Pojedynek z samym soba, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ARIADNA GROMOWAPOJEDYNEK Z SAMYM SOB�TYTU� ORYGINA�U POJEDINOK S SOBOJPRZE�O�Y�A IRENA PIOTROWSKAO �wicie lun�� deszcz i pod drzwiami kiosku zacz�a przes�cza� si� woda. Albertprzebudzi� si� z zimna i wilgoci. Roger le�a� skurczony jak niemowl� w �onie matki ipochrapywa� z lekka. Podniesiony ko�nierz kurtki i wci�gni�ty na uszy beret zakrywa�y mutwarz � wida� by�o tylko g�st� czarn� brew i nasad� nosa.� Wstawaj, przyjacielu, wpadli�my w ka�u�� � sm�tnie za�artowa� Albert tr�caj�c go wramie.Roger podni�s� si� sykaj�c z b�lu, siad� na kontuarze i zacz�� z wirtuozeri� przeklina�wszystko na �wiecie. Z�orzeczy� Pary�owi za to, �e padaj� w nim deszcze, kl�� �diabelskiesztuki z bombami atomowymi�, bo na pewno za ich spraw� psuje si� pogoda, wreszcie,posy�a� do wszystkich diab��w w�a�ciciela kiosku, kt�ry� nie zamyka ma noc tej mokrejrudery i tylko wprowadza w b��d ludzi marz�cych o spokojnym noclegu� Albert wtr�ci�uwag�, �e chyba w�a�ciciel kiosku nic tu nie zawini�, na co Roger odpar�, �e ten niedo��gam�g�by przynajmniej we w�asnym interesie naprawi� drzwi. Kl�� jednak przesta�.Albert uchyli� drzwi, w twarz chlusn�� mu strumie� deszczu. Bulwar Saint�Bennard by�zalany wod� i m�tnie po�yskiwa� w deszczowej mgle przed�witu. Powierzchnia Sekwany ika�u�e marszczy�y si� prawie jednakow� sm�tn� i drobn� fal�.� Br�r! � Albert ponownie wskoczy� na kontuar.� Trzeba i�� � mrukn�� po namy�le Roger. � Spr�bujemy szcz�cia na dworcach. NaLyonski przyjedzie nied�ugo poci�g z Nicei.Zanim dobiegli do Dworca Austerlitz, nie by�o ju� na nich suchej nitki. Pokr�cili si� jaki�czas, ale nie wpad� im �aden zarobek. Udali si� na prawy brzeg przeze most Austerlitz i poszlibulwarem Diderota. Deszcz usta�, ale nad g�ow� wisia�a lodowata mg�a, z kt�rej m�y�o co�niewidzialnego i dokuczliwego. D�� wilgotny wiatr.� I to si� nazywa wiosna! � zawo�a� Roger szcz�kaj�c z�bami.Obydwaj niedawno stracili prac� i dot�d jako� udawa�o im si� zarobi� bodaj na nocleg.Dzi� po raz pierwszy przysz�o im nocowa� byle gdzie � a na dobitek jeszcze ten przekl�tydeszcz!Na Dworcu Lyo�skim zaczekali na poci�g z Nicei, ale mowy nie by�o, �eby si� zbli�y� doeleganckich pasa�er�w. Roger d�ugo oblega� jak�� starsz� jejmo��, lecz ona zerka�a na niegonieufnie i tak szybko taszczy�a swoj� waliz�, �e rad nierad zrezygnowa� w ko�cu. Uda�o imsi� natomiast przemkn�� � do toalety. Umyli si� tam, oczy�cili, uczesali i napili gor�cejwody z kranu � zrobi�o im si� cieplej i g��d na pewien czas przesta� dokucza�.� Do diab�a z tym dworcem! � powiedzia� Roger. � Chod�my do Vigoita.� To chyba nic nie da � zaprotestowa� Albert. Poszli jednak. Vigot p�ywa� kiedy� majednym statku z Rogerem. Teraz by� kelnerem w bistro na ulicy Ledru�Rollina. Roger spotka�go przypadkiem tydzie� temu i Vigot podkarmi� ich troch� w tajemnicy przed w�a�cicielem.Tym razem patron przez ca�y czas tkwi� za bufetem, wskutek niepogody w lokalu by�ot�oczno i Vigot nie m�g� im da� nawet kawa�ka chleba. Powiedzia� natomiast:� Nie b�d� durniem, Roger, jed� ze swoim kole�k� do Passy, na ulic� Talmy. Pami�taszpierwszego oficera z �Nancy�, Lebruna? Ot� wydaje za m�� c�rk� i w domu urwanie g�owy� wszystko si� przestawia, czy�ci i myje. Prosi�, �eby� przyszed� pom�c, rozumiesz, chodzio dywany, meble i tak dalej. Ciebie zna. �arcie b�dziecie mieli zapewnione, a mo�e i forsytroch� kapnie. Hej, J�r�me � zawo�a� wychylaj�c si� na ulic�.Przed bistro zahamowa�a gwa�townie furgonetka, a szofer zamieniwszy par� s��w zVigotem powiedzia�:� W�a�cie, ch�opcy, podwioz� was do Trocadero.� Powodzenia! � krzykn�� Vigot i nie obejrzawszy si�, znikn�� za drzwiami.Od Trocadero szli ulicami Passy, do czysta sp�ukanymi deszczem, soczyste wiosennelistowie szumia�o wilgotno i str�ca�o im ci�kie krople na ramiona. Deszcz przesta� pada�,ch�odny wiatr gorliwie przep�dza� chmury.� Chyba si� rozpogodzi � powiedzia� Roger spojrzawszy na niebo.Albert przystan�� nagle, jak gdyby si� potkn��, i wlepi� wzrok w mosi�n� tabliczk�umieszczon� na furtce. Furtka prowadzi�a do niewielkiego, cienistego ogr�dka okolonegowysokim murem. W g��bi sta�a jednopi�trowa willa w staro�wieckim stylu, pami�taj�cazapewne jeszcze czasy Balzaka.� Co si� sta�o? � zapyta� Roger.� Okazuje si�, �e tu mieszka profesor Laurent � powiedzia� Albert. Oczy jego mia�yjaki� nieobecny wyraz.� To tw�j przyjaciel?� Sk�d�e! Studiowa�em u niego.Roger oboj�tnie wzruszy� ramionami.� I co z tego? Chod��e!� Ty tego nie zrozumiesz. � Albert z oci�ganiem odszed� od furtki. � To niezwyk�ycz�owiek. To geniusz.� Geniusz? A jak do niego przyj��, da pode�re�?Albert nie odpowiedzia�. To wszystko by�o kiedy�, niezmiennie dawno � uniwersytet,neurofizjologia, �wiadczenia profesora Laurenta, marzenia o przysz�o�ci� Dzi� nie wartoby�o o tym nawet wspomina� po co�Zaledwie Rajmund Leinonier zd��y� wej�� do redakcji, ju� go wezwano do szefa.� Nie w humorze! � szepn�a ostrzegawczo rudow�osa sekretarka.Rajmund wszed� do du�ego, ciemnawego gabinetu i zatrzyma� si� przy drzwiach. Peyronelwskaza� mu krzes�o obok swego fotela � by� to dow�d zaufania. Rajmund usiad� ostro�nie ik�tem oka obserwowa� mi�sist�, masywn� twarz szefa. Peyronel rzeczywi�cie by� jaki� nie wsosie � wysuni�ta dolna warga nadawa�a jego rysom na wp� nad�sany, na wp� aroganckiwyraz; marszczy� brwi i g�o�no sapa�. Jednak wbrew oczekiwaniom przem�wi� do��uprzejmym tonem.� Pan chyba nie nale�y do l�kliwych, Lemonier?� Przypuszczam, �e mia� pan okazj� przekona� si� o tym, chocia�by w sprawie Arpajon.� Ach, sprawa Arpajon! Nie przecz�, �e znalaz� si� pan wtedy ca�kiem na poziomie. Aleto by�a tylko ma�a strzelanina mi�dzy policj� a bandytami. No i policja pana ochrania�a.� Przeciwnie, ani im si� �ni�o mn� zajmowa� � zaprotestowa� Rajmund. Jego ambicjaby�a zadra�ni�ta.� No, dobrze, dobrze, niech pan si� nie zaperza � rzek� pojednawczo Peyronel. �W�a�nie Arpajon bra�em pod uwag�, zastanawiaj�c si�, komu powierzy� t� oto spraw�. �Uderzy� d�oni� w otwarty list, le��cy na biurku. � Tylko, widzi pan, tutaj sama odwaga niewystarczy. Tu trzeba du�ego opanowania, sprytu, nie wolno wypa�� ze swojej roli, a conajwa�niejsze � i prosz� to zapami�ta� � co najwa�niejsze, trzyma� j�zyk za z�bami! �Popatrzy� na Rajmunda znacz�co.� No, rozumie si� � mrukn�� Rajmund pe�en ciekawo�ci. Zapewne by�a to jedna ztych spraw, dzi�ki kt�rym mo�na od razu wyp�yn��.Peyronel jeszcze bardziej wysun�� doln� warg� i przypatrywa� mu si� d�u�sz� chwil�:� Tak, to skomplikowana historia. Na pocz�tek niech pan to przeczyta!Linijki bieg�y uko�nie w d�, pismo by�o pochy�e, nerwowe, jakby kto� pisa� w wielkimpo�piechu.�� Pan jest jedynym cz�owiekiem, do kt�rego mog� si� zwr�ci�. Poza panem nie mamnikogo. Wiem, �e pan mi nie odm�wi pomocy. Prosz� mi wierzy�, �e nie ma w tym ani�d�b�a przesady, w ka�dej chwili mo�e nast�pi� katastrofa i to b�dzie straszne, konsekwencjetrudno przewidzie�, wiem przecie� tak ma�o! Jestem zupe�nie sama i trac� g�ow�. Wczorajodesz�a moja wierna Nanon � ona wytrzyma�a najd�u�ej, ale i j� w ko�cu ogarn�� strach. Amnie jeszcze wi�kszy� Nie mog� napisa�, o co chodzi� Niepodobna sobie tego wyobrazi�,to jest niewiarygodne i potworne. Prosz� o pomoc nie tylko dla siebie� Je�eli dojdzie dokatastrofy, Henryk zginie i opr�cz niego� Pisz� ten list, bo przez telefon powiedzia�abymjeszcze mniej, a przyj�� do pana nie mog�, boj� si� opu�ci� dom nawet na p� godziny.Tylko pan mo�e mi pom�c. Ale przychodzi� panu nie wolno, wie pan o tym, on �adnegodziennikarza do domu nie wpu�ci. Powiedzia�am mu, �e si� boj�, �e potrzebna mi pomoc i �ewys�a�am do Lilie depesz� z pro�b�, by przyjecha� m�j siostrzeniec J�zef Ledoux � on jestna razie bez pracy i mo�e jaki� czas sp�dzi� u nas. B�agam pana, prosz� przys�a� kogo�pewnego i odwa�nego. Profesor nigdy nie widzia� J�zefa. M�j siostrzeniec ma dwadzie�ciacztery lata, jest wysoki, �niady, ciemnow�osy. Dobrze by�oby, gdyby ten kto� chocia� troch�przypomina� go zewn�trznie. J�zef jest z wykszta�cenia filologiem. Zapewni�am Henryka, �ejest cz�owiekiem absolutnie pewnym, dyskretnym i �e mo�na na mim polega�. Poniewa� jaki�pomocnik u nas w idiomu jest niezb�dnie potrzebny, Henryk wyrazi� zgod�. Prosz� jednakpami�ta�, �e to musi by� cz�owiek bardzo odwa�ny i roztropny. Nie wyobra�a pan sobie,jakie to wszystko przera�aj�ce, jakie skomplikowane i niepoj�te�B�agam pana, prosz� mi pom�c przez pami�� na mego drogiego ojca!Pa�ska nieszcz�liwa Luiza�� C� to znaczy? � zapyta� oszo�omiony Rajmund, zwracaj�c list. � Czy to jest osobazupe�nie normalna?� S�dz�, �e tak � odrzek� powa�nie Peyronel � chocia� od takich sztuczek mo�na zpowodzeniem zwariowa�. Ale tu nie o ni� chodzi. Jej m�em jest profesor Laurent. Czy tonazwisko panu co� m�wi?� A jak�e, naturalnie � zapewni� spiesznie Rajmund, zastanawiaj�c si�, co mu w�a�ciwiewiadomo o profesorze Laurent. � On jest lekarzem, prawda?� Fizjologiem. Neurofizjologiem.� Tak, tak, ju� sobie przypominam! Artyku� w naszej gazecie, jesieni�� profesor Laurentzrobi� awantur�, dzwoni��� W�a�nie. Dlatego nie mog� si� pokaza� u niego w domu. Uwa�a, �e goni�c za sensacj�wyrz�dzi�em mu krzywd� jak� � licho wie!� Co si� tam mo�e dzia�, jak pan s�dzi?� Nie wiem � odpowiedzia� Peyronel po chwili milczenia. � Przypuszczam, �e te jegoszata�skie eksperymenty osi�gn�y jakie� niebezpieczne stadium. Tyle lat pracowa� jakszaleniec.� Ale o jakiej katastrofie pisze madame Laurent?� W�a�nie to chcia�bym wiedzie�. W tym celu pana wysy�am. No i jeszcze dlatego, bypodtrzyma� na duchu i uspokoi� Luiz�. Biedaczka nie mia�a szcz�cia w �yciu!Rajmund spojrza� na szefa pytaj�co.� Tak, nie mia�a szcz�cia � powt�rzy� Peyronel. � Jej pierwszy m�� zgin�� wkatastrofie samochodowej, n... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl