Powrot do nikad, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Eddy BertinPowrót do nikšdSpis treciAdres: Gandawa, Dunwich HousewištyniaScriiikMaszyna czasu Herberta George'aPowrót donikšdCo się kończywištyniaSłońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy stary człowiek wkroczył do Doliny Snów. Zatrzymał się u wylotu przerażajšco ciasnego przejcia wród skał, które włanie przebył, i rozkoszował się ciepłym powiewem wiatru z Doliny, który muskał jego ciało, osuszajšc wilgotneod potu skronie. Całe nieskończenie długie godziny przedzierał się górskim przejciem, które było miejscami tak ciasne, że musiał przeciskać się pomiędzy, dosłownie pionowo wznoszšcymi się nagimi cianami, majšc nieodparte wrażenie, iż zaraz zejdš się ze sobš i zmiażdżš go w kamiennym pocałunku. Lecz nagle szczelina zaczęła robić się coraz szersza, by w końcu otworzyć się na leżšcš teraz przed nim dolinę i po raz pierwszy od długiego czasu ponownie ujrzał otwartš przestrzeń i słońce.Stary człowiek wiedział, że wreszcie odnalazł Dolinę Snów. Oparł się plecami o skałę i zmęczonym ruchem otarł pot zalewajšcy mu oczy, które piekły od tego jakby kłute tysišcem igiełek. Jego ręce o zgrubiałej i szorstkiej skórze bardzo potrzebowały krzepkiego kostura opartego teraz o skalnš cianę. Przez długi czas człowiek stał niby posšg, patrzšc nieruchomo na dolinę, której tak długo szukał wiedziony jedynie nadziejš, że kiedy jš odnajdzie, że odnajdzie tajemniczš Dolinę Snów. Zawsze wiedział, że leży gdzie ukryta wród górskich grzbietów, od-grodzona od wiata, bezpieczna od jego pożšdliwych szponów, nie tknięta przez czas i cywilizację, dostępna jedynie po przebyciu niemal całkowicie nie zbadanego ciasnego przejcia przez góry. O tym, gdzie leży to przejcie, przebškiwano w prastarych pergaminowych księgach, stosujšc tajne okrelenia i niewymawialne słowa; pisano o wšskim górskim przejciu wiodšcym do Doliny Snów pełnej osobliwych cieni, gdzie rzeczywistoć jest snem, a sen rzeczywistociš, o Dolinie, która czeka na tych, co dostatecznie długo i uporczywie jej szukajš, aby dostšpić tej nagrody.Stary już teraz człowiek szukał jej przez całe lata, długie, pełne trudów lata, po wszystkich zakštkach Ziemi i na stronicach zakurzonych ksišg w' bibliotekach i uniwersytetach. Grube bruzdy poorały mu czoło, zmarszczki zastygły wokół kšcików ust. Oczy zmatowiały, przyćmione delikatnš mgiełkš, a siwe kosmyki niby małe węże wiły się w falistej gęstwie jego włosów. Czas przygišł jego ciało do ziemi i pomarszczył skórę ršk, lecz wcišż żyło w-nim pragnienie, by dotrzeć do Doliny. W Dolinie co na niego czekało, co co miało nadać sens wszystkim jego straconym latom, co dostatecznie silnego, by przez cały ten czas zmuszać go do szukania... ale czego7Nareszcie... wkrótce się dowie.Kiedy słońce zaczęło zachodzić, w Dolinę wpełzły mroczne cienie. Wydawała się głęboka i rozległa, o wiele większa, niż pozwalały na to okalajšce jš niby wieniec górskie grzbiety, zupełnie jakby rozcišgała się w innym, nie ograniczonym przestrzeniš wymiarze. Stary człowiek nie mógł dojrzeć drugiego krańca Doliny, horyzont zdawał się gubić w oddali, jak pofałdowany kobierzec porwany w niebo przez rozhulany wiatr. A po obu stronach trwały niewzruszone grzbiety gór, bezlitosne skalne ciany.Stary człowiek zaczšł schodzić w dolinę. Piasek i delikatny pył zawirowały wokół niego, jak szarosrebrysta mgiełka, i z wolna opadały z powrotem, przybierajšc fantastyczne kształty, jakby wypełnione własnym, osobliwym życiem. Wydawało się, że dolina składa się wyłšcznie i z piasku, dziwnego jasnofioletowego piasku, drobniutkiego i delikatnego jak puder, przejrzystego, kiedy tumanami unosił się w górę. Pokrywał całš dolinę niby cienisty kobierzec, płaski i gładki, tylko gdzieniegdzie sterczały z niego dziwaczne w kształtach skamle bloki, rzucajšce teraz długie cienie w ostatnich promieniach słońca, które krwawiło na niebie umierajšc.Stary człowiek ruszył dolinš, jakby wiedzšc, w którš stronę ma się udać, zupełnie jakby jaka delikatna ręka wiodła go ku nieznanemu przeznaczeniu. Uszedłszy kawałek drogi obejrzał się za siebie. Nie było już skalnej ciany ani ujcia szczeliny, którš tu doszedł. Ze wszystkich stron rozcišgała się nieskończona piaskowa pustynia. Nie było powrotu. Wiatr za jego plecami pieczołowicie przykrywał lady stóp, jak matka przykrywa kołderkš usypiajšce dziecko. Ten sam wiatr prowadził go dalej a to w zawirowaniach fioletowych kryształków piasku podrywajšcych się w górę niby widmowe motyle, a to jako ciepłochłodna ręka muskajšca jego skronie w niemym zapewnieniu: Jestem. Idę za tobš.Pomijajšc roztańczone piaski, wiat w dolinie wydawał się zastygły w bezruchu. Skalne bloki, które przerywały od czasu do czasu monoto-nię krajobrazu wyłaniajšc się z półmroku niby skamieniali samotni strażnicy l przybierały budzšce grozę kształty, jakby zarówno ich wymiary, jak i geometria, która je stworzyła, były nie z tego wiata. Tylko cienie tych kolosów zdawały się żyć, kiedy tak rozpełzały się po dolinie niby badajšce teren czułki. W pewnej chwili stary człowiek spostrzegł, że słońce przestało się opuszczać i zawisło na niebie jak niewyrana ognista kula cięta mrozem lodowych kwiatów żarzšcego się czerwono ognia, jak pałajšce niezwykłym blaskiem, a jednak zimne oko martwego Boga.Pod jego czujnym nieruchomym spojrzeniem wiatr nadal igrał przewrotnie z wędrowcem. Z łopotem skrzydeł wzbijał tumany piasku tworzšc z nich rozedrgane formy niby-życia, niemal ludzkie postacie, które chwilami muskały wędrowca, by zaraz ponownie rozsypać się w delikatny pył, który natychmiast przybierał nowe kształty, bezustannie for-mowany niewidzialnymi palcami wiatru. Jego głos, dobiegajšcy jakby ze wiata cieni, szeptał czasem prosto w ucho wędrowca strzępy zdań, słowa, które przypominały mu co, co zdarzyło się bardzo dawno temu i o czym niejednokrotnie wolałby zapomnieć. Czasami wędrowiec sam sobie zadawał pytania i roiło mu się, że wiatr na .nie odpowiada, lecz nie mógł doczekać się odpowiedzi na pytanie najważniejsze, które zadawał sobie bez przerwy, które od lat już dršżyło go i burzyło się w nim jak lawa: dokšd i po co zmierza? Co spodziewa się tu znaleć?Wkrótce wyszeptał wiatr ustami wędrowca. Wkrótce... Mimo że słońce nadal wisiało nad horyzontem jasno widoczne, nie dawało już wiatła. Dziwny mroczny opar rozpełzł się po dolinie, bardziej mgła niż prawdziwa noc, niemal namacalna ciemnoć. Stary człowiek doznał nierzeczywistego uczucia, że otaczajš go żywe istoty istniejšce tuż poza zasięgiem jego zmysłów, na wpół niewidzialne twory przemykajšce obok niego, podšżajšce jego ladem, szpiegujšce go. Daremnie próbował opanować rodzšcš się panikę. Szedł naprzód po omacku, lecz o dziwo ani razu' nie wpadł na żaden ze skalnych bloków. Niekiedy wzdrygał się mylšc, że dotknęły go niewidzialne palce, lecz nadal szedł naprzód i stopniowo wrażenie, iż wokoło roi się od żywych istot, zanikło, jakby przekroczył granicę kręgu otaczajšcego co, ku czemu tak uparcie zmierzał.Wędrówka zdawała się nie mieć końca, a czas utracił swój rzeczywisty wymiar także dla ciała wędrowca. Ból i zmęczenie zniknęły jakby wyssane przez rozhulany wiatr. Szczelnym płaszczem okrywała go ciemnoć.wiatło. Jaskrawy potok "wiatła zalał go tak gwałtownie, że machinalnie uczynił krok do tyłu i ponownie znalazł się w mroku. Odczekał, aż sprzed oczu zniknš mu roztańczone różnokolorowe plamy migajšce jak w kalejdoskopie. Przygotował się na przyjęcie wiatła, tak jak nurek przygotowuje się do nagłego zejcia pod wodę, i uczynił krok do przodu. ' -Przed nim stała wištynia. ' Za nim była ciemnoć ze wszystkich stron otaczajšca wištynię cianš dziwacznych kształtów.wištynia usytuowana była porodku okršgłej doliny w Dolinie, a jej wieże z marmuru i koci słoniowej rozpełzały się na wszystkie strony niby macki. Mimo iż widział jš całš, wydawała się o wiele większa, niż na to wyglšdała, jakby zyskujšc nowy wymiar, rozrastajšc się i potężniejšc, kiedy odwracał oczy, i kurczšc się na powrót, kiedy patrzał prosto na niš. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że wištynia jest stara, bardzo stara. Koć słoniowa była odbarwiona i w wielu miejscach pokruszona, marmurowe płyty pokryte były pajęczš sieciš rys i zygzakowatych pęknięć. Mury budowli zdobił ornament fantastycznych scen, koszmarów oszalałego artysty, refleksów mierci człowieczego Ja i narkotycznych wizji, halucynacji palacza opium mistrzowskšrękš wyrzebionych w koci słoniowej, wyrytych w marmurze. Podchodzšc bliżej wędrowiec odnosił chwilami wrażenie, iż sama wištynia jest wielkim żywym organizmem, którego ciało pokrywajš zastygłe potwory z nocnych koszmarów, pasożytujšcych na jego istnieniu. Budowla nie miała okien ani innych otworów, tylko jedne ogromne zamknięte wrota, pozbawione jakichkolwiek ozdób i osadzone w murze z popękanych marmurowych bloków pokrytych reliefem skamieniałych postaci. Stary człowiek wiedział, że oto nadszedł kres jego wędrówki. Ciężkie wrota otwarły się przed nim bezszelestnie niby we nie. Jego oczom ukazała się nieskończona nerspektywa jednolicie białego korytarza. Naprzeciwko niego stała jaka postać.Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to człowiek, niski, pochylony człowiek, odziany w szarš pelerynę z kapturem całkowicie zakrywajšcš ciało i twarz. Człowiek ten stał z pochylonš głowš, nieruchomo, jakby był częciš pomieszczenia.Wrota zamknęły się za wędrowcem za sprawš tej samej niewidzialnej siły, która je otworzyła. Stary człowiek został sam na sam z oczekujšcš go istotš. Gwodzie, którymi nabijane były podeszwy jego butów, zgrzytały o marmur posadzki, a odgłos ten zdawał się odbijać zwielokrotnionym echem w coraz dalszych krańcach galerii, niby huk tysięcy pękajšcych luster...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]