Polowa nocy, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
IZABELA SZOLCPołowa nocy2005Wyobraźnia to ciało Boga w każdym człowieku.William BlakeALEO HE POLIS!Głucho bije gdzieś duchów godzina:Jakby życie zaczęło się dla niej,Chciwie chłepce ze dzbana dziewczynaKrwawe wino bladymi ustami.Johann Wolfgang Goethe, Narzeczona z KoryntuMoja krew.Kiedy wesprę dłonie na brzegach marmurowej wanny i uniosę ciało trochę ponad taflę wody, widzę miejsce, z którego się sączy. Jest ciemnoczerwona. I gęsta, przynajmniej dopóki nie spotka się z wodą i nie rozpuści, barwiąc ją kolorem świeżo rozkwitłej róży. Pachnie oszałamiająco. Nie przestaję poruszać nozdrzami w poszukiwaniu tego zapachu. Chłonę go tak silnie, że aż zanurzam głowę i rozchylam usta...Parskam. I zaczynam wrzeszczeć. Wbiegają przestraszone służące.- Nie wolno tak krzyczeć.Jedna z nich uważnie spogląda.- Pójdę zawiadomić megaduksa - mówi. - To wiele zmienia.Ale ta pierwsza krew przyszła za późno. Nic nie zdołała zmienić. Nie będę bazylissą. To w pewien sposób przykre, bo wychowano mnie na cesarzową. Posiadam zasób zupełnie niepotrzebnej, niewykorzystywanej poza tronem wiedzy. Smutny jest też fakt, że cesarz mnie nie pragnie. Nie może dłużej czekać, tracić czasu dla niedojrzałego dziecka. W obecnej sytuacji szybko potrzebuje następców. Ja jeszcze nie nadaję się do małżeństwa, pozostanę więc tylko narzeczoną cesarza. Ta odmiana, porzucenie, z początku nie dotknęły mnie bardzo. Zresztą znam ich przyczyny i potrafię je zrozumieć.„Narzeczona cesarza”. Mężczyzn to onieśmiela, choć znalazło się wielu, którzy chcą mnie mieć za żonę, oczywiście za darmo.Dla bazyleusa też jest za późno. Moja następczyni - starsza, zdatna do łoża i rodzenia córa księcia Gruzji - nie przybędzie do miasta Konstantyna. Nie przypłynie. Turcy zdołali w ciągu czterech miesięcy zaryglować Bosfor. Wznieśli Rumeli Hisar, twierdzę Europy.Żaden statek nie prześlizgnie się do Konstantynopola. Wszyscy o tym mówią i brakuje wiary, by nie przyznać im racji.Sprawy, które opisuję, rozgrywają się w roku 1453.Dla nas, Greków, rozpoczął się 6961 rok od Stworzenia Świata.Osiemset pięćdziesiąt sześć lat temu Prorok uciekł do Medyny.Jest gorący maj. Czas upadku miasta.Przerywając wspominki, wyłażę z wanny.Służba gdzieś się rozpierzchła i nie ma nikogo, kto podałby mi ręcznik. Nie to mnie jednak denerwuje, tylko lodowata pod moimi stopami posadzka. Na wiosnę cesarz zakazał ogrzewania. Boi się o drewno, którego może nie wystarczyć do pieców piekarskich i do reperacji murów niszczonych tureckim ostrzałem.To ciągnące od fundamentów zimno jest teraz dla mnie największym okropieństwem wojny.Moja podgrzewana łazienka mieści się w domu, który na zewnątrz przypomina twierdzę. Dla niewprawnego oka, nienawykłego do wyczuwania luksusu to ascetyczna budowla. Na parterze pozbawiona okien, odgrodzona od świata grubym murem, zapieczętowana żelazną bramą. Dopiero od pierwszego piętra kusi wąskimi łukami kamiennych wnęk, transennami: ażurowymi, wyszlifowanymi do grubości pancerzyka młodego żółwia płytami alabastru, zasłaniającymi okienne otwory.Ponieważ wznosi się na skalnym wzgórzu, wysuniętym hen ponad miasto, z ostatniej kondygnacji spoglądać można wprost na rozległą panoramę Konstantynopola. Na morze, wiecznie gorejące złocistymi refleksami. Na port, największy klejnot „Nowego Rzymu”, w spokojniejszych czasach zapełniony dziesiątkami łacińskich statków. Teraz jest zamknięty, zagradza go łańcuch przeciągnięty od wieży Eugeniusza do Galaty w Perze. I jest pusty, nie licząc zaledwie paru zagarniętych Wenecjanom jednostek.W tym domu wychowuję się ja, wychowują moi bracia. Kiedy przestanie istnieć, kiedy wszyscy będą martwi, i tak nie zdołam go zapomnieć.Wystraszona nagłym szelestem, podskakuję nerwowo jak pustynny skoczek. Obracam się.- Na co patrzysz, eunuchu?Mierzi mnie jego nalane oblicze przypominające księżyc w pełni i ten wielki jak bęben brzuch, opięty ściśle cienką suknią.- Przyniosłem ręcznik, pani.- Wytrzyj mnie. Wysusz plecy. I stopy. - Zadzieram nogę, opierając się o jedną z wąskich kolumn. Paznokcie są czerwone. Na ten sam kolor maluję usta. Skubię brwi, kreśląc w ich miejscu niebieski łuk. Już wolno mi to czynić, już zdołałam się tego nauczyć. - Gdzie moja kąpielowa?- Charykleja poszła się modlić, pani. - Wprawnymi, okrężnymi ruchami ściera z mego ciała wilgoć. - Wie, że ją ukarzesz, ale zrobiła to w imię swej nieśmiertelnej duszy... Widziano - ściszył głos, sprzedając wiadomość niczym cudzoziemski kupiec - Najświętszą Dziewicę Panaghię w Blachernach. To Ona trzydzieści lat temu ocaliła miasto przed Muradem... I ikony, ikony ronią łzy w klasztorze Pantokratora. To znak! Może ten płacz przyniesie nam nadzieję.Może - nieruchomieje - tylko łagodny koniec.- Dokładnie trzyj! Cuda, cuda... - Uśmiecham się pogardliwie.- Przyznaj, że ta urocza Charykleja wpadła ci w oko?- O nie, pani!- A ja - pytam, muskając go stopą - czy jestem ładna?Pomimo swego „nierozwinięcia” piersi od zawsze mam wielkie.Nieważne, w jaki sposób podwiązuję je chustą, i tak są zbyt okrągłe. Nie układają się kusząco w dekolcie. Prą do przodu, zawsze przede mną, przed moją wąską i arystokratyczną głową. Piersi mam jak grecka wieśniaczka, przepocona zbieraczka oliwek.- Tak, pani.- Czy podobałabym się Konstantynowi?- To już nieważne, pani. Trzeba o wszystkim zapomnieć! - Kurczy się, jak garbus żebrzący przed świątynią. - Cesarz jest skończony. Ale tak... Podniecałabyś go, pani.Taaa... Co mnie obchodzi Konstantyn, rozpaczliwie stary, znużony życiem bazyleus. Mam nowego oblubieńca. To sprawa bardzo dla mnie intymna. Tajemna. Kiedy poczuję, że przyszła odpowiednia pora, będę łączyć się z nim tak, jak kobieta łączy się z mężczyzną. Tłumię uśmiech.- Eunuchu, a jak u ciebie z tymi sprawami?- Świat się kończy, pani. Gdybym potrafił być teraz przy kobiecie...Odprawiam go.Eunuchowie są mądrzy. Niekiedy nie można z tej mądrości korzystać, bo zapobiegliwi greccy mężczyźni oprócz jaj usunęli im języki.Jak już nadmieniłam, mam dwóch braci.Młodszemu, Teodozjuszowi, wyraźnie brakuje matki. Kiedy na niego patrzę, wciąż widzę ogromne, wilgotne jak u cielaka oczy. Teodozjusz ma pięć lat i zbyt wiele nie rozumie. Co innego ten drugi. Sama walczę z obłędem swojego bliźniaka. Choroba Teodora, mojego prześlicznego Teodora, przyszła tak niedawno. Rozkład, jaki poczyniła w jego głowie, przekonuje mnie, iż kryła się tam od dawna. Może od zawsze.- Zrób coś! Zrób! - Dopada mnie ze swym szaleństwem.Milczę.- Nie potrafię! Nie umiem się jej przeciwstawić! - Zamyka czaszkę w dłoniach i naciska. Naciska tak silnie, że boję się, iż ją zgruchocze.- Módl się. Stał się cud. Matka Boża jest pośród nas. Ona cię wysłucha.Nie słyszy mnie.- To wiedźma! Wiedźma! - Zanosi się urywanym szlochem.- Nie - mówię. - Nie, Teodorze. Ona nie jest wiedźmą. To Zło. Ojciec przywiózł zło do naszego domu.Mam lat dziesięć i pięć.Jestem przekonana, że niedługo umrę. Tak po prostu. Jeszcze mnie to nie przeraża. Jestem za młoda, żeby cokolwiek mnie przerażało. Harda. Przyjmuję zło, jak nigdy niespełnione marzenie - oczywiście, wcale go sobie nie życzę.Mam na imię Irena. Jestem dziewczyną z oblężonego miasta.Szepcze się, że megaduks pragnie oddać Konstantynopol Turkom.Wszystko po to, aby nie przejęli go łacinnicy. Ci heretycy od niekwaszonego chleba. Nasi wątpliwi obrońcy.Megaduks to bojownik za wiarę. Najprawdziwszy. Najgorszy.A jednak dotykają go nieszczęścia: żona go opuściła, w czasie wojennej odwilży umknęła na Moreę. Co prawda powiadają, że sam ją tam wysłał, z braku miłości. Nas zatrzymał przy sobie. Pięć cesarskich dromonów wciągnięto na mieliznę, aby nie przeszkadzały w walkach.Ich burty nabierały wody jak sita do wyrobu sera. Megaduks ma teraz bronić „morskiego muru”. To żadna obrona, żadne stanowisko.Chcą mieć go na oku. Na wypadek, gdyby spróbował...Oczywiście, ojciec jest pierwszym człowiekiem po cesarzu. Najpotężniejszym dostojnikiem. Wielkim Księciem, głównodowodzącym floty, megaduksem.Aha, nasza rodzina znajduje się od niedawna we władaniu sił nieczystych. Możliwe, że dzięki temu ocaleję z pogromu.Twierdzą, że okręty dowodzone przez ojca są niezdatne do użytku. Wiem, że kłamią. Widzieli, że dromony są sprawne. Dały popis siły. Nie pamiętam dnia, w którym wypłynęły. Nie pamiętam tego całego odjazdu, pożegnań megaduksa, czekania nań w pustym domu. A przecież wspomniane wydarzenia rozgrywały się tak niedawno.Popłynęli aż do Gallipoli. Splądrowali parę wiosek na azjatyckim wybrzeżu, coś tam spalili. Zniszczyli turecki statek transportowy.Wszystko nasi marynarze! Nasza flota!Pamiętam jednak twarze ludzi, którzy przypłynęli z nimi. Wyraz ich oczu.Całe to polowanie na niewiernych to zupełna strata czasu! Transport - strata miejsca! Mieszkańcy Konstantynopola nie chcieli ich kupować. Odrobinę ze współczucia, więcej z lisiego sprytu: czy aby warto niewolić sułtańskich poddanych w czasach, kiedy sułtan mówi o mieście jak o swojej własności?Ona jedna była inna, ani przerażona, ani harda. Tak, jakby chciała się znaleźć pośród nich, niewolników pł...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]