Poranek autorski, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Konrad Fia�kowskiPoranek AutorskiZapuka�, zamiast zadzwoni� do drzwi wej�ciowych, a gdy Robertwyszed�, sta� ju� w przedpokoju. By� �redniego wzrostu i u�miecha� si�.- Pan do mnie? - Robert przyjrza� si� jego ubraniu. Jaka� dziwnakurtka bez guzik�w i zamka b�yskawicznego - pomy�la�.- Tak, do pana.- Drzwi by�y otwarte? - zapyta� Robert.- Tak, w pewnym sensie. Ale zamkn��em je starannie.- Dzi�kuj�. Moja �ona jest roztargniona i zawsze spieszy si� do pracy...- Ju� pan jest �onaty? - nieznajomy przesta� si� u�miecha�.- Tak. Ale dlaczego pan pyta?- Oczywi�cie drobnostka. Ma�a nie�cis�o��. A przepraszam... -nieznajomy zawaha� si� przez chwil� - ....pierwszy czy drugi raz?- Nie rozumiem. Jestem po raz pierwszy �onaty. Ale niech mi panwyja�ni...- Naprawd� drobnostka. Tak si� tylko zapyta�em.- Zgoda. M�j stan cywilny to �adna tajemnica. Ale niech mi panwyja�ni, czego sobie pan ode mnie �yczy.- Prawda. Zapomnia�em si� przedstawi�. Nazywam si� Don.- Don, �adne imi�... A nazwisko?- Don ca�kowicie wystarczy. S� jeszcze pewne dodatki, ale tonieistotne. Jestem czytelnikiem pana ksi��ek.- To mi�o. Czy mam rozumie�, �e to spotkanie to rodzaj przedpo�udniaautorskiego? - zrobi� dwa kroki w stron� nieznajomego. - A terazgrzecznie go wyprosz� - pomy�la�.- Sk�d�e znowu. Z tak b�ahego powodu nigdy bym pana nie niepokoi�.Jestem przedstawicielem Instytutu Historii Literatury, Zak�ad... ale otym potem. Musz� panu wst�pnie wyja�ni� par� s��w. Co, przejdziemy dopana gabinetu? �wietnie znam go z fotografii. Pana biurko, ten szacownymebel jest ozdob�...- Moje biurko stoi na w�a�ciwym mu miejscu, o czym mo�e si� pannaocznie przekona�. Innego w �yciu nie mia�em - Robert wskaza�nieznajomemu drzwi do gabinetu.Zabawne - pomy�la� - ten facet z trudno�ci� mie�ci si� w granicachnormy, ale czytelnik�w cz�owiek sobie nie wybiera.Przeszli do gabinetu, w kt�rym, jak zwykle, obok ksi��ek, poutykanychna p�kach, na pod�odze le�a�y stare pisma ilustrowane, maszynopisy,rachunki i papiery o bli�ej nie okre�lonym przeznaczeniu. Obokpopielniczki z niedopa�kami sta�a nie dopita fili�anka kawy.- Gdyby pan zadzwoni� wcze�niej, zrobi�bym troch� porz�dku -powiedzia� Robert.- Ale� drogi panie, tak pan pracowa�, tak to w�a�nie wygl�da�o... -Spostrzeg� widocznie zdziwione spojrzenie Roberta, bo zaraz doda�: -"Tylko cz�owiek nie zespolony ze �wiatem potrzebuje porz�dku, �eby niezgin��". To cytat - zastrzeg� si� natychmiast.Wiem, �e to jest cytat, i wiem, z czego pomy�la� Robert i by�zadowolony, �e pami�ta takie r�ne niepotrzebne cytaty z autor�w,kt�rych kiedy� czyta�.- Ale w naszym �wiecie, w naszym uk�adzie s�onecznym potrzebny jestporz�dek i pan to doskonale rozumia�. Mam na my�li pana ksi��ki - doda�.- Wie pan, nie spostrzeg�em jako� tego...- Historycy literatury ery wczesnoatomowej tak to ocenili.- Ery... jakiej?- No, pana czas�w.- Nie bardzo rozumiem - powiedzia� Robert i pomy�la�, �e dobrzeby�oby, gdyby ten cz�owiek znalaz� si� po drugiej stronie drzwi.- Przecie� w "Wyznaniach androida" da� pan temu wyraz.- Pan si� myli. Ja nie napisa�em tej ksi��ki...- Jeszcze nie?- Pan kpi ze mnie!- Gdzie�bym �mia�. Zapewniam pana, napisze j� pan. Niech pan miwierzy. M�wi� szczer� prawd�. Pisa�em przecie� prac� magistersk� natemat: Posta� androida w literaturze ery wczesnoatomowej.- Drogi panie - Robert stara� si� m�wi� spokojnie - my si� terazpo�egnamy. Zaplanowa�em jeszcze na dzisiaj sporo pracy.- Moja wizyta naprawd� nie potrwa d�ugo, a sprawa jest istotna.- Nie w�tpi�, ale jednak...- Niech mi pan pozwoli, drogi autorze, sko�czy�. Ot� powiem wprost ikr�tko: jestem kierownikiem Zak�adu Historii Literatury EryWczesnoatomowej.- Zna�em takiego, co twierdzi�, �e jest admira�em Nelsonem -powiedzia� Robert.- Ja niestety nie znam tego admira�a. Ci, kt�rzy je�� na czasowestypendia historyczne, podobno si� z nim spotkali. Ale wracaj�c dorzeczy. Do pana niew�tpliwie epokowych dzie� wkrad�y si� pewne akcenty,kt�re, powiedzmy, stawiaj� pod znakiem zapytania jak najszerzej poj�t�przydatno��... Po prostu nie mo�emy pana ksi��ek poleca� jako lekturyszkolnej ani w��cza� ich do podr�cznych bibliotek kosmolot�w.- O czym pan m�wi? O kosmolotach...- M�wi� oczywi�cie o kosmolotach pasa�erskich, tych regularnejkomunikacji z Marsem i Wenus. Za�ogi kosmolot�w eksperymentalnych idalekiego zwiadu to oczywi�cie elita intelektualna. Oni czytaj�wszystko. Ale nam chodzi o szarego ziemianina, u kt�rego mog�yby powsta�niew�a�ciwe skojarzenia.- Pod wp�ywem lektury moich ksi��ek?- No oczywi�cie! - Nieznajomy ucieszy� si�. - �wietnie, �e zaczynamysi� wreszcie rozumie�.- To niech, u diab�a, ich nie czytaj�.- Nie, to absolutnie niemo�liwe. Klasyk literatury. Miliardowenak�ady. Sta�a pozycja stereowizji. W og�le nie wchodzi w rachub�.- Tak, rozumiem. To chyba mo�emy si� zacz�� �egna� - powiedzia� Robert.- Ale� pan jeszcze nie wys�ucha� mojej propozycji.- Wi�c m�w pan kr�tko. - Powie i pozb�d� si� go wreszcie - pomy�la�Robert.- W tej sprawie pan, jak zwykle, wychodzi od fakt�w.- W jakiej sprawie?- Chodzi mi o do�wiadczenie z kur�.- Z czym?- Z kur�. Wywo�ywanie okre�lonej reakcji kury wskutek stymulowania,po prostu dra�nienia odpowiednich o�rodk�w w jej m�zgu.- Za pomoc� implantowanej elektrody. Ale dlaczego koniecznie z kur�?- M�g� by� kogut. Drogi autorze, nie sprzeczajmy si� o szczeg�y.Mamy kur�, umieszczamy w odpowiednim o�rodku jej m�zgu elektrod� idra�nimy elektrycznie ten o�rodek.- Zgoda, ale...- Chwileczk�. Je�li jest to o�rodek agresji, kura atakuje nieistniej�cego przeciwnika; je�li o�rodek strachu - ucieka, mimo �e nic wotoczeniu nie powinno jej do tego sk�ania�.- Cz�owieku, o tym ja te� czyta�em.- O tym pan r�wnie� pisa�. Ot� gdy dra�nimy oba te o�rodkir�wnocze�nie, zachowanie kury staje si� z�o�one: stroszy pi�ra, biega wk�ku popiskuj�c cicho.- Dobrze, ale co mnie obchodzi ta kura?- W warunkach naturalnych opisane przeze mnie zachowanie kury mamiejsce, gdy jej piskl�ta atakowane s� przez jastrz�bia. Kura boi si� ir�wnocze�nie chce atakowa�.Robert ci�ko usiad� w fotelu.- I co dalej? - zapyta�.Nieznajomy u�miechn�� si�.- Jak to mi�o, �e lubi pan systematyczny wyk�ad. Zupe�nie jakby �y�pan w naszych czasach. Ale do rzeczy. Jest oczywiste, �e w ten spos�bjak u kury mo�na stany takie wywo�ywa� u cz�owieka. I cz�owiek odczuwato jako w�asny, spontaniczny poryw.- Strach bez przyczyny, agresja bez przyczyny... - Wci�gam si� w to -pomy�la� Robert.- Bez zewn�trznej, poza elektrod�, przyczyny - skorygowa� nieznajomy.- Stymulowana tyraliera w natarciu... Ka�dy �o�nierz bohaterem.- Nas to ju� nie interesuje. Mamy to ju� za sob�. Natomiast pan,drogi autorze, w pomys�ach swych idzie dalej.- Ale� ja nic takiego nie napisa�em. Jestem zupe�nie pewny.- Ale napisze pan, i to ju� nied�ugo. Nie pami�tam wszystkich dat zpana �yciorysu, jednak zapewniam pana, �e jest to kwestia kilku lat.- Wi�c o co panu chodzi?- Sam pan powiedzia�: strach bez przyczyny, agresja bez przyczyny,niepok�j bez przyczyny.- Ale co z tego?- A nigdy pan tego nie odczuwa�? Nigdy nie zrobi� pan czego� zupe�niedla siebie i innych nieoczekiwanego, czego�, czego przyczyny niepotrafi� pan p�niej wyja�ni�? Jaki� pomys�, nag�a, gwa�towna wewn�trznapotrzeba...- Ale� ja nie jestem stymulowany - Robert powiedzia� to ciszej.- Dlatego, �e nie ma pan elektrody w m�zgu? A mo�e mo�na robi� to bezelektrody.- Bzdury!- W pana czasach, autorze - bzdury. Ale niekoniecznie w naszychczasach. W ka�dym razie chodzi nam o unikanie niepotrzebnych skojarze� idlatego prosi�bym pana o unikanie tego rodzaju skojarze� r�wnie� wksi��kach, kt�re pan napisze.- Nie bardzo rozumiem. Pan chce po prostu, abym pisa� to, co pisz�,inaczej.- W�a�nie! Chodzi zreszt� przecie� o drobnostki.- I po to ta ca�a komedia. Ale� panie, to niedopuszczalne. Jestemautorem. Pisz� to, co mam do powiedzenia. Dok�adnie to! Nic mniej, nicwi�cej.- Oczywi�cie. Ma pan, drogi autorze, zupe�n� racj�. Tak w�a�niepowinno si� pisa�. Nic mniej. Nic wi�cej. Ale mo�e troch� inaczej.- Nie, do�� tego! Pan mnie namawia do zniekszta�cania moichopowiada�! I ta ob��dna motywacja.... w imi� dobra czytelnika z kt�rego�tam wieku. �eby sobie za du�o przy czytaniu nie my�la�.- Pan to przedstawia drastycznie, drogi autorze.Powie raz jeszcze: drogi autorze - i wyrzuc� go za drzwi - pomy�la�Robert.- M�wi� to, co my�l�. A ponadto, wychodz�c z pana nieprawdopodobnychza�o�e�, chce pan zmienia� utwory przysz�o�ci, korygowa� to, co dopierozostanie napisane.- W pewnym sensie ma pan racj�. Wychodzimy z za�o�enia, �e teniezb�dne korektury lepiej zrobi autor ni� jaki� mniej lub bardziejprzypadkowy redaktor w przysz�o�ci.- Traci pan czas. Ja nic nie zmieni� - powiedzia� Robert.- Co za czasy? Z Goethem nie mieli�my tyle k�opotu. Przerabia� Faustawed�ug naszych wskaz�wek. O ile wiem, Hamlet pocz�tkowo te� si� ko�czy�inaczej. A dla jeszcze starszych historycznie autor�w ka�de naszeprzybycie by�o objawieniem.... No c�, widz�, �e nie przekona�em pana.Nic pan nie zmieni?- Mowy nie ma. Napisz�! Wszystko napisz�! Nieznajomy pokiwa� tylkog�ow�. W tej chwili zadzwoni� telefon. Robert machinalnie podni�s�s�uchawk�.- Tak. S�ucham.- ...- Don? Jest u mnie. /- ...- Zaraz pana Dona zapytam. M�wi, �e zaraz przyjdzie do pana, tak jakpan jest do tego przyzwyczajony - Robert powiedzia� to do nieznajomegoprzykrywaj�c d�oni� s�uchawk�.- Jasne, niech przyjdzie, je�li nie mo�e inaczej - potwierdzi�nieznajomy.- Nieeh pan przyjdzie. M�j adres pan zna. To do zobaczenia.Przyjd� zaraz po niego i b�d� mia� spok�j pomy�la� Robert. - Zdajesi�, �e nie po raz pierwszy zdarza mu si� wymkn�� spod kurateli. �e te�zdo�a� mnie wci�gn�� w t� przedziwn� dyskusj�.- On zaraz b�dzie - zwr�ci� si� d...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]