Pojedynek, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Balogh - PojedynekTłumaczyła Bogumiła Nawrot1Owego wiosennego poranka dwaj dżentelmeni w samych koszulach mimo rzekiego porannego powietrza stanęli, by się nawzajem powystrzelać. Przynajmniej taki mieli zamiar. Stali naprzeciw siebie na mokrej od rosy murawie w ustronnym zakštku londyńskiego Hyde Parku i patrzyli w różne strony ignorujšc obecnoć przeciwnika, póki nie nadejdzie chwila, by wycelować pistolety i wypalić.Nie byli sami, brali bowiem udział w pojedynku honorowym i zgodnie z kodeksem przestrzegali obowišzujšcych reguł. Rękawica została rzucona, choć nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, i sekundanci obu stron ustalili warunki spotkania o wicie. Oprócz sekundantów stawił się również lekarz i grupka mężczyzn, którzy tego dnia wczeniej wstali z łóżek - albo jeszcze nie położyli się spać po hulankach nocy - specjalnie po to, aby być wiadkami, jak dwaj dżentelmeni spróbujš nawzajem położyć kres swemu życiu.Jeden z pojedynkujšcych się, ten, który zażšdał satysfakcji, niższy i bardziej krępy, przytupywał nogami, poruszał palcami i oblizywał spierzchnięte usta. Zaschło mu w gardle i był niemal tak biały, jak jego koszula.- Tak, możesz go spytać - rzucił sekundantowi przez zacinięte zęby na próżno starajšc się powstrzymać ich szczękanie. - Nie przypuszczam, że się zgodzi, ale w takich sprawach trzeba się zachować jak należy.Jego sekundant energicznym krokiem podszedł do drugiego sekundanta, by mu przekazać pytanie, a ten z kolei zwrócił się do drugiego5z pojedynkujšcych się. Wysoki, elegancki dżentelmen korzystnie wyglš-dał bez fraka. Pod nieskazitelnie białš koszulš wyranie rysowały się silne ramiona i tors, a obcisłe spodnie i buty z cholewami podkrelały smukłoć długich nóg. Wypielęgnowanymi dłońmi o cienkich palcach z nonszalancjš gładził koronki mankietów, prowadzšc jednoczenie zdawkowš rozmowę z przyjaciółmi.- Oliver trzęsie się jak lić osiki - zauważył baron Pottier, spoglšdajšc przez monokl. - Z trzydziestu kroków nie trafi nawet w stodołę, Tresham.- I dzwoni zębami tak, że aż echo niesie - dodał wicehrabia Kimble.- Zamierzasz go zabić, Tresham? - spytał młody Maddox, cišgajšc na siebie zimne, aroganckie spojrzenie zagadniętego.- Chyba po to staje się do pojedynku, prawda? - odparł.- Potem jak zwykle niadanie w klubie Whitea, Tresh? - zagadnšł wicehrabia Kimble. - Może póniej odwiedzimy stadninę Tattersalla? -zaproponował. Mam na oku nowš parę siwków do karykla.- Jak tylko się z tym uporam. - Mężczyzna przestał poprawiać mankiety i przerwał rozmowę na widok sekundanta. - No i jak tam, Conan? -zapytał z lekkim zniecierpliwieniem. - Co jest powodem opónienia? Muszę wyznać, że już zgłodniałem i nie mogę się doczekać niadania.Sir Conan Brougham przywykł do niezachwianej pewnoci siebie przyjaciela. Był jego sekundantem podczas trzech poprzednich pojedynków. Ze wszystkich Tresham wyszedł bez najmniejszego zadranięcia, po czym jakby nigdy nic udawał się na obfite niadanie, tak opanowany, jakby rano odbył tylko przejażdżkę po parku.- Lord Oliver jest gotów zadowolić się odpowiednio sformułowanymi przeprosinami - powiedział.Rozległy się szydercze okrzyki znajomych Treshama.Oczami tak ciemnymi, że wiele osób brało je za czarne, ksišżę spojrzał na sir Conana. Żadne emocje nie odbiły się na pocišgłej, aroganckiej, przystojnej twarzy, jedynie jedna brew lekko się uniosła.- Wyzwał mnie na pojedynek, bo przyprawiłem mu rogi, ale gotów jest zadowolić się przeprosinami? - spytał. - Chyba nie potrzebujesz mojej odpowiedzi? Czy w ogóle musiałe się do mnie zwracać z tym pytaniem?- Może warto rozważyć tę propozycję - poradził przyjaciel. - Niesumiennie wywišzałbym się ze swoich obowišzków sekundanta, gdybym ci tego nie zalecał, Tresham. Oliver całkiem przyzwoicie strzela.- Więc niech tego dowiedzie, zabijajšc mnie - odparł beztrosko Tresham. - I niech to nastšpi w cišgu kilku minut, a nie godzin, mój drogi przyjacielu. Widzowie okazujš wyrane oznaki znudzenia.6Sir Conan pokręcił głowš, wzruszył ramionami i oddalił się, by poinformować wicehrabiego Russella, sekundanta lorda Olivera, że jego ksiš-żęca moć ksišżę Tresham nie widzi potrzeby przepraszania lorda Olivera.Nie pozostało więc nic innego, jak przystšpić do pojedynku. Wicehrabiemu Russellowi szczególnie zależało na tym, by jak najszybciej zakończyć awanturę. Nawet ten ustronny zakštek Hyde Parku był zbyt uczęszczanym miejscem, by staczać w nim pojedynki zabronione prawem. Powinni raczej rozstrzygnšć ten zatarg w Wimbledonie. Ale lord Oliver nalegał, by rzecz odbyła się w parku.Naładowano pistolety i obaj sekundanci starannie je sprawdzili. Widzowie zamilkli, przeciwnicy wzięli broń, unikajšc nawzajem swojego wzroku. Stanęli plecami do siebie i na uzgodniony znak ruszyli przed siebie, by odmierzyć krokami wymaganš odległoć, po czym wykonali półobrót. Starannie wycelowali i czekali, aż wicehrabia Russell opuci białš chusteczkę, co stanowiło sygnał do oddania strzału.Cisza była niemal namacalna.A potem dwie rzeczy wydarzyły się jednoczenie.Wicehrabia opucił chusteczkę.I rozległ się czyj krzyk.- Stać! - zawołał kto. - Stać!Głos kobiety dobiegł od strony kępy drzew, rosnšcych w pewnej odległoci. Dały się słyszeć pełne oburzenia komentarze zebranych, którzy przed chwilš stali cicho i bez ruchu, by nie rozpraszać przeciwników.Ksišżę Tresham, zaskoczony i zły, opucił prawšrękę i odwrócił się, by spiorunować wzrokiem osobę, która w takiej chwili miała zakłócić ciszę.Lord Oliver, który też zawahał się na chwilę, szybko wycelował i strzelił.Kobieta znów krzyknęła przeraliwie.Jego ksišżęca moć nie upadł. W pierwszej chwili nawet nie zauważono, że został trafiony. Ale potem na spodniach, trzy, cztery centymetry nad idealnie wyglansowanym butem pojawiła się jasnoczerwona plama jakby wymalowana długim pędzlem przez czyjš niewidzialnš rękę.- Skandal! - zawołał baron Pottier, stojšcy z boku. - Wstyd się, Oliver!Również pozostali potępiali człowieka, który w niegodny sposób wykorzystał chwilę nieuwagi przeciwnika.Sir Conan ruszył w stronę księcia. Purpurowa plama rosła, lekarz sięgnšł po torbę. Ale jego ksišżęca moć dał znak lewšrękš, by powstrzymać wszystkich, a potem podniósł prawšrękę i wycelował. Pistolet w jego7dłoni nawet nie drgnšł. Na twarzy mężczyzny nie malowało się nic poza najwyższym skupieniem, gdy zmrużywszy oczy wpatrywał się w przeciwnika, który mógł tylko stać i czekać na mierć.Trzeba przyznać, że lord Oliver stał nieruchomo, chociaż opuszczona wzdłuż ciała ręka, w której trzymał pistolet, wyranie drżała.Znów zapadła cisza. Milczała też nieznajoma. Napięcie było wprost nie do zniesienia.I wtedy ksišżę Tresham, tak jak to robił podczas wszystkich pojedynków, w których brał udział, zgišł rękę w łokciu i wystrzelił w powietrze.Czerwona plama na spodniach szybko się powiększała.Trzeba było żelaznej siły woli, by nie upać. Czuł, jak tysišce igieł wbijajšmu się w nogę. Ale chociaż uważał, że lord Oliver wypalił z pistoletu w chwili, gdy prawdziwy dżentelmen czekałby, aż od nowa rozpocznie sięprzerwany pojedynek, Jocelyn Dudley, ksišżę Tresham, nawet przez chwilę nie miał zamiaru zabić, a nawet ranić przeciwnika. Chciał tylko, żeby Oliver oblał się zimnym potem, żeby całe życie przemknęło mu przed oczami, żeby mylał ze strachem, czy ten jeden jedyny raz ksišżę, słynšcy z celnego oka, ale również znany z tego, że podczas pojedynków z pogardš strzela w powietrze, postšpi wbrew swym zasadom.Ledwie wystrzelił i rzucił pistolet na wilgotnš murawę, już w całym ciele czuł ukłucia igiełek. Cierpienie ogarnęło go całego i tylko dlatego utrzymywał się na nogach, że za nic w wiecie nie chciał dać Oliverowi podstawy do przechwałek, iż udało mu się doprowadzić do tego, że jego przeciwnik upadł na ziemię.Był też wcišż zły. Właciwie to mało powiedziane. Był wciekły i wyładowałby zapewne wciekłoć na Oliverze, gdyby nie uznał, że może jš wyładować na kim innym.Odwrócił głowę i zmrużywszy oczy spojrzał tam, gdzie przed chwilš stała kobieta, która krzyczała. To z pewnociš jaka służšca, której wczesnym rankiem polecono co załatwić; zapomniała o jednej z podstawowych zasad, obowišzujšcych służbę - że należy pilnować własnego nosa i nie wtykać go w cudze sprawy. Trzeba dać dziewczynie nauczkę, której nigdy nie zapomni.Dziewczyna wcišż stała jak sparaliżowana, patrzšc na niego. Obie ręce przycisnęła do ust, chociaż już przestała krzyczeć. Szkoda, że to kobieta. Miał ochotę wychłostać intruza, zanim zajmš się jego nogš. Bolała go jak diabli!8Zaledwie przed chwilš wypalił z pistoletu i rzucił go na ziemię. Broug-ham i lekarz biegli w jego stronę. wiadkowie pojedynku rozmawiali podnieceni. Głos jednego dobiegał go wyranie.- Dobra robota, Tresh - wołał wicehrabia Kimble. - Szkoda było kuli na łobuza.Jocelyn, nie odrywajšc wzroku od kobiety stojšcej pod drzewami, znów podniósł lewš rękę, a prawš skinšł władczo na nieznajomš.Gdyby była mšdra, odwróciłaby się i uciekła. Nie mógł jej teraz gonić, a wštpił, czy ktokolwiek z obecnych skłonny był pobiec za skromnš szaro ubranš służšcš.Okazało się jednak, że nie jest mšdra. Ruszyła niepewnie w jego stronę, potem przyspieszyła kroku i podeszła blisko.- Jest pan głupcem! - krzyknęła gniewnie, nie baczšc na swojšmi-zernš pozycję społecznši konsekwencje takiego odezwania się do jednego z panów tego wiata. - To zupełna bzdura! Czy nie ma pan za grosz szacunku dla swego życia, by wdawać się w głupi pojedynek? Do tego został pan ranny. Właciwie powinnam powiedzieć, że dobrze panu tak.Zmrużył oczy, uparcie starajšc się nie zwracać uwagi na pulsujšcy ból w nodze, który niemal uniemożliwiał mu dalsze stanie na...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]