Poranek hieny, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dla Karen z wyrazami – miłościCHRISTOPHER SHERLOCKPORANEK HIENYPrzełożyłLesław LudwigGDAŃSK 1991Tytuł oryginałuHYENA DAWNProjekt okładki i strony tytułowejPaweł AdamówFotografia na okładceZdzisław BłażejczykRedaktorJoanna KonopackaRedaktor technicznyElżbieta SmolarzKorektaAniela Wilkanowicz-GłuszkoBarbara Bukowska-PrzychodzeńWydanie pierwsze.Copyright © Christopher Sherlock 1990© Copyright for the Polish edition and translation by Oficyna Wydawnicza„Graf”, Gdańsk 1991ISBN 83-85130-56-XRAYNEMOZAMBIK, 1978 r.Zostawił za sobą polanę i zanurzył się w buszu. Miał czarną twarz i bujnąkręconą brodę. Czuć go było potem czterech tygodni spędzonych w dżungli.Przez szyję miał przewieszony pistolet maszynowy AK-47, a do pasaprzytroczone magazynki z nabojami. Górną połowę jego ciała okrywałapostrzępiona kurtka francuskich spadochroniarzy, a dolną - brudne dżinsy. Nanogach miał oblepione błotem i pokryte kurzem buty z cienkiej czarnej skóry.Nagle wśród słodkich zapachów buszu poczuł inny - zapach ludzkiegopotu. Jego ręka błyskawicznie sięgnęła kolby pistoletu, by sprawdzić, czy jestodbezpieczony. Oczy powędrowały w stronę drzew i roślinności poza nimi. Zpalcem na spuście ruszył po cichu w kierunku większej gęstwiny.Kapitan Rayne Gallagher działał w ten sposób od dwóch miesięcy. Jegoprzełożeni zrozumieli, że jest lepszy w pojedynkę, gotów na większe ryzyko,zdolny do szybszego przemieszczania się. Tyle że samotność stanowiładodatkowe zagrożenie. W tej chwili czuł się niezwykle samotny.Rozległ się wysoki przenikliwy gwizd. Rayne rzucił się na ziemię iprzeturlał w bok, aż oparł się o drzewo. Ten gwizd zmroził mu krew w żyłach.Był sygnałem wywoławczym, który skądś znał. Przez chwilę kusiło go, byodpowiedzieć po angielsku. Nie wiedział jednak, czy odzew byłby odpowiedniąreakcją. Jedno niewłaściwe słowo, jeden dźwięk, a mógł być martwy. Każdachwila zwłoki również oznaczała zbliżanie się śmierci.Cisza była groźna. Musiał jakoś zareagować. Krzyknął coś w języku,który nie był jego własnym, i wzdrygnął się słysząc metaliczny szczękodbezpieczanej broni.Do licha - kto to mógł być? Z czoła spływał mu pot. Wszystkie jegozmysły były pobudzone do granic wytrzymałości, w stanie najwyższegopogotowia. Musiał spróbować wykorzystać swą przewagę.Wtedy ich spostrzegł - trzy sylwetki ledwie widoczne na tle odległychdrzew. Uniósł się nieco, przeszukując wzrokiem busz wokół siebie: w połowieodległości od drzew dostrzegł błysk stali, którego szukał. Było ich czterech.Ostatni dostrzeżony przez niego mężczyzna zapytał go w afrykańskimnarzeczu, którego użył przed chwilą Rayne, skąd przybywa. Wydało mu się, żerozpoznaje ten głos. Zdjął na chwilę palec ze spustu i wytężył wzrok, bywypatrzyć tego faceta. Gdzie on się zaszył? Nie mogło go dzielić od Rayne’awięcej niż pięć metrów. Musiał go zobaczyć.Coś nakazało mu się odezwać. Skłamał, że przekroczył granicę i zabiłafrykańskiego wodza w służbie wojsk rządowych.Z oddali rozległ się chichot. Odprężył się nieco. Dodał jeszcze, żepodłożył miny, które zabiły farmera i jego żonę wracających do domu.Odpowiedział mu śmiech, po którym nastała pełna napięcia cisza. Potem padłopytanie o nazwę farmy.Rayne podał ją i w napięciu czekał na odpowiedź. Tym razem w głosiemężczyzny pojawił się nieprzyjazny ton. Stwierdził, że na tej farmie od dwóchlat nikt nie mieszka.Błąd. Wiedział, że musi podjąć ryzyko - nie miał innego wyjścia.Oblizując wyschnięte wargi zapytał: - Czy my się nie znamy?Słowa te długo rozbrzmiewały w powietrzu i wyczuł po drugiej stroniechwilę wahania. Czy to ta chwila, w której zginiesz, kapitanie Gallagher?Ruch lufy karabinu zasygnalizował mu intencje tamtego. Rayne ruszył naczworakach naprzód, a później w bok i usłyszał odgłos strzału, gdy pierwszypocisk rozszarpał fałdy jego kurtki. Przeturlał się w bok, przenosząc automatłagodnym łukiem nad głową i mierząc w miejsce, w którym tkwił napastnik.Nacisnął spust, oddając serię ogniem ciągłym.Z buszu wytoczył się z krzykiem trafiony człowiek, z jego głowy ibrzucha płynęła krew. Trawy wokół Rayne’a siekły pociski, ale zdołałpociągnąć kolejną serią po tamtym, aż jego głowa rozprysła się i bez szmeruosunął się na ziemię.Ukazał się drugi z atakujących. Rayne wpakował mu dwie kule w prawąłopatkę i jego cel wykonał przedziwny piruet na lewej nodze, po czym upadł natwarz. Pojawił się trzeci człowiek, uchylił się przed serią Rayne’a, wycelował itrafił go w nogę w chwili, gdy jemu skończyła się amunicja.Krzyknął z bólu od postrzału w udo próbując nerwowo wpakować doautomatu następny magazynek. Spostrzegł, że tamten podnosi się, zdając sobienajwidoczniej sprawę, że jemu skończyły się naboje. Sięgnął lewą ręką doukrytego na plecach pistoletu, przeturlał się w bok i strzelił napastnikowi prostow usta. W jednej chwili wyciągnął z kieszeni granat i rzucił go w kierunku, zktórego wciąż padały strzały. Rozległ się stłumiony wybuch i głośny krzyk.Mechanicznie wyciągnął drugi granat i rzucił go w ślad za pierwszym. Modliłsię, by nie zemdleć z bólu promieniującego z rany w nodze.Mężczyzna trafiony w łopatkę podniósł się. Rayne strzelił jeszcze raz,tym razem w jego gardło. Pocisk kalibru 0.45 roztrzaskał mu kręgi szyjne imężczyzna upadł, chwytając się za obrzydliwą ranę na szyi.Zapanowała cisza.Z oczu Rayne’a płynęły łzy. Trząsł się ze strachu, a po chwili nie mógłpowstrzymać wymiotów. W powietrzu unosił się fetor śmierci.Wiedział, że musi się ukryć, zaszyć w buszu. Gdyby teraz przyszli poniego, byłby już martwy.Kiedy nadeszła noc, stracił czucie w prawej nodze. Wargi miał popękanez pragnienia. Doczołgał się tylko do zwartej grupy krzaków, ale dalej nie śmiałsię zapuszczać. Zabił czterech, ale mogło być ich więcej. To byli zaprawieni wbojach żołnierze; mogli spokojnie czekać, aż zaśnie i wtedy dopiero go zabić.Bezpieczeństwo kryło się w ciszy. Załadowany automat leżał obok, nastawionyna krótkie serie.Było już późno w nocy, gdy usłyszał jakiś szelest. Odgłosy pochodziłytylko z jednego kierunku i od razu domyślił się, że nie zabił człowieka, wktórego rzucił granatem. Leżał bez ruchu, pocąc się obficie. Noc byłabezksiężycowa.Szelest zbliżył się, potem skradający zatrzymał się. Rayne usłyszałgłęboki oddech, po czym znowu odgłosy stąpania oddalające się od niego wkierunku trzech zastrzelonych przez niego ludzi. Odwrócił głowę, ale wabsolutnej ciemności nie mógł nic dojrzeć. Hałas ucichł i usłyszał własne sercebijące jak oszalałe. Powrócił ból w nodze, stając się nie do zniesienia.Powoli zaczął tracić przytomność i po chwili przewrócił się na bok,całkowicie bezbronny.Hiena była ostrożna, chociaż nie jadła od kilku dni. Coś jej tu niepasowało i chciała odczekać chwilę w ciemności, zanim ruszy naprzód. Wciążkulała od wnyków z drutu kolczastego, w które wpadła zeszłej zimy. Wtedy teżbyła bardzo głodna, ale mniej ostrożna.W powietrzu unosiła się woń krwi i z pyska hieny pociekła ślina.Wiedziała, że się starzeje; pewnego dnia chora noga całkowicie uniemożliwi jejpodobne wyprawy łowieckie, zacznie głodować, a wtedy dopadną ją ludzie.Dobrze znała odgłosy wystrzałów - był to dźwięk, który zabija. Wszyscymężczyźni nosili teraz karabiny i nie trzymali się wyłącznie utartych szlaków.Musiała zdobyć się na większą przebiegłość, by ich unikać, więc odłączyła sięod stada, woląc poszukiwać padliny w pojedynkę. Już raz próbowała ludzkiegomięsa. Teraz ponownie miała nasycić się tym słodkim przysmakiem.Ciało zabitego znajdowało się pod jej przedmą łapą, czekało bez ruchu ihiena wiedziała, że dłużej nie zdoła się powstrzymać. Opuściła łeb i wbiła kły wmiękkie mięso. Przez kilka minut żarła łapczywie. Po chwili jednak odezwałasię w niej znowu potrzeba ostrożności, toteż zaciągnęła mięso z polany wgęstwinę.Jadła, aż spuchł jej brzuch, po czym umknęła znikając w ciemności.Powróci tu następnego wieczoru w nadziei znalezienia więcej ludzkiego mięsa.Na dziś miała dosyć. To miejsce wywoływało w niej niepokój.Rayne obudził się tuż przed świtem.Jasność nadciągała powoli, stopniowo obrysowując poświatą sylwetkidrzew. Pięknie to wygląda, pomyślał wciąż na pół przytomny. Żył jednak i tylkoto się liczyło; nikt go teraz nie zabije - miał zamiar wstać i jak najszybciejwydostać się z tej diabelskiej dziury.Przewrócił się na brzuch i opierając się na rękach powoli się podniósł.Noga dokuczała mu bardzo, ale z ulgą stwierdził, że może się na niej opierać.Pamiętał, jak go uczono: ból może być czynnikiem korzystnym - wyostrzazmysły, nie pozwala zasnąć.Sprawdził, czy ma za pasem pistolet i mocno chwycił w obie ręce automatKałasznikowa - najlepszy pistolet maszynowy na świecie. Szybko wycofał sięprzechodząc skrajem polany i zmierzając w kierunku ogromnych głazów ponadnią. Ból w nodze zagłuszał wszystkie inne doznania. Nikt jednak do niego niestrzelał. Nic się nie poruszało. Wkrótce wspiął się na głazy i mógł przyjrzeć sięokolicy, gdyż robiło się coraz widniej. Wyciągnął z kieszeni granat i wyrwałzawleczkę. Jego wybuch da mu niezbędną osłonę, gdyby ktoś próbował terazdobrać mu się do skóry.Na polanę padało już więcej światła i spostrzegł, że jedno ciało zniknęło.Widząc ślady, jakie pozostawiło na piasku,... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl