Powrot, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jaros�aw Zieli�skiPowr�t- Jedziesz, Anno? - krzykn�� w stron� zamkni�tych drzwi pokoju. Rozsun��je po kilku minutach.Nie mog�a us�ysze� jego pytania. Nawet spod s�uchawek wydobywa� si�przyt�umiony rytm muzyki. Œciszy�a troch� na jego widok.- Jedziesz?- Jasne! - zerwa�a si� i wy��czy�a odtwarzacz. Narzuci�a kurtk�,przesun�a r�k� po w�osach.- Ju�.Tokariew wzi�� ze sto�u szar� akt�wk�.- Tato, dzisiaj ja prowadz� - pomacha�a trzyman� w r�ku kart�.Wyjrza� przez okno, jakby sprawdzaj�c, co mo�e im przeszkodzi� spokojniedojecha� do Worenby.- Dobrze.Wybieg�a trzaskaj�c drzwiami.Nie jecha�a nawet zbyt szybko. Widok c�rki za kierownic� sprawia�przyjemno�� doktorowi Tokariew. To Aleks, jego starszy syn, nauczy� j�je�dzi�, mimo jego protest�w. Nawet teraz by�a troch� za m�oda nanieliniowe transportery, jakimi pos�ugiwa� si� o�rodek badawczy. Tokariewnawet jako� przyzwyczai� si� do jej brawurowej jazdy.Mo�e po dwudziestu minutach byli w Worenby.Ju� za bram�, czekaj�c, a� Anna ustawi w�z na parkingu, zauwa�y� jakie�nienaturalne o�ywienie. By� sam �rodek lata, asfalt pali� si� pod stopami.A mi�dzy budynkami kr�ci�o si� paru ludzi, nawet wieczorem niech�tniewychodz�cych poza zasi�g klimatyzatora.- Cze��, tato. Id� nad rzek� - Anna nie czekaj�c na odpowied� pobieg�a wstron� wzg�rz. - Mog� by� za jakie� p� godziny.Tokariew podszed� do budynk�w o�rodka. Pierwsza dostrzeg�a go Panina.Doktor Julia Panina, s�awa i wz�r m�odych psycholog�w.- Witam, profesorze.- Co tu si� dzieje?- Szef ci� wezwa�? Jeszcze nic nie wiesz? - pyta�a szybko ze swym zabawnymeuropejskim akcentem.- Tak, ale powiedz...- Przywie�li tego ch�opaka. Wiesz, z ekspedycji Fregaty. Jest tu pierwszyraz - i po godzinie znikn��. Zaczynamy go szuka�, ale to mo�e troch�potrwa�. Je�li wyszed� poza teren o�rodka...- Nie wydostanie si� st�d przecie�.Panina u�miechn�a si� pogardliwie.- Jeszcze z nim nie rozmawia�e� - rzek�a z wy�szo�ci�. Ale Tokariew zna�j� zbyt dobrze, by wystarczy� mu tylko protekcjonalny ton doktor Julie.Zastanawiaj�ce - Panina nie by�a zadowolona ze swego obiektu badawczego,cho� jeszcze wczoraj cieszy�a si� jak dziecko przed wigilijnym wieczorem.Co tu si� dzia�o?Wojskowy terenowiec zahamowa� tu� przed nimi, wzbijaj�c chmur� kurzu.Siedz�cy w nim Winiecki, kierownik o�rodka, wyj�� chustk� i przy�o�y� dospoconego czo�a.- Dobrze, �e jeste�, Tokariew. Mamy k�opoty.- Wiem. W czym m�g�bym pom�c? - poda� mu teczk�. - To te materia�y.Kierownik rzuci� teczk� na tylne siedzenie�. Jego sekretarz podni�s� j� iwytar� z kurzu.- Chod� do �rodka, Tokariew. Napijemy si� czego�, pogadamy. Straszny upa�- i do tego jeszcze ten cholerny szczeniak.- Co z badaniami? - spyta� Panin� Tokariew.Weszli do budynku.- Nic - odpar�a niech�tnie. - Nie posuwamy si� ani o krok. A naciski zg�ry... rosn� w dobrym tempie.- Tak, s�ysza�em.- Prosz� - sekretarz poda� im dwie wysokie szklanki soku.Zacz�li rozmawia� dopiero w po�owie drugiej porcji.Anna lubi�a to miejsce. Trzeba by�o si� troch� przej��, ale p�ytka,idealnie czysta rzeczka i ma�a pla�a schowana w�r�d krzak�w by�y tegowarte. Zdj�a buty i rozpi�a koszul�. Zdejmuj�c j� us�ysza�a jaki�szelest. Odwr�ci�a si�.Z boku, od strony k�py krzak�w, le�a� ch�opiec. Mia� na sobie bia��koszul� i r�wnie nieskazitelnie bia�e spodnie. Patrzy� na ni� spodprzymru�onych powiek. Z lekkim u�miechem ledwo rozchylonych warg.- Witam.Zastanowi� j� troch� dziwny akcent ch�opca. Ale chyba nie bardziej, ni�sama jego obecno��. To by� teren zamkni�ty, strze�ony przez wojsko i ca�ysystem ochrony. On po prostu nie powinien tu by�.- Jeste� troch� zdziwiona - stwierdzi�. - Ja te� nie spodziewa�em si�tutaj ujrze�... - u�miechn�� si� lekko - co� w tym stylu. Zdaje si�, �e tokraina sztywnych sier�ant�w i piekielnie ciekawych profesork�w wprzepoconych garniturach.To nie by� dobry pocz�tek rozmowy. W ko�cu jej ojciec by� jednym z tych„profesork�w”. Ale sk�d on si� tu wzi��?Nagle chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� do siebie, w cie� drzew. Wyl�dowa�ana jego koszuli. Metalowa klamra paska przejecha�a bole�nie po jejramieniu. Chcia�a co� powiedzie�, ale us�ysza�a coraz wyra�niejszy szump�at�w lotniczego transportera. Dopiero gdy ucich�, unios�a g�ow�.- Zwariowa�e�?- Szukaj� mnie.- Dlaczego?Zn�w powr�ci� na jego twarz ten kpi�cy u�miech.- Bo im zwia�em. Ale skoro ju� si� tak blisko poznali�my, czas si�przedstawi� - wsta�, wyprostowa� si� i poda� jej r�k�. - Artur. Po prostuArtur, nawet je�li ci� to zdziwi.- Anna Tokariew. Dlaczego mia�oby mnie to zdziwi�?- C�, jeste� pierwsza w takim razie - mrukn��.Obserwator popuka� w szkie�ko wykrywacza.- Tam co� by�o, Linkow.- Zostaw, nie b�d� zawraca� dla g�upiej puszki po piwie.- To jest mniejsze od puszki.- No wi�c: zagubionej �rubki. Lepiej patrz w d�. Jeszcze kwadrans iko�czymy. Dzi� nawet powietrze si� gotuje.Artur zanurzy� d�o� w ch�odnej wodzie, ochlapa� twarz i po�o�y� si�wygodnie wystawiaj�c twarz na po�udniowe promienie s�o�ca. Zdawa� si�zapomnia� o jej istnieniu.- Fajne miejsce - stwierdzi�.- Tak.Zamkn�� oczy.- Przeszkadzam ci?- Dlaczego?- Przecie� mia�a� si� wyk�pa�.Powstrzyma�a si� od kolejnego „dlaczego” - tym razem odpowied� by�aniepotrzebna.Rozebra�a si� i wesz�a do wody. Odwr�ci�a w jego stron�.- Dlaczego ci� szukaj�? - powt�rzy�a.- Jestem pod opiek� instytutu Briesa - odpowiedzia� powoli, wyra�niepodkre�laj�c ka�de s�owo.Anna parskn�a �miechem.- Co masz wsp�lnego z g��bokim kosmosem? - spyta�a, bo tym zajmowa� si�instytut jej ojca.- By�em tam. - Artur wzi�� do r�ki gar�� piasku i przez chwil� patrzy�,jak przesypuje si� mi�dzy palcami. - D�u�ej ni� tutaj.- Nie rozumiem - po�o�y�a si� na piasku. Drobne kropelki wody znika�y zjej rozgrzanego s�o�cem cia�a.- Opowiem ci tak� kr�tk� historyjk�. Na pewno jutro us�ysza�aby� j� odkogo� innego... kogokolwiek, kto zajmuje si� t� spraw�. - Le�a� naplechach z zamkni�tymi oczami i d�oni� os�aniaj�c� twarz. - Siedemdziesi�tlat temu wystartowa�a ekspedycja „Fregaty”. Dwa statki i szesnastu ludzi zAkademii Astronautycznych. Mieli umie�ci� dwie automatyczne stacjebadawcze na orbitach zbli�eniowych do niedawno rozpoznanych uk�ad�w: Agatyi Benjamina, jak je popularnie nazywano. ��czno�� urwa�a si� ju� poczterech miesi�cach rejsu. Mieli wr�ci� za dwana�cie lat. I nagle p� rokutemu pojawia si� co�, co jest zmodernizowanym „Kondorem” - drugim statkiemwyprawy. Zastopowuje na orbicie ziemskiej. L�duje tylko jeden cz�owiek.- Ty?- Nie ma go na li�cie za�ogi - ci�gn�� dalej Artur. - Ale ma te� innezadziwiaj�ce w�a�ciwo�ci: jest odporny na wszelkie oddzia�ywaniahinortyczne i piekielnie trudny do wsp�pracy. R�wnie niedost�pny jakKondor grupie specjalist�w z Instytutu i ca�emu bombardowaniu wszelkimimo�liwymi kluczami ��czno�ci. To ju� trzecie miejsce na Ziemi, kt�repozwolono mi zwiedzi�. Z regu�y bardziej przypominaj� wiwarium ni� rajskiogr�d.- Ale dlaczego?- Oni ci to lepiej wyja�ni�. B�d� tu za pi�� minut. Transporter i trzechludzi...Anna popatrzy�a na niego zdziwiona.- Nie b�d� zadowoleni widz�c ciebie w takim stroju... a raczej bezodpowiedniego stroju.Ubra�a si� szybko. Dopina�a koszul�, gdy w�z zahamowa� przed lini�krzak�w.Artur podni�s� do oczu r�k� z zegarkiem.- 53 minuty. Nie�le - ale ostatnim razem by�o lepiej. O, widz� now� twarz.- Profesor H.G. Tokariew - przedstawi�a go Panina.Artur u�miechn�� si� ubawiony.- Przepraszam za „przepoconych profesork�w” - rzuci� Annie.- Jedziemy - zakomenderowa�a Panina. - Obiad czeka.Artur otrzepa� spodnie z piasku.- Mo�e dobijemy interesu, pani doktor. Moja data urodzenia za dzie�wycieczki po wyspie. Przewodnika ju� sam sobie za�atwi� - spojrza� wstron� dziewczyny.- Jak szef si� zgodzi...- Nie. Teraz, albo zapomn� o propozycji.Panina przes�a�a Tokariewowi znacz�ce spojrzenie.- Zgoda.- 12 lipca 37 roku. To od rozpocz�cia wyprawy: mo�ecie sobie przeliczy�.- Dobrze, ale teraz jedziemy. Szef urwie mi za to g�ow�.- Mia�e� dobry pokaz, Tokariew - stwierdzi� kierownik o�rodka powys�uchaniu ich opowie�ci.- Ale po co ta gra?- Bo nie mamy innego wyj�cia. Nasz m�ody przyjaciel nie jest zbyt rozmowny- a jeszcze mniej na temat. Co tam robi� z twoj� c�rk�?- Rozmawia� - Anna ju� od d�u�szego czasu sta�a w lekko uchylonychdrzwiach. Teraz usiad�a na wolnym miejscu.- M�wi� o „Fregacie” - powiedzia�a im wszystko w jeszcze wi�kszym skr�cieni� Artur. Opis ich spotkania r�wnie� skr�ci�a o mniej istotne dla nichfragmenty.- ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]