Postrzyzyny, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W serii Dzieła Wybrane Bohumila Hrabala ukazały się tomy:nie chcę mieszkaćBambini di Praga 1947Czuły barbarzyńcaTaka piękna żałobaŚwięto przebiśnieguKain. Bambino di Praga. JarmilkaSkarby świata całegoPostrzyżynyBohumilHRABALPostrzyżynyPrzekład Andrzej Czcibor-Piotrowskiświat iiterackil za b e l i nTytuł oryginału: Postfiżiny© 1976, Bohumil Hrabal Estate, Zurich, Switzerland© Copyright for the Polish translationby Andrzej Czcibor-Piotrowski© Copyright for the Polish edition by Świat Literacki,Izabelin 2001ISBN 83-88612-05-0Na okładce wykorzystano fragment grafiki Vladimira BoudmkaOpracowanie graficzne: Studio DeseńSkład i łamanie: Pracownia Wydawnicza&AkantŚwiat Literackiskr. poczt. 6705-080 Izabeline-mail: redakcja@swiatliteracki.com.pl , >www.swiatliteracki.com.pl •\ Pani Bovary to ja. Printed in Poland \ . Gustave FlaubertLubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, kiedy szmatkami i zmiętą „Polityką Narodową" czyszczę szkła lamp, zapałką usuwam czerń opalonych knotów, nakładam z powrotem mosiężne kołpaczki i dokładnie o siódmej nadchodzi ta cudowna chwila, kiedy przestają pracować maszyny w browarze i dynamo tłoczące prąd wszędzie, gdzie świecą się żarówki, dynamo to zaczyna zmniejszać obroty i w miarę jak prąd słabnie, słabnie również światło żarówek, z białego światła staje się z wolna światło różowe, a ze światła różowego światło szare, sączone przez krepę lub też organdynę, aż wolframowe włókienka pokazują pod sufitem czerwone rachityczne paluszki, czerwony klucz wiolinowy. Wtedy zapalam knot; wkładam szkło, wysuwam żółty języczek, nakładam mleczny klosz ozdobiony porcelanowymi różami. Lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, patrzę przez tych kilka chwil z upodobaniem w górę, kiedy światło wycieka z żarówki jak krew z poderżniętego koguta, patrzę z upodobaniem na ten blednący podpis prądu elektrycznego i wzdrygam się na myśl, że może nadejść chwila, kiedy do browaru zostanie doprowadzony prąd miejski i wszystkie lampy w browarze, od latarń w stajniach, lamp z okrągłymi lusterkami, wszystkich tych pękatych lamp o okrągłych knotach, że wszystkie te lampy któregoś dnia się nie zapalą, nikomu nie będzie zależeć na ich blasku, bo cały ten ceremoniał zostanie za-stąpiony kontaktem podobnym do kurka wodociągowego, który zastąpił urodziwe pompy. Lubię te swoje płonące lampy, w których świetle noszę na stół talerze i sztućce, w których świetle otwierają się gazety albo książki, lubię oświetlone blaskiem lamp ręce leżące od niechcenia na obrusie, odcięte ludzkie ręce; ze splotu ich linii można wyczytać charakter człowieka, do którego te ręce należą; lubię owe przenośne lampki naftowe, z którymi wychodzę wieczorami naprzeciw gościom i oświetlam im twarze i drogę, lubię lampy, w których świetle robię szydełkiem firanki i pogrążam się w głębokich marzeniach, lampy, które zgaszone gwałtownym dmuchnięciem wydają dławiący swąd, wypełniający ciemny pokój niczym wyrzut. Ach, gdybym tak znalazła w sobie dość siły i kiedy do browaru doprowadzą prąd, żebym przynajmniej raz w tygodniu któregoś wieczoru zapaliła lampy i przysłuchiwała się melodyjnemu syczeniu żółtego światła, które rzuca głębokie cienie i skłania do ostrożnego stąpania i do marzeń.Francin zapalał w biurze dwie pękate lampy o okrągłych knotach, dwie lampy gderające nieustannie jak dwie przekupki, dwie lampy, które stały na krańcach ogromnego stołu, lampy, które tchnęły ciepłem niczym piecyki, lampy, które z ogromnym apetytem pochłaniały łakomie naftę. Zielone klosze tych pękatych lamp odcinały niemal jak pod linijkę przestrzeń światła i cienia, tak że kiedy patrzyłam przez okno do biura, Francin był zawsze rozcięty na Francina polanego witriolem i Francina, którego pochłonął mrok. Mosiężne maszynki, w których knot porusza! się przesuwany poziomą śrubą w dół albow górę, te mosiężne koszyczki miały ogromny ciąg; te lampy Francina potrzebowały tyle tlenu, że wysysały wokół siebie powietrze, tak że kiedy Francin położył w pobliżu lampy papierosa, mosiężne sito wciągało wstęgi błękitnego dymu i dym z papierosa, dostawszy się do magicznego kręgu pękatych lamp, zostawał nieubłaganie wchłonięty i pożarty w szkle przez płomień, który nad kołpaczkiem świecił zielonkawo jak światło, jakie wydziela spróchniały pień, światło jak błędny ognik, jak ogień świętego Eliasza, jak Duch Święty, który zstąpił pod postacią fioletowego płomyczka unoszącego się nad tłustym żółtym światłem okrągłego knota. I w blasku tych lamp Francin zapisywał w otwartych księgach browarnianych roczną produkcję piwa, wydatki i dochody, sporządzał sprawozdania tygodniowe i miesięczne, aby pod koniec każdego roku zrobić bilans za cały rok kalendarzowy, i karty tych ksiąg lśniły jak nakrochmalone gorsy. Kiedy Francin obracał kartę, te dwie pucułowate lampy gorszyły się każdym ruchem, tak że groziły zgaśnię-ciem, rozgdakiwały się te dwie lampy, jakby to były wyrwane ze snu dwa ogromne ptaki, zupełnie jakby te dwie lampy poruszały gniewnie długimi szyjami, rozrzucały po suficie oddychające nieustannie chińskie cienie przedpotopowych zwierząt, na suficie w tych półcieniach widziałam zawsze wachlujące się uszy słoni, unoszone oddechem klatki piersiowe kościotrupów, dwie wielkie ćmy wbite na pal światła wyrastający ze szkła wprost ku sufitowi, gdzie lśniło nad każdą lampą okrągłe oślepiające lusterko, oświetlony ostro srebrny pieniądz, który nieustannie, niemal niedostrzegalnie, ale jednak poruszał sięwyrażając nastrój każdej lampy. Obróciwszy kartę, Fran-cin wpisywał znowu imiona i nazwiska szynkarzy i restauratorów. Brał wówczas stalówkę redis numer trzy i tak jak w starych mszałach i ważnych aktach i dokumentach każde słowo rozpoczynał inicjałem, wszystkie te inicjały pełne były rozwichrzonych pukielków i wzdymających się linii, kiedy siedziałam w biurze i patrzyłam z mroku na jego ręce, które lampy biurowe opryskiwały gaszonym wapnem, zawsze odnosiłam wrażenie, że inicjały te Fran-cin wzoruje na moich włosach, że są mu one natchnieniem, wpatrywał się zawsze w moje włosy, z których tryskało światło, w lustrze widziałam, że gdzie ja byłam wieczorem, tam zawsze dzięki mojej fryzurze i gatunkowi moich włosów było o jedną lampę więcej, Francin tą stalówką redis wpisywał zwykłe litery początkowe, po czym brał cienkie piórka i zgodnie z impulsem maczał je na przemian w atramentach: zielonym, niebieskim i czerwonym, i wokół inicjałów zaczynał rysować moje niesforne włosy, i tak jak krzak róży, który obrasta altankę, tak samo Francin gęstą siecią i gałązkami krzywych linii moich włosów zdobił początkowe litery imion i nazwisk szynkarzy oraz restauratorów.Kiedy później zmęczony wracał z biura i stał w drzwiach w cieniu, białe mankiety wskazywały, jak cały miniony dzień go wyczerpał, mankiety te dotykały niemal jego kolan, w ciągu całego dnia Francin brał na swoje barki tyle trosk i ciężarów, że wieczorem zawsze był o dziesięć centymetrów niższy, a może i o więcej. A ja wiedziałam, że największą jego troską jestem ja, że od czasu kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, że od tego10czasu nosi mnie na plecach w niewidzialnym, a jednak bardzo konkretnym tornistrze, w tornistrze, który z dnia na dzień staje się coraz cięższy. Tak więc co wieczór staliśmy pod opuszczaną płonącą lampą, zielony klosz był tak ogromny, że mieściliśmy się pod nim oboje, był to żyrandol niczym parasol, pod którym staliśmy w ulewie syczącego światła lampy naftowej, obejmowałam Francina jedną ręką, a drugą ręką głaskałam go z tyłu po głowie, on miał oczy zamknięte i oddychał głęboko; kiedy uspokoił się, obejmował mnie w pasie i wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli rozpocząć jakiś taniec towarzyski, jednakże to było coś więcej, to była oczyszczająca kąpiel, podczas której Francin szeptał mi do ucha wszystko, co mu się w ciągu tego dnia przytrafiło, a ja głaskałam go i każdy ruch mojej ręki wygładzał jego zmarszczki, a potem on dotykał moich rozpuszczonych włosów; za każdym razem ściągałam ten porcelanowy żyrandol niżej, na obwodzie żyrandola wisiały gęsto różnokolorowe szklane rurki połączone paciorkami, chrzęściły te wisiorki koło naszych uszu jak cekiny i ozdóbki wokół bioder tureckiej tancerki, wydawało mi się niekiedy, że ta ogromna opuszczana lampa jest szklanym kapeluszem wciśniętym nam obojgu aż po uszy, kapeluszem obwieszonym mnóstwem przystrzyżonych sopli...Ostatnią zmarszczkę spędziłam z twarzy Francina gdzieś we włosy albo za uszy, a on otworzył oczy, wyprostował się, mankiety miał znowu na wysokości bioder, spojrzał na mnie nieufnie, a kiedy uśmiechnęłam się i przytaknęłam, on także się uśmiechnął, po czym spuścił oczy i usiadł za stołem, ośmielił się i patrzył na mnie, a ja11na niego i widziałam, że mam nad nim wielką władzę, moje oczy urzekają go jak oczy pytona, kiedy wpatruje się w przerażoną ziębę.Dziś wieczorem na ciemnym podwórku zarżał koń, potem dobiegło jeszcze jedno rżenie, a następnie rozległ się tętent kopyt, brzęczenie łańcuchów i podzwanianie sprzączek, Francin podniósł się i nasłuchiwał, wzięłam lampę i wyszłam na korytarz, i otwarłam drzwi. W mroku na dworze furman browarniany wołał: Hola, Ede, Karę, hola, do diabła! - ale gdzie tam, od strony stajni pędziły belgijskie wałachy z latarnią na przedpierśniu; kiedy tak wracały zmęczone, wyprzęgnięte z wozu, w chomątach, z lejcami zawieszonymi na ozdobnych guzach tych chomąt i w całej uprzęży po całodziennym rozwożeniu piwa, kiedy każdy sądził: te wykastrowane ogiery nie myślą o niczym innym, tylko o sianie i wiaderku młótu, i odrobince owsa, a więc te dwa wałachy cztery razy do roku ni stąd, ni zowąd przypominały sobie o swoich źrebięcych latach, o swojej genialnej młodoś...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]