Ponomarenko Aneta - 02 - Dom śmierci, E-booki, Autorzy, ~ P ~, Ponomarenko Aneta, Walery Jezierski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Anusi, mojej najukochańszej córceiPrzemysławowi Bugajnemu –dwóm bardzo ważnym osobom w moim życiuRozdział 1Słońce się zaćmi od samego wschodu,i swoim blaskiem księżyc nie zaświeci.Ukarzę Ja świat za jego złoi niegodziwców za ich grzechy.Położę kres pysze zuchwałychi dumę okrutników poniżę.(Księga Izajasza 13, 10–11)Przeraźliwie się bał. Jak jeszcze nigdy w życiu. Pot perlił musię na czole i od czasu do czasu skapywał na ubranie. Sięgnąłdo torby z narzędziami, którą przewiesił na ukos przez pierś,żeby nie zsunęła mu się z ramienia. Był w takim stanie, że niemógł niczego utrzymać.Bo ręce też mu drżały. Boże, jak chętnie napiłby się terazpienistego, chłodnego piwa lub palącej, dodającej animuszugorzałki. Z trudem przełknął ślinę, lecz to nic nie pomogło.Obrazy lejących się strumieniem trunków nie chciały zniknąćsprzed oczu.A oni tam czekali. Czekali, aż zrobi swoje lub… umrze.Wiedział, że nie ma innego rozwiązania. I już nie wierzył, że musię uda. Stał tu dobre pół godziny, jeśli nie dłużej, i nic, cholera,nie pasowało!Jakiż był głupi! Głupi i zbyt pewny siebie. Myślał, że jestnajlepszym fachowcem w mieście, co tam, w całej guberni! Żeda sobie radę z każdą przeszkodą. Dlatego od razu się zgodził,gdy tylko usłyszał kwotę. Dwieście rubli! Tyle pieniędzy! I tylkojedna mała przeszkoda do pokonania. Drzwi. Marne drzwi.Ileż on się już w życiu takich drzwi naotwierał! Ludzie gubiliklucze, łamali je w zamkach i Bóg wie, co jeszcze. A on otwierał,bo był ślusarzem. I to nie byle jakim, mistrzem cechu… A teraztkwi tu i poci się ze strachu jak mysz.Spojrzał na wciąż drżące dłonie i machinalnie otarł pot zczoła. Nie może już dłużej zwlekać, bo tamci się zniecierpliwią.Gdy nie udało mu się otworzyć drzwi i chciał się wycofać, jedenpowiedział, że zabije jego rodzinę, jeśli odmówi wykonaniaroboty, której się podjął.Owszem, podjął się dobrowolnie, ale nikt mu nie powiedział,że w tym cholernym domu aż się roi od śmiercionośnychpułapek. Gdyby wiedział, że zwykłe drzwi okażą się wcale nietakie zwykłe… Kto wie, może i tak by się podjął, bo to byłoprzecież wyzwanie. Rękawica rzucona mistrzowi. Nikt niezdołał dostać się do środka. Za chwilę może się okazać, że onteż nie.Wreszcie wyjął z torby zagięty drucik i długo mu sięprzyglądał. Może będzie pasował. Włożył go do zamka i zacząłpowoli w nim manipulować, nasłuchując, czy szczękniezapadka.Co tak stuka, u licha? To nie był normalny dźwięktowarzyszący otwieraniu zamka, choćby nie wiem jakskomplikowanego. Więc co tak klekocze?Otarł twarz rękawem, bo pot już nie kapał, lecz spływałleniwą strużką. Wcale nie zauważył, że to zrobił. Jego umysł nierejestrował już niczego poza dźwiękami mogącymi dochodzić zzamka. I tego dziwnego stukotu. Boże, to chyba serce tak mubije…Strach sięgnął wreszcie zenitu i nagle wszystko stało mu sięobojętne. Byle stąd odejść lub… Lub zginąć.– No, dalej tam! – krzyknął jakiś niecierpliwy głos z tyłu. –Nie będziemy tu sterczeć bez końca.Ponaglają go. Ledwo to usłyszał, gdyż głosy dochodziły jakbyzza mgły, z innej rzeczywistości.Jego ręce, niezależnie od woli mózgu, wciąż pracowicieporuszały drucikiem i blaszką. Skąd ta blaszka? Nawet niezauważył, że ją wyjął. Mniejsza z tym.Naraz usłyszał znajomy szczęk zamka. Potem drugi. Drgnęłajakaś sprężyna i drzwi stanęły otworem. Boże, co za ulga.Chyba mu się jednak udało? Ma się jednak to szczęście!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]