Pokusa, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan ŻeromskiPokusaNajmłodszy z synów JWPani Anny Krzywosšd-Nasławskiej powięcił się stanowiduchownemu. Od lat pacholęcych zdradzał niezwykłe zamiłowanie do modlitwy,byt cichy, pokorny, nad wyraz poważny i więtobliwy. Kształcił się w Rzymiepod okiem dalekiego kuzyna-kardynała i tam też, lat zaledwie dziewiętnaciesobie liczšc, seminarium chlubnie ukończył. Ponieważ nie mógł, dla braku latodpowiednich, otrzymać więceń kapłańskich, przybył do kraju po raz pierwszyod lat wielu i w domu matki zamieszkał.Umiecił się w narożnej izdebce pałacu, pustej i wilgotnej jak celawięzienna, sypiał na ziemi, pocił bez przerwy, księgi łacińskie czytał -podobno nawet biczował się nocami i włosiennicę pod wyszarzanš sutannškleryka nosił. Był niewysłowienie dobry, łagodny, przebaczajšcy urazy inieznonie skromny.Jeżeli siadał, to na samym brzeżku krzesełka, jak gdyby się lękał, by wchwili nastšpić mogšcego wniebowzięcia o stołek sutannš nie zawadzić,chodził na paluszkach, jakby pod podeszwami sandałów miał mistyczne jakiedruciki, chronišce od pyłu ziemi, przemawiał językiem niesłychaniebiblijnym, unikał ludzi, szeptał modlitwy na widok dziewczšt wiejskich...Codziennie przed witem opuszczał mieszkanie i szedł w pola. Tam najłatwiejmógł znajdować nazwy dla Stwórcy, tam ekstatyczne jego marzenia najszerszezataczały kręgi. cieżkš wydeptanš wród niezmiernego łanu żyta wstępował nawzgórze odległe, gdzie w cieniu sosen kryła się lena, na poły zmurszałakapliczka.Dnia tego szedł jak zwykle. Okolica zanurzona była jeszcze w mroku nocy,choć na wschodzie paliła się już liliowa wstęga brzasku. U kolan dziebełżytnich wisiały wielkie krople, zmoczona była przez nie cieżynka, schylałysię pod ich ciężarem szypułki kłosów. Zboże, słabo owietlone brzaskiem, jakwielka fala rzuciło się ku górce, aż do lasu, w który wkraczało zatokami.Wisiał w powietrzu zapach ziemi i dojrzewajšcego zboża, co roznieca wczłowieku poczucie sił, zdrowia i młodoci. Ostry, wilgotny oddech lasupocišgał stamtšd, z tej czarnej głębiny wielkich drzew, po których szczytachrozchodzić się zaczšł przedwit niebieski. Kleryk szedł wolno, nogi jegoposuwały się bezwładnie, rękę prowadził po powierzchni żyta. Spod nógzrywały mu się skowronki i dzierlatki i wpadały jak kamienie co prędzej wgšszcz zbożowy.Brzask się w zorzę rozlewał, rósł jak płomień wielki, owietlał szczeliny,wšwozy i załomy w czarnych chmurach leniwo leżšcych nad lasem. Stuletniewierki wieńczšce szczyt góry wyszły z nocy niespodziewanie wielkie iwspaniałe jak kapłany słowiańskie. Gałęzie ich sterczały na przezroczystymtle błękitu niby ręce wycišgnięte do słońca, które przyjdzie.Nagle przepłynęła nad ziemiš gwałtowna fala: - to podmuch wiatru, goniecwitania, zleciał z gałęzi wierkowych, zwiastujšc ziołom, trawom, zbożom -słońce!Zdawało się, że ziemia drgnęła, że zaczyna bić jej serce. Potem i wiatrzwinšł skrzydła i zawisł w pachnšcej żywicš, wiklinš i zbożami przestrzeni.Nastała chwila miertelnej ciszy, długa i dobra, nastała ta tajemniczaminuta przedwitu, kiedy roliny spalajš wszystek węgiel, jaki tylkopochłonšć sš zdolne...Księżyk miał wzrok zwrócony na zorzę. Słowa modlitwy wytaczały się z jegoserca na usta, jak się wytacza żywica na skórę sosny, gdy przyjdzie wiosna.Doszedł do kapliczki, otwarł drzwi zbite kołkami z szarych deszczulek iupadł na twarz z rozłożonymi rękami przed wizerunkiem Chrystusa, narysowanymniezgrabnie rękš prostaka.Dusza jego uciekła, zdało się, z ziemi pod stopy Boże. Za chwilę spadnš zerenic jego łuski lepoty, ujrzy oblicze Przedwiecznego...Nagle rozlega się rubaszny, brutalny prawie piew chłopski:Wtedy mi się, wtedy, Hanka, spodobała,Jake się na polu jak gšska bielała...piewce tej odpowiedziała inna, kobieca, z daleka dochodzšca:Nie ja się bielała - koszulina lniana,A ty, Jasiu, mylał, że ja malowana!...Młodzieniaszek podniósł się z ziemi i stanšł w progu kaplicy.Zobaczył wysokiego parobczaka w koszuli, bosego, w kapeluszu słomianym,karczujšcego na zrębie lasu jałowce. Drab ten wydzierał z ziemi kilofemkorzenie, obmotywał sobie ręce gałšzkami i wycišgał krzaki wraz z bryłamiziemi. cieżkš szła dziewczyna niosšca na plecach brzemię chwastu. Rógspódnicy zatknęła za pas, szerokie jej ramiona zbiegały się ku sobie podciężarem, głowę tylko, okrytš "szmatkš" czerwonš, podnosiła ku górze, gdziepracował parobczak. Gdy stanęła na zakręcie cieżki, kopacz zastšpił jejdrogę, odwišzał końce płachty z jej piersi, brzemię złożył na ziemi...Odpychała go rękami, miejšc się.Ksišdz zasłonił sobie dłońmi oczy, lecz po chwili ręce mu opadły na głosnowej piewki obojga, która odbijała się w lesie. Była to dziwna muzyka...Las, jak napięta struna, drgał i zanosił się od uderzeń tych dwóch głosów:W ogródecku - wisienecka,A w sadecku dwie,Kochałem cię, Hanu, z małaLudziom, nie sobie.Dawałem ci na trzewicki,A ty nie chciała,Betas wtedyk młodziuleńka,Niezrozumiała...Szli na dół, między zbożami, które sięgały do ich głów pochylonych ku sobie.Głowy te jaskrawo odrzynały się od szarego żyta, owietlone przez miedziany,olbrzymi puklerz słońca, które wyszło nad krawęd parowu. Szli długomiedzami, póki ich zboże nie zakryło zupełnie.Łzy płynš spod zamkniętych powiek kleryka, ręce jego załamujš sięgwałtownie... Nieznane słowa, które nazywajš po imieniu tęsknotę i błaganiamiłosne, cisnš mu się na usta.Mówi je do widma o łzawych oczach, o długich splotach dziewiczych włosów,które wypływa z jakiej jaskini i spada mu na oczy. Wstaje w nim jaka siłanieznana, nieodegnana, natrętna, potężna, potwornie słodka i wcišga go wdaleki przestwór. Dzika wolnoć duszy rozpętała powrozy i wyrywa się jak końmłody do rozhukanego biegu...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]