwili wytchnienia
pędzą we wściekłym galopie, aż
padną od grotu myśliwca.
Cóż dziwnego, że taka ziemia
przyciąga i wabi?
Ludy, które ją obrały za
siedlisko, przybyły z południa i
z północy. Śniadzi i
czarnowłosi, krępi, lecz zwinni,
Iberowie tu zetknęli się z
długonogimi Celtami o jasnych
włosach i oczach jak niebo.
Zetknęli się i pomieszali.
Żywość i melancholia, zmysł
praktyczny i skłonność do
mistycyzmu, mocne poczucie
rzeczywistości i wyobraźnia
wysnuwająca baśniowe wizje - oto
wynik mariażu owych dwóch natur,
dwóch mentalności.
Dlatego z tej właśnie ziemi
wyrośli Cervantes i Calder~on,
ta ziemia a nie inna
ukształtowała nieśmiertelne
wzorce wszech czasów: Cyda, Don
Quijote'a i Don Juana, jej poeci
najdoskonalej wyśpiewali
bohaterstwo, honor i miłość -
trzy ideały ludzkości.
Morze Śródziemne - szeroki
gościniec łączący ludy osiadłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]