Pomnik Cesarzowej Achai -Tom 2, e booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej Ziemiański
Pomnik cesarzowej Achai – tom 2
Rozdział 1
Żagiel o niezwykłym kształcie został zauważony w Cesarsko-Książęcej Dostrzegalni mniej
więcej w południe. Mistrz Roe zanotował pozycję statku względem wieży, a po dwudziestu
modlitwach także jego kurs. Potem jednak, jakby nie wierząc własnym oczom, posłał po chłopca
obdarzonego najbardziej bystrym wzrokiem.
Zdyszany pomocnik zjawił się dłuższą chwilę potem. Musiał pokonywać skokami nie po dwa, ale
po trzy stopnie naraz. A w dodatku schody Dostrzegalni należały do bardzo stromych, z chłopca
ściekał pot.
– Na rozkaz, panie. – Rozpaczliwe próby uspokojenia oddechu przyniosły w końcu efekt.
– Patrz tam. – Mistrz ręką wskazał kierunek. – Powiedz mi, co widzisz.
C
HŁOPAK
PRZYSŁONIŁ
DŁONIĄ
OCZY
,
USIŁUJĄC
JAK
NAJLEPIEJ
WYPEŁNIĆ
NIECODZIENNY
ROZKAZ
. M
A
OPISAĆ
,
CO
WIDZI
? D
ZIWNE
. Z
REGUŁY
WYKORZYSTYWANO
GO
DO
OBSERWOWANIA
,
CZY
NIE
POJAWIAJĄ
SIĘ
PIERWSZE
OZNAKI
NADCIĄGAJĄCEJ
BURZY
,
CZASEM
DO
ŚLEDZENIA
ROZBITKÓW
,
ALE
NIGDY
DO
OPISYWANIA
WIDOKÓW
. N
IE
ZAMIERZAŁ
JEDNAK
DYSKUTOWAĆ
. W
YTĘŻYŁ
WZROK
.
– To bardzo ciężki statek. Takiego układu żagli jeszczem nie widział.
– J
AKIE
ONE
SĄ
? –
PRZERWAŁ
MU
R
OE
. – M
ÓW
,
CO
WIDZISZ
.
– Panie... – Chłopak zawahał się na chwilę. – Panie, nie jestem pewien, ale...
– M
ÓW
.
– Panie, one są ustawione do linii środka, o tak. – Klasnął, przesuwając jednocześnie dłoń po
drugiej dłoni. Nie umiał powiedzieć: „W stanie spoczynku są ustawione równolegle do osi statku,
pokrywają się z nią”, ponieważ nie znał tych pojęć ani adekwatnych słów. Musiał pokazać
gestem. Mistrz Roe jednak zrozumiał. Zrozumiał też, że takich żagli nie widział dotąd ani razu
w swoim długim, poświęconym sprawom morza życiu. Po jaką zarazę komuś były potrzebne
żagle zabudowane równolegle do osi? A jednak.
– C
O
JESZCZE
?
– One... on... – Chłopak westchnął ciężko. Miał najwyraźniej spore problemy z wysławianiem
się. – Ten statek płynie pod wiatr!
R
OE
WZRUSZYŁ
RAMIONAMI
. T
O
OCZYWISTE
. W
IAŁ
OD
LĄDU
,
A
OBCA
JEDNOSTKA
ZBLIŻAŁA
SIĘ
CORAZ
BARDZIEJ
. J
AK
WIĘC
PŁYNĘŁA
? P
OD
WIATR
,
DO
CIĘŻKIEJ
ZARAZY
. T
YLKO
NIECH
KTOŚ
WYTŁUMACZY
,
PO
CO
PŁYNĄCEMU
DO
PORTU
STERNIKOWI
ŻAGLE
,
SKORO
MU
W
MORDĘ
WIEJE
?
– Wyrażaj się jaśniej – zganił chłopca.
T
EN
NIE
MIAŁ
POJĘCIA
,
CO
POWIEDZIEĆ
. W
KOŃCU
ZARYZYKOWAŁ
.
– Oni nie mają wioseł.
M
ISTRZA
ZATKAŁO
. D
ŁUŻSZĄ
CHWILĘ
WALCZYŁ
O
ODZYSKANIE
ODDECHU
.
– To jak płyną pod wiatr na samych żaglach? – zapytał, wymuszając na sobie spokój.
– Z
WROT
! –
KRZYKNĄŁ
NAGLE
MŁODY
OBSERWATOR
. – W
ŁAŚNIE
ZROBILI
ZWROT
! P
ŁYNĄ
DO
NAS
ZYGZAKIEM
.
Roe westchnął ciężko. Odnotował w kronice portowej zmianę kursu tamtej jednostki. Dalej nie
rozumiał niczego. Odprawił chłopca, nie chcąc dłużej słuchać jego okrzyków. Na starość w ogóle
nie znosił przesadnego hałasu. Praca na wieży Dostrzegalni była więc dla niego ideałem, na który
ciężko pracował przez całe życie. Teraz zerknął na dół, na wielki, wspaniały port książęcy.
Dzięki młodemu wszyscy już tam pewnie wiedzieli o dziwnym statku, który najwyraźniej
zamierzał tu zawinąć. Nie miał na to wpływu. Czuł jednak, że dotknie dzisiaj dziwnej zagadki,
z którą to właśnie on będzie musiał sobie poradzić.
W porcie życie toczyło się normalnym rytmem. Dopiero przed zmierzchem ludzie odrywali się
od swoich zajęć, żeby zająć się obserwacją. Obcy statek był już widoczny w całej okazałości.
Oczywiście dokerów, kupców, zarządców handlowych i spekulantów nic to nie obchodziło. Ale
kapitanowie, sternicy, szyprowie kutrów, oficerowie marynarki i wszyscy związani z życiem na
morzu gromadzili się, tworząc gęstniejący tłum. Każdy chciał zobaczyć dziwoląga, który płynął
pod wiatr.
– Ale cudo! – krzyknął ktoś uczepiony masztu sygnalizacyjnego. – Właśnie robi zwrot.
– E
TAM
,
CUDO
–
ODEZWAŁ
SIĘ
JEDEN
Z
SZYPRÓW
. – W
IDZIAŁEM
JUŻ
TAKIE
W
N
EGGER
B
ANK
.
– Tak? To powiedz, jakim sposobem on płynie na nas na samych żaglach? Co?
S
ZYPER
NAJWYRAŹNIEJ
KŁAMAŁ
,
OPOWIADAJĄC
O
SWOICH
DOŚWIADCZENIACH
,
BO
NIE
POTRAFIŁ
UDZIELIĆ
ODPOWIEDZI
.
– Ależ wielki! – ekscytował się ktoś inny, usiłując się wspiąć na stertę towarów zgromadzonych
tuż przy nabrzeżu. Zaraz zresztą wywiązała się kłótnia z kupcem o te towary. Nie jedyna.
Przybywający ciągle ludzie mieli różne teorie na sposoby nawigacji zbliżającego się dziwadła,
a także różne przypuszczenia co do jego przynależności państwowej. Sprzeczka goniła sprzeczkę.
Napięcie rosło.
– W
YWIESIŁ
BANDERĘ
! –
KRZYKNĄŁ
KTOŚ
O
BYSTRZEJSZYM
WZROKU
OD
INNYCH
. – O
POWIEDZIAŁ
SIĘ
!
– Jakby dwa pasy, biały i czerwony... – rozległy się komentarze.
– A
POŚRODKU
COŚ
...
JAKBY
PTAK
?
– Na czerwonym polu. Ptak. Czyj to może być herb? Słyszał ktoś o takim?
– J
AKI
TO
PTAK
? P
OTWÓR
CHYBA
.
– Jest tu jakiś heraldyk? – donośny głos wybił się nad pozostałe. – Niech powie, czyj to herb:
rozplaskany ptak na czerwonym polu, z żółtą plamą na łbie?
H
ERALDYKA
JEDNAK
W
PORCIE
NIE
BYŁO
.
– Stanął! – wrzasnął nagle jeden z kapitanów. – Rzuca żagle i kotwicę!
W
SZYSCY
POZOSTALI
WYTĘŻYLI
WZROK
. N
IEBYWAŁE
! O
BCY
,
PRZEDZIWNY
STATEK
RZUCA
KOTWICĘ
DALEKO
PRZED
WEJŚCIEM
DO
PORTU
. N
IESŁYCHANE
! P
O
CO
?! D
LACZEGO
NIE
WPŁYWA
?
– Może ma głębokie zanurzenie? – odezwał się głos rozsądku starego, doświadczonego sternika.
– I nie może tu wpłynąć? Albo po prostu nie zna głębokości portu i nie chce ryzykować?
– B
REDNIE
,
BZDURA
! N
IE
WYGLĄDA
NA
AŻ
TAK
OBCIĄŻONY
,
ŻEBY
SIĘ
PRZESADNIE
ZANURZYĆ
. B
URTY
WIDAĆ
NA
SPORĄ
WYSOKOŚĆ
–
SZYBKO
ZAKRZYCZANO
JEDYNEGO
CZŁOWIEKA
,
KTÓRY
TEN
DZIW
ŻEGLARSTWA
USIŁOWAŁ
WYTŁUMACZYĆ
RACJONALNIE
.
Wszyscy wokół obserwowali małe sylwetki w jednolitych mundurach, które radziły sobie ze
skomplikowanym olinowaniem statku. Komentowano fakt, że burty i pokład lśnią w promieniach
chylącego się ku zachodowi słońca. Z czego są zrobione? Jakiej obróbce poddano drewno, że aż
do oślepienia odbija światło? Widok był zupełnie nieprawdopodobny.
– No, szykujcie mi łódkę na jutro – krzyknął jakiś cieśla okrętowy. – Ja se chcę o brzasku
obejrzeć te żagle z bliska.
– Ja też! Ja też! Płynę z tobą. – Chętnych na poranną podróż nie brakowało.
– T
OŻ
ŻAGLE
BĘDĄ
ZWINIĘTE
.
– Po rejach się zorientujemy, jak to robią. – Cieśla w fascynacji pocierał brodę. – A może jak
z dobrym winem popłyniemy w dzbanach, to zaproszą na pokład i pozwolą popatrzeć dokładnie?
– E,
TOŻ
TAMCI
MUNDURY
MAJĄ
,
NIE
WOLNO
IM
WPUSZCZAĆ
. B
O
W
OGÓLE
TO
OKRĘT
WOJENNY
,
A
NIE
STATEK
JEST
.
– Patrzcie! – ostry okrzyk przerwał dyskusję.
N
A
POKŁADZIE
OBCEJ
JEDNOSTKI
POJAWIŁA
SIĘ
NAGLE
ŁÓDKA
. T
AK
,
POJAWIŁA
SIĘ
TO
NAJWŁAŚCIWSZE
OKREŚLENIE
. P
RZEDTEM
JEJ
TAM
NIE
BYŁO
. D
WÓCH
LUDZI
CHWYCIŁO
JĄ
I
WRZUCIŁO
DO
WODY
. T
ŁUM
NA
NABRZEŻU
ZAMARŁ
. J
AK
TO
? A
LBO
TYCH
DWÓCH
TO
SIŁACZE
,
O
JAKICH
B
OGOWIE
NAWET
NIE
SŁYSZELI
,
ALBO
ŁÓDKA
JEST
NIEPRAWDOPODOBNIE
WRĘCZ
LEKKA
. A
PRZECIEŻ
NIE
MOŻE
TAKA
BYĆ
,
SKORO
ZA
MOMENT
WSIADŁY
DO
NIEJ
CZTERY
OSOBY
I
DO
TYLNEJ
BURTY
PRZYMOCOWAŁY
COŚ
NIEKSZTAŁTNEGO
,
CO
Z
TRUDEM
NA
LINACH
SPUSZCZONO
IM
ZE
STATKU
. T
O
,
CO
WSZYSCY
WIDZIELI
,
OKAZAŁO
SIĘ
TRUDNE
DO
UWIERZENIA
,
ALE
NAJLEPSZE
BYŁO
JESZCZE
PRZED
NIMI
. Ł
ÓDŹ
RUSZYŁA
NAGLE
SAMA
Z
SIEBIE
. B
EZ
POMOCY
ŻADNYCH
WIOSEŁ
,
NIE
MÓWIĄC
O
ŻAGLU
. S
AMA
Z
SIEBIE
. P
O
DŁUGIEJ
CHWILI
DO
OBSERWATORÓW
NA
BRZEGU
DOTARŁ
NIESIONY
PRZEZ
WODĘ
WARKOT
.
O B
OGOWIE
! Ł
ÓDŹ
BŁYSKAWICZNIE
ROSŁA
W
OCZACH
. M
NIEJ
ODWAŻNI
COFNĘLI
SIĘ
TROCHĘ
,
KIEDY
CIĄGNIĘTA
NAJWYRAŹNIEJ
PRZEZ
DEMONY
ŁÓDKA
BŁYSKAWICZNIE
WPŁYWAŁA
DO
PORTU
. W
EWNĄTRZ
SIEDZIAŁO
DWÓCH
MĘŻCZYZN
ODZIANYCH
W
NIESKAZITELNĄ
CZERŃ
,
Z
IDEALNIE
BIAŁYMI
CZAPKAMI
NA
GŁOWIE
–
ZNAĆ
W
NICH
BYŁO
WIELKICH
PANÓW
. O
BOK
ZNAJDOWAŁA
SIĘ
UBRANA
W
JAKIŚ
PRZEDZIWNY
STRÓJ
CZAROWNICA
Z
CZARNĄ
OPASKĄ
NA
GŁOWIE
. T
YM
HAŁAŚLIWYM
CZYMŚ
Z
TYŁU
ZAJMOWAŁ
SIĘ
CHYBA
ZWYKŁY
MARYNARZ
,
CHOĆ
TEŻ
W
NIESKAZITELNEJ
CZERNI
,
TO
JEDNAK
SKROMNIEJ
UBRANY
. D
O
OBECNYCH
W
PORCIE
DOTARŁA
WŁAŚNIE
FALA
SMRODU
ALBO
SKONCENTROWANEGO
NIEZNANEGO
ZAPACHU
,
KTÓRA
BIŁA
OD
HAŁAŚLIWEGO
URZĄDZENIA
. W
ARKOT
ZRESZTĄ
ZARAZ
ZMNIEJSZYŁ
SIĘ
ZNACZNIE
,
POTEM
UCICHŁ
,
A
ŁÓDŹ
WPŁYNĘŁA
DZIOBEM
NA
PIASZCZYSTĄ
ŁACHĘ
,
GDZIE
WYCIĄGANO
RYBACKIE
ŁODZIE
I
MAŁE
STATECZKI
HANDLOWE
. P
ASAŻEROWIE
ZESKOCZYLI
NA
PIACH
,
OSTATNI
SAM
JEDEN
BEZ
ŻADNEGO
WYSIŁKU
WYCIĄGNĄŁ
ŁÓDKĘ
NA
LĄD
. N
IEBYWAŁE
.
Z tłumu obserwatorów oderwało się kilka osób i pchanych ciekawością ruszyło w stronę
przybyszów. Niepotrzebnie zresztą. Okazało się, że tamci doskonale znali miejscowe zwyczaje,
bo skierowali się wprost do kapitanatu. Tłum rozstępował się przed nimi w ciszy. Ich mundury
budziły podziw, nikt dotąd nie widział tak drobnych i równych splotów nici tworzących materiał.
Nikt dotąd nie czuł też zapachów, jakie tamci rozsiewali, idąc. Przypominały trochę zapach
korzeni czy pachnideł z dalekich krajów, ale... No dobrze. Nic dziwnego, że pachniała
młodziutka czarownica, w końcu to kobieta. Ale mężczyźni? I to tak intensywnie?
Na przywitanie gości z kapitanatu wyszedł sam mistrz Roe. Trudno się dziwić zresztą. Widok był
niebywały. Obcy jednak wiedzieli, co robić. Obaj mężczyźni energicznie dotknęli palcami
swoich czapek. Nie był to może regulaminowy salut, przybysze robili to po swojemu.
Czarownica dygnęła lekko. Mistrz w odpowiedzi skłonił głowę.
– Komandor Krzysztof Tomaszewski, Marynarka Wojenna RP – przedstawił się najważniejszy
z przybyszów, a potem wskazał dłonią pozostałych. – Czarownica Kai, porucznik Leszek
Siwecki.
– W
ITAM
. – R
OE
POCZUŁ
ULGĘ
. O
BCY
MÓWIŁ
Z
WYSZUKANYM
,
PERFEKCYJNYM
AKCENTEM
. W
IDAĆ
BYŁO
,
ŻE
JEST
CZŁOWIEKIEM
KULTURALNYM
,
BYWAŁYM
NA
DWORACH
I
W
PAŁACACH
. N
IE
JEST
WIĘC
POSŁEM
JAKIEGOŚ
BARBARZYŃSKIEGO
KRÓLA
PLANUJĄCEGO
NAPAŚĆ
,
TYLKO
KIMŚ
NA
POZIOMIE
.
W
RÓŻYŁO
TO
BRAK
KŁOPOTÓW
. – J
ESTEM
MISTRZEM
C
ESARSKO
-K
SIĄŻĘCEJ
D
OSTRZEGALNI
I
ADMINISTRATOREM
PORTU
.
– Chcielibyśmy wnieść opłaty portowe. Niestety, nie mamy waszych pieniędzy. Czy możemy
zapłacić po prostu złotem?
P
ORT
BYŁ
PEŁEN
LICHWIARZY
I
SPEKULANTÓW
. R
OE
PSTRYKNIĘCIEM
PALCÓW
WEZWAŁ
NAJBLIŻSZEGO
,
W
MIARĘ
UCZCIWEGO
,
O
IMIENIU
O
RES
.
– Przyjmiesz od państwa złoto i rozliczysz się z portem?
– T
AK
,
MISTRZU
. – O
RES
,
WĘSZĄC
DOBRY
INTERES
,
DOSŁOWNIE
ROZPŁYWAŁ
SIĘ
W
UŚMIECHACH
.
– Chcielibyśmy też postawić wartę przy naszej łodzi. Zostaniemy w mieście na noc.
– O
CZYWIŚCIE
. – P
ONOWNE
PSTRYKNIĘCIE
PALCÓW
I
O
RES
NATYCHMIAST
KRZYKNĄŁ
,
ŻE
POSTAWI
CZTERECH
STRAŻNIKÓW
. A
TO
SPEKULANT
ŁAPCZYWY
! W
YSTARCZYŁBY
JEDEN
STRAŻNIK
NA
POKAZ
.
S
KORO
ŁÓDŹ
ZNALAZŁA
SIĘ
POD
OPIEKĄ
KAPITANATU
,
TO
ŻADEN
ZŁODZIEJ
I
TAK
NIE
MIAŁBY
DO
NIEJ
DOSTĘPU
. O
BCY
JEDNAK
NAJWIDOCZNIEJ
NIE
LICZYLI
SIĘ
Z
WYDATKAMI
,
BO
NIE
ZAPROTESTOWALI
.
N
AIWNI
. O
SKUBIĄ
ICH
TU
NACIĄGACZE
OFERUJĄCY
USŁUGI
I
DOBRA
WSZELAKIE
.
– I ja mam prośbę – odezwała się czarownica.
– T
AK
,
PANI
?
– Czy mógłbyś, szanowny mistrzu, zgłosić mój przyjazd w cechu? Bardzo by mi to życie
ułatwiło. Mam na imię Kai, szkoła pustynna Danoine, misja specjalna.
R
OE
SKŁONIŁ
GŁOWĘ
,
KRYJĄC
UŚMIECH
. D
OMYŚLAŁ
SIĘ
,
DLACZEGO
DZIEWCZYNA
SAMA
NIE
CHCIAŁA
PODEJŚĆ
DO
CECHU
CZAROWNIKÓW
. P
EWNIE
MUSIAŁABY
TAM
ODDAĆ
CZARNĄ
OPASKĘ
I
CZĘŚĆ
GODNOŚCI
BY
JEJ
UBYŁA
. U
SIŁOWAŁ
SIĘ
NIE
ROZEŚMIAĆ
,
MÓWIĄC
:
– To dla mnie żaden kłopot, młoda pani. Zgłoszę twoje przybycie urzędowo. – Przeniósł wzrok
na komandora. – Wielki panie, jaką nazwę twojego okrętu mam wpisać do kronik portowych?
– „B
IEGNĄCA
Z
B
OGAMI
”,
MISTRZU
.
– Ooo...? – Roe popatrzył na młodego oficera z uznaniem. – Właściwa nazwa dla tak pięknej
jednostki.
– D
ZIĘKUJĘ
. A
LE
TO
NIE
OKRĘT
,
MISTRZU
. T
O
JACHT
PEŁNOMORSKI
.
Tym razem Roe ukłonił się w niemym podziwie nad niewyobrażalnym wręcz bogactwem
nieznanego władcy, który przysłał tu swoich oficerów. Jacht tej wielkości? Dużo większy niż
niejeden statek handlowy? Ciekawe, czy sama cesarzowa miała jacht porównywalnych
rozmiarów.
– Piękny – odparł tylko. – Ores, zajmij się państwem i zaprowadź do miasta!
– Tak, mistrzu. – Spekulant zrozumiał, że to może być jeden z najpiękniejszych dni w jego życiu.
Zgiął się w ukłonie i wskazał obcym drogę do wyjścia z portu.
R
OE
PATRZYŁ
ZA
NIMI
DŁUGO
. W
OKÓŁ
WŁAŚNIE
GRUCHNĘŁA
WIEŚĆ
,
ŻE
MIMO
POSTAWIONYCH
CZTERECH
STRAŻNIKÓW
KOMUŚ
UDAŁO
SIĘ
DOTKNĄĆ
MAŁEJ
ŁODZI
,
KTÓRA
LEŻAŁA
NIEDALEKO
WYCIĄGNIĘTA
NA
PIACH
. P
ODOBNO
JEJ
BURTY
BYŁY
MIĘKKIE
JAK
RYBI
PĘCHERZ
WYPEŁNIONY
POWIETRZEM
. M
ISTRZ
NIE
EKSCYTOWAŁ
SIĘ
JEDNAK
PLOTKAMI
. P
OGŁĘBIONE
PRZEZ
LATA
DOŚWIADCZEŃ
ZEBRANYCH
DZIĘKI
PRACY
W
PORCIE
PRZECZUCIE
MÓWIŁO
MU
,
ŻE
TA
WIZYTA
NIE
NALEŻY
DO
ZWYKŁYCH
I
NIE
SKOŃCZY
SIĘ
JAK
ZAZWYCZAJ
. P
RZYBYSZE
PRZEDSTAWILI
SIĘ
JAKO
OFICEROWIE
MARYNARKI
WOJENNEJ
. N
IE
WYGLĄDAŁO
TO
JEDNAK
ANI
NA
WYPRAWĘ
SZPIEGOWSKĄ
,
ANI
POSELSKĄ
,
ANI
,
CO
ZUPEŁNIE
JUŻ
OCZYWISTE
,
KUPIECKĄ
. K
OGO
WIĘC
REPREZENTOWALI
? T
O
BYŁO
MNIEJ
ISTOTNE
. S
ĄDZĄC
PO
NIEWIDZIANYM
TU
NIGDY
SYSTEMIE
OŻAGLOWANIA
,
POCHODZILI
Z
TAK
DALEKA
,
ŻE
NAZWA
KRAJU
PEWNIE
NIKOMU
TU
NIC
BY
NIE
POWIEDZIAŁA
. A
LE
NAJWYRAŹNIEJ
I
TA
MYŚL
OKAZAŁA
SIĘ
NAJGORSZA
,
ICH
NIE
ZA
BARDZO
INTERESOWAŁO
,
CO
DZIEJE
SIĘ
WOKÓŁ
. K
TO
SIĘ
TAK
ZACHOWUJE
? K
URTUAZJA
,
UPRZEJMOŚĆ
,
SZASTANIE
PIENIĘDZMI
,
LECZ
NIE
NA
POKAZ
,
TYLKO
TAK
...
BEZ
ZWRACANIA
UWAGI
NA
DROBIAZGI
. N
O
KTO
SIĘ
TAK
ZACHOWUJE
? P
RZECIEŻ
NIE
SZPIEDZY
Z
ROZBIEGANYMI
OCZAMI
,
NIE
CZUJNY
ZWIAD
WOJSKOWY
,
NIE
POSŁOWIE
KAŻDYM
GESTEM
PODKREŚLAJĄCY
GODNOŚĆ
OSOBY
,
KTÓRĄ
REPREZENTUJĄ
. T
AK
ROBIĄ
...
WŁAŚCICIELE
GOSPODARSTWA
.
L
UDZKI
PAN
CHODZI
SOBIE
PO
SWOICH
WŁOŚCIACH
I
TAK
WŁAŚNIE
ROBI
. T
U
RZUCI
GARŚĆ
BRĄZOWYCH
,
TU
Z
UPRZEJMOŚCIĄ
SKŁONI
GŁOWĘ
SŁUŻĄCEMU
,
KTÓRY
DOBRZE
WYKONAŁ
SWĄ
POWINNOŚĆ
.
K
ULTURALNY
,
LUDZKI
PAN
NIE
PLUJE
KMIOTOM
W
TWARZ
,
ON
NIE
ŻAŁUJE
ZAPŁATY
. A
CI
TUTAJ
,
PRZYBYSZE
NIE
WIADOMO
SKĄD
,
TAK
WŁAŚNIE
SIĘ
ZACHOWYWALI
. J
AKBY
WSZYSTKO
WOKÓŁ
OD
DAWNA
BYŁO
JUŻ
ICH
WŁASNOŚCIĄ
.
Roe wrócił do kapitanatu i skrupulatnie uzupełnił odpowiednie wpisy w kronikach portowych.
A potem wydał kolejny niecodzienny dla niego rozkaz:
– Przynieście tu wina. Dużo!
– Podnieś głowę!
Dziewczyna leżąca wewnątrz niewielkiej transportowej klatki poruszyła się lekko. Jeden
z konwojentów szturchnął ją swoją długą drewnianą pałką.
– Więzień! Wstać!
Odruchowo poprawiła na sobie łachmany. Potem podniosła się chwiejnie. Kiedy oparła dłoń
o kratę, żeby sobie pomóc, dosięgnął jej nowy cios. Nie będzie sobie tu łap o kraty opierała,
kurwa jedna. Jak jej chwiejno, to zaraz dostanie porządne oparcie. Już konwojenci o nią zadbają.
Jeden ze strażników wsunął do środka gruby kij z zawieszonym na końcu sznurem. Opuścił pętlę
na szyję dziewczyny i zadzierzgnął mocno.
– Ręce wystaw!
Dusząca się dziewczyna, chcąc uniknąć dalszego bólu, skwapliwie wysunęła dłonie przez kraty.
Na obu nadgarstkach natychmiast zacisnęły się pętle. Po chwili mały, podręczny kołowrót bez
trudu uniósł klatkę w górę, a oprawcy, nie narażając się na żadne już niebezpieczeństwo, mogli
wejść do środka.
– Spętaj ją! – rozkazał konwojent młodszemu strażnikowi.
Ten przyklęknął szybko. Związał więźniowi obie nogi, ale tak, żeby mogła stawiać przynajmniej
drobne kroczki. Sznur podciągnął jeszcze do góry i przymocował do skrępowanych dłoni. Teraz
nie mogła już nawet teoretycznie nic im zrobić. Trzymali ją na pętli przymocowanej do kija
niczym na wędce.
– Idź! – Ten, który trzymał drąg, szarpnął nim lekko. – I żadnych numerów, bo się sama
powiesisz.
Dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała robić żadnych numerów. Posłusznie dreptała, gdzie jej
kazali. Podduszana walczyła o choć odrobinę oddechu.
– No jazda, jazda! – Konwojent był zbyt doświadczony, żeby szarpać tylko ze złośliwości. Nikt
tu nie chciał śmierci więźniów. Ludzie wokół to zawodowcy, a nie sadyści. Dręczyli do
upadłego, bo taka była procedura niepozwalająca więźniom nawet zipnąć, żeby nie mieli chęci
pomyśleć choćby o próbie przeciwstawienia się konwojentom. Nie męczyli dla przyjemności.
Niewielkiej grupie udało się zejść do piwnic, pokonując wąskie schody z dość dużym trudem. Na
szczęście pęta na nogach dziewczyny pozwalały na taki rozstaw nóg, żeby schodzić stopień za
stopniem. Na dole jednak jej twarz zaczęła przybierać lekko siną barwę. Lecz na razie nikt nie
zamierzał poluźnić pętli na szyi.
Zza wielkiego kontuaru ustawionego przed kratą podniósł się zwalisty mężczyzna.
– No i coście mi tu dzisiaj za gówno przywieźli? – Popatrzył na przybyłych z niesmakiem. –
Dezertera?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]