Potwor, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mariusz Wo�niakPotw�rKa�demu,komu przeczytanie i zrozumienie tego tekstu nie sprawi du�ych trudno�ci- podobno po�owa Polak w nie rozumie czytanego tekstu.Prawdziwa potworno�� to nie w�ochaty pysk, k�y, pazury i czerwone �lepia.[�lepiec z Quad]Ci�gn�cy si� milami Stary B�r nie by� miejscem szczeg�lnie g�sto zamieszkanym.Prawd� rzek�szy, niewiele os�b decydowa�o si� na osiedlenie nawet w jegopobli�u, nie m�wi�c ju� o wn�trzu. R�ne nazwy, jakimi ludzie obdarzali tenolbrzymi las i opowie�ci o nim kr���ce r�wnie� nie przyczynia�y si� dopowi�kszenia grona ch�tnych do osiedlenia si� w okolicy: prastary, mroczny,diabli, czarci, dziki i upiorny to tylko niekt�re przymiotniki, z jakimi ludzie��czyli s�owo �b�r� wspominaj�c to miejsce. Ci o bogatszym zasobie s�ownictwa iwi�kszej fantazji nazywali go Prastarym Siedliszczem, Kniej� Zapomnienia,Z�owrogim Reliktem, albo podobnie, r�wnie dziwnie i pretensjonalnie. Legendy ozamieszkuj�cych las od Czas�w Stworzenia demonach, pot�nych �r�d�ach dzikiejmagii, dziesi�tkach bestii - tych znanych i tych, o kt�rych nikomu nie �ni�o si�nawet w najgorszych koszmarach, odstrasza�y reszt� tych, kt�rzy mieli ochot�zapu�ci� tu korzenie.Mimo wszystko Stary B�r, pokrywaj�cy sob� dziesi�tki mil kwadratowych, nie by�miejscem kompletnie niezamieszkanym i zapomnianym. Prowadzi� przez niego jeden znajwa�niejszych szlak�w na kontynencie, ��cz�cy olbrzymie, federacyjne kr�lestwoRidyen i r�wnie olbrzymi� krain� zwan� Slavi�. Wielu w�drowc�w i kupc�wkorzysta�o z traktu ��cz�cego wsch�d i zach�d cywilizowanego �wiata, ale tylkonajm�niejsi, lub najg�upsi z nich pozwalali sobie skraca� drog� korzystaj�c ze�cie�ek i dr�ek, kt�rych ca�e mn�stwo krzy�owa�o si� z g��wnym go�ci�cem.Wiadomo, �e je�li by� trakt, to musia�y by� i zajazdy. Rzeczywi�cie by�y, aleprzypomina�y bardziej warowne fortece, ni� go�cinne i przytulne gospody. Pozatym, nie by�o ich wiele. Mog�o si� zdarzy�, �e wyjechawszy z jednego z nich o�wicie, do nast�pnego dociera�o si� dopiero p�nym wieczorem� albo wcale, anocleg pod go�ym niebem w Starym Borze by� r�wnie bezpieczny, jak biwak wjaskini smoka. Tym pechowcom, kt�rzy zmarudzili i noc spotyka�a ich na drodzepozostawa�a tylko jedna mo�liwo��: zboczy� z traktu i szuka� wioski. Wbrewpozorom nie by�o to zaj�cie beznadziejne, istnia�o bowiem w Starym Borzekilkana�cie, mo�e kilkadziesi�t osad, kt�rych mieszka�cy zajmowali si� g��wniewyr�bem drzewa i eksploatacj� z�� naturalnych. Niestety byli i tacy, kt�rychg��wnym zaj�ciem by�a, ogl�dnie m�wi�c, eksploatacja sakiewek pechowychpodr�nych. Osadnicy byli g��wnie potomkami budowniczych traktu, albo banitami zr�nych powod�w zmuszonymi do zamieszkania w tej okolicy; niewielu przybywa�o tuz w�asnej woli. W�drowcy, kt�rzy postanowili odnale�� jedn� z takich osad mieliprzed sob� trudne zadanie, bo ich rozmieszczenie ci�gle si� zmienia�o � jedneby�y likwidowane po wyczerpaniu z��, inne by�y pacyfikowane przez potwory zg��bi lasu, gdzie indziej powstawa�y dla r�wnowagi nowe osiedla, kt�re po�rednio pi�ciu latach zn�w znika�y � i tak w k�ko. Szukanie osady w Borze by�ojak �apanie ruchliwej pch�y.W�ska droga wiod�ca po�r�d lasu przypomina�a wzbieraj�c� rzek� mrokurozpraszanego ostatnimi, pomara�czowymi promieniami s�o�ca. Jechali ni� dwajkonni. Ich wierzchowce, jeden srokaty, a drugi czarny jak noc, niemal dotyka�ysi� bokami. Jeden z je�d�c�w by� elfem; jego d�ugie, z�ote w�osy opada�y nazarzucony na ramiona zielony p�aszcz spi�ty pod szyj� brylantow� spink� wkszta�cie harfy, kt�ra nie pozostawia�a w�tpliwo�ci, co do profesji w�a�ciciela.Elf by� bardem, i to nie byle jakim � brylant zarezerwowany by� dla prawdziwychmistrz�w. Nawet gdyby kto� nie zwr�ci� uwagi na taki detal jak spinka, to lutniaumocowana przy siodle ostatecznie wyja�nia�a spraw�. Wi�cej k�opot�w sprawia�orozpoznanie drugiego je�d�ca. Siedz�cy na czarnym rumaku m�czyzna by�cz�owiekiem � elf raczej nie m�g�by mie� tak paskudnej g�by, ale mo�e to tylko�wiat�o i cienie igra�y na jego zm�czonej, pooranej bliznami twarzy nadaj�c jejtak z�owrogiego wygl�du? Nienaturalnie wygl�da�y te� jego d�ugie, spi�te nag�owie sk�rzan� opask� w�osy, kt�re by�y popielato-siwe. Takie w�osy mo�na by�oznale�� na g�owie wiekowego starca, a nie m�czyzny mog�cego mie� najwy�ejtrzydzie�ci lat. Obrazu dope�nia� miecz zawieszony na plecach. Niewieleryzykuj�c mo�na by i�� o zak�ad, �e je�dziec nie by� skryb�. Niewiele wi�cejryzykowa�by kto� stawiaj�cy na to, �e na chleb zarabia on mieczem i �e jest wtym dobry.Jechali w milczeniu, co nie mog�o dziwi� � je�d�cy, kt�rzy zboczyli z g��wnegotraktu niemal w samym �rodku Starego Boru rzadko byli weseli i szczebiocz�cy jakskowronki. Po tej dw�jce nie by�o jednak wida� strachu, raczej skupienie. Ka�dyz nich intensywnie nad czym� rozmy�la�, ale �aden nie mia� ochoty odezwa� si�pierwszy.-Lambert? � Elf przerwa� milczenie. � S�o�ce jest coraz ni�ej� Nie zrozum mnie�le, nie boj� si� lasu, bo nie uwa�am, �eby�my mieli si� czego ba�. Las nieskrzywdzi nas ot tak, bez powodu. Mam tylko nadziej�, �e nie zdybie nas tu jaka�weso�a kompania banit�w i rzezimieszk�wDaj spok�j, Sol. Tu gdzie� jest osada. Drwale� Drwald� Drawl, czy jako� tak� Napewno jest. Jest nawet karczma, podobno ca�kiem niez�a. Wtajemniczeni cz�sto tuzaje�d�aj�.Wtajemniczeni?- Wiesz, znajomi osadnik�w, niekt�rzy najemnicy, ich znajomi, znajomi ichznajomych� Teraz akurat nie pora, ale wiosn�, w porze turniej�w w Fuoro, bywapodobno i kilka os�b w tygodniu, teraz kilku na miesi�c.- By�e� tam kiedy�?- Nie.- Nie chcia�bym ci� martwi�, ale jeste�my ju� dobrze ponad mil� od go�ci�ca, atwojej osady jak nie by�o, tak nie ma.- Och, daj spok�j, Solevann. M�wi� ci, �e to gdzie� tu.Ledwie wojownik wypowiedzia� te s�owa, a powietrze przeszy� �wist strza�y, kt�ramin�a jego g�ow� o cal. Przez drog� przebieg�a sp�oszona sarna. Solevannodruchowo po�o�y� si� w siodle i po�pieszy� konia. Lambert b�yskawiczniezeskoczy� z wierzchowca jednocze�nie dobywaj�c miecza i rzuci� si� w krzaki. Pochwili, po przeciwnej stronie, z zaro�li wy�oni� si� m�ody m�czyzna z �ukiem wr�ce. Stan�� na �rodku drogi i rozejrza� si�. Wygl�da�o na to, �e by� sam.Lambert nie czekaj�c d�ugo wyskoczy� na drog� i powali� go na ziemi� mocnymciosem w szcz�k�.- Co z ciebie za ptaszek � spyta� kl�cz�c mu na plecach i wykr�caj�c r�ce � �ebyspokojnych w�drowc�w strza�ami z krzak�w cz�stowa�, co?- Aj! Zwariowa�e�?! Z�a� ze mnie, cz�owieku!- Jeszcze chwileczka i zejd� � obieca� kr�puj�c r�ce le��cego. � Prosz� bardzo.Tylko bez numer�w.Nadjecha� Solevann prowadz�c za uzd� drugiego rumaka.- Tylko jeden? Jaki� desperat? Samob�jca? B��dny rycerz?- Wypraszam sobie, panie. Jestem Marko, my�liwy � odpar� dumnie ch�opak, kt�ryzd��y� ju� si� podnie��.- No, poluje chyba na podr�nych.- Przesta�, Lambert, on nie wygl�da mi na zb�ja. Nie m�wi jak zb�j.- I strzela co� kiepsko jak na zb�ja.Ch�opak spojrza� na Lamberta ze z�o�ci�. M�g� mie� najwy�ej dwadzie�cia lat, najego ca�kiem przystojnej twarzy tu i �wdzie pojawia�y si� nieregularne k�pkizarostu. Ciemne, kr�tkie w�osy i du�e, br�zowe oczy nadawa�y mu wygl�dmarzyciela. Na prawym policzku pojawia�a si� opuchlizna po ciosie Lamberta.- Nie wiem o czym m�wicie, ale p�ki co, to pan raczy� rzuci� si� na mnie, pobi�i zwi�za�.- Lambert, on albo jest cwany, albo pomylony�- �albo tylko s�abo strzela � doko�czy� Lambert, kt�ry w�a�nie skojarzy� kilkaoczywistych fakt�w. � Powiedz mi: polowa�e� na sarn�? � Kiwni�cie g�ow�. � Przedchwil� do niej strzela�e�? � Ponowne kiwni�cie. � No to chyba jeste� �lepy jakpijany goblin w pe�nym s�o�cu, bo strzeli�e� kilkana�cie �okci od celu i ma�omnie nie trafi�e�.Brwi ch�opaka unios�y si� o prawie cal, a jego i tak du�e oczy zrobi�y teraz si�tak wielkie, �e Lambert, Solevann i ich konie mog�y si� w nich utopi�. Rozleg�si� perlisty, czysty jak g�rski potok �miech elfa i ca�a pogr��aj�ca si� wzmroku okolica jakby poja�nia�a przez chwil�. Marko uspokoi� si� i u�miechn��.Nawet oblicze Lamberta nieco si� wypogodzi�o.- Z czego si� �miejesz?- Renegat Savath, obro�ca i bohater elf�w, najwi�kszy wojownik od Wiek�w Wojen ipierwszy miecz Ridyen omal nie zosta� ustrzelony jak �ania! Wasi bogowienaprawd� maj� poczucie humoru, Lambert! Gratulacje, m�ody cz�owieku, w�a�nieomal nie uda� ci si� wyczyn, o kt�rym najt�si rycerze tego �wiata mog� tylkopomarzy�- B�d� tak mi�y, Sol, i si� zamknij � przerwa� mu Lambert, na kt�rego obliczupojawi� si� jednak grymas mog�cy uchodzi� za u�miech.- Ja� Ja bardzo przepraszam� nie wiedzia�em� nie chcia�em � pl�ta� si� ch�opak.� Ja wszystko�Nagle Lambert poczu� mrowienie na ca�ym ciele, zupe�nie jakby maszerowa�y po nimsetki ma�ych robaczk�w o lodowatych n�kach. Jednocze�nie pojawi�o si� uczucieniepokoju. Elf najwyra�niej te� co� wyczu�, bo u�miech zgas� na jego twarzy.- Lambert, czy to jest to, o czym ja my�l�?Pytanie by�o czysto retoryczne, bo �aden z nich nie mia� w�tpliwo�ci, �e wpobli�u pojawi�a si� si�a magiczna, najprawdopodobniej jaka� istota, i �e jejuwaga skierowana jest w�a�nie na nich. Jedynie Marko wydawa� si� nie wyczuwa�pot�nej aury. Nie tylko wydawa� si� nie odczuwa� l�ku, ale wr�cz nabra�pewno�ci siebie.- Najmocniej pan�w przepraszam. Ca�e to zaj�cie wyda�oby mi si� zabawne, gdybynie fakt, �e pa�skie �ycie zosta�o nara�one na szwank, panie Lambert. Szcz�ciemjednak nie dosz�o do tragedii. Mimo to jeszcze raz chcia�bym wyrazi� mojeubolewanie, a ponadto zaproponowa� szanownym panom nocleg w pobliskiej wsi, bopodr� noc� w tych okolicach to niezbyt bezpieczne przedsi�wzi�cie. B�dzie tozaszczyt dla mnie, mojego ojca i ca�ej wsi go�ci� tak dostojnych m��w, tymwi�kszy, �... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl