Podwodni lowcy (tom 1), eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powieści CLIVE'A CUSSLERAw Wydawnictwie AmberAfera, śródziemnomorskaCyklopLodowa pułapkaNa dno nocyOperacja „HF"Podwodni łowcySaharaSkarbSmokVixen03Wir PacyfikuWydobyć „Titanica"Zabójcze wibracjeZłoto InkówPODWODNI ŁOWCYPrzekładMAGDALENA PAWELCZYK WITOLD KALINOWSKIOAMBERTytuł oryginału THE SEA HUNTERSIlustracja na okładce S. TASHIRO JAMSTECRedakcja merytoryczna KRYSTYNA KOZIOROWSKARedakcja stylistyczna TERESA SOBAŃSKA-DĄBROWSKARedakcja techniczna ANDRZEJ W1TKOWSKIKorekta DANUTA WOŁODKOCopyright O 1996 by Clive Cusslertli rights arę reserved by the Proprietor throughout the world.This translation published by arrangement withPeter Lampack Agency, Inc.551 Fifth Avenue, Suitę 1613New York, NY 10176-0187 USA.The events depicted in this book and tlie people who arę portrayed, past and present, were and arę real. The historical events, however, altllougll factual, were slightly dramatized and dialogue has been added.Zdjęcia:Nicliolas Dean, Edgecomb, MA: 8Denver Public Librayy, Western Histoyy Department: 23Imperiał War Museum, London, England: 24, 25, 26Mariiiers' Musenm, Newport News, VA: l, 2, 28BilIShea, Lincoln, MA: 31U.S. Naval Historical Center: 5, 6, 7, 10, 11, 12, 13, 14Ralph Wilbanks, Isle of Palnis, S.C.: 20, 22pozostałe zdjęcia - autorFor the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997ISBN 83-7169-420-2WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 62040 13,62081 62Warszawa 1997. Wydanie I Druk: Finidr, s.r.o., Ćesky TesinKsiążkę tę poświęcam wszystkim osobom, które odpoczątku istnienia wspierały i nadal wspierają KrajowąAgencję Badań Morskich i Podwodnych (NUMA). Ichlojalność i wytrwałość przetrwała zarówno gorsze, jaki lepsze czasy. Jest to tylko częściowy zapis ichniezwykłych dokonań. Bez tych wysiłków, ponadsześćdziesiąt wraków nadal leżałoby w zapomnieniu nadnie mórz i rzek. Wiele okrętów zostało zniszczonychprzez pogłębiarki, a w miejscach, gdzie zatonęły, stojąteraz nowoczesne konstrukcje budowlane. Niektóre sąnadal nietknięte. Teraz, kiedy wskazaliśmy drogę —odkrycie pozostałych okrętów, należących do naszegomorskiego dziedzictwa, pozostawiamy przyszłympokoleniom.Mojej żonie Barbarze, za niezwykłą cierpliwość, oraz moim dzieciom Ten, Dirkowi i Danie, które dorastały wraz z ojcem, który nigdy nie dorósł.PODZIĘKOWANIAAutorzy dziękują Joaąuinowi Saundersowi, autorowi The Night Before Christmas (Noc przed Bożym Narodzeniem); Rayowi Rodgersowi, autorowi Suivivors ofthe Leopoldville Disaster (Ocaleni z katastrofy Leopoldville); oraz wszystkim żołnierzom 66. Dywizji zwanej „Czarna Pantera", którzy przetrwali potworną tragedie, jaka wydarzyła się w Cherbourgu we Francji, w nocy 24 grudnia 1944 roku — za ich relacje z tamtych — pełnych grozy i heroizmu dni. To było wydarzenie, które powinno pozostać w pamięci następnych pokoleńWSTĘPPowiadają, że Jules Yerne napisał W osiemdziesiąt dni dookoła świata nie opuszczając ani na chwilę Paryża. Rzadko wychodził nawet z pokoju, w którym tworzył pełne najdzikszej fantazji powieści,, zachwycające świat.Większość znanych mi autorów — kiedy pytam, czym zajmują się oprócz pisania — patrzy na mnie, jakbym był pomylony. Nie mogą uwierzyć, że istnieją w życiu inne zajęcia niż wymyślanie fabuł i postaci, promocja książek, kłótnie z wydawcami i targi o jak najwyższe tantiemy w agencjach autorskich. Całe ich życie kręci się wokół tego, co produkuje ich komputer.Dziennikarz, któremu udzieliłem wywiadu parę lat temu, napisał, że „maszeruję w rytm orkiestry wojskowej grającej na polu po drugiej stronie miasta". Myślę, że miał rację. Karmienie czytelników awanturniczymi opowieściami, których bohaterem jest nieustraszony Dirk Pitt — to tylko jedna strona mojej egzystencji. Jestem nałogowym poszukiwaczem — zaginionych okrętów, samolotów, parowozów, ludzi. Kolekcjonuję też i restauruję wiekowe, klasyczne samochody. Fascynuje mnie wszystko, co stare.W postaci Dirka Pitta jest coś ze mnie, a i ja mam w sobie coś z niego. Każdy z nas ma sześć stóp i trzy cale wzrostu. Jego oczy są tylko trochę bardziej zielone niż moje. I oczywiście, Dirk oczarowuje kobiety, odnosząc na tym polu większe sukcesy niż ja. Mamy to samo upodobanie do przygód, choć on osiąga znacznie więcej; ja na przykład nigdy nie wyciągnąłem z dna „Titanica". Ani nie uratowałem prezydenta. Nigdy też nie znalazłem wielkiego skarbca Inków u źródeł podziemnej rzeki. Ale i ja próbowałem paru szalonych rzeczy, jak włóczenie się po bagniskach w poszukiwaniu starych armat albo huśtanie się na fali w małej łódce przy sztormie o sile ośmiu stopni (bo właśnie wtedy, jak wiadomo, najłatwiej jest odnaleźć zatopioną łódź podwodną). W wieku pięćdziesięciu lat pojechałem na rowerze przez Góry Skaliste i wielką pustynię do Kalifornii, mając lat pięćdziesiąt pięć usiadłem po razpierwszy za sterami szybowca, po sześćdziesiątce spróbowałem skoku banjee. Sześćdziesiąte piąte urodziny zamierzam uczcić nurkowaniem w powietrzu.Skąd wzięła się ta skłonność do wcielania w życie fantastycznych rojeń?Być może pamiętacie mnie. To ja byłem tym chłopcem z waszej klasy, który na lekcji arytmetyki, gdy nauczycielka mówiła o ułamkach, gapił się nieprzytomnie w okno. W istocie byłem wtedy gdzieś daleko, oddalony o całe wieki i tysiące mil: obsługiwałem działo na „Bonhomme Richardzie", sławnym okręcie Johna Paula Jonesa. Szarżowałem wraz z dywizją Picketta na Wzgórze Cmentarne, albo powstrzymywałem indiańską lawinę pod Little Big Horn, ratując od historycznej klęski Siódmą Kawaleryjską Custera. Wywołany do tablicy, potrafiłem tylko gapić się tępo w podłogę, a moje bezsensowne odpowiedzi skłaniały nauczycielkę do przypuszczenia, że zabłąkałem się do szkoły przez pomyłkę. Miałem jednak szczęście spędzać dzieciństwo w szczególnym sąsiedztwie. W pobliżu domu rodziców — przeciętnego mieszczańskiego domu w południowej Kalifornii — mieszkało co najmniej pięciu urwisów o podobnie jak ja rozwiniętej wyobraźni. Budowaliśmy razem domki na drzewach i szałasy, kopaliśmy jaskinie, z kawałków drewna kleciliśmy okręty, z błota i drewnianych szalunków budowaliśmy makiety miast, a w garażu ojca urządzaliśmy na Halloween upiorne przedstawienia. Do domu wracaliśmy przed wieczorem tylko po to, by słuchać nadawanych przez radio przygód Jacka Armstronga, amerykańskiego superchłopca z tamtych lat, i wraz z nim przedzierać się przez dżungle Konga.Szczególny urok miały dla mnie historie morskie. Zaczytywałem się w książkach opisujących pojedynki sławnych okrętów: pancerników z okresu wojny secesyjnej, amerykańskich fregat walczących z Brytyjczykami w 1812, i okrętów Nelsona toczących śmiertelny bój z flotą napoleońską — zwłaszcza w apokryficznej relacji uczestnika tych wydarzeń, Horatio Hornblowera, w książkach C.S.Forestera.Ponieważ jestem spod znaku Raka, zawsze ciągnęło mnie do wody. Miałem sześć lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Pacyfik. Bez namysłu rzuciłem się w fale, ale już pierwszy grzywacz wyrzucił mnie na plażę. Nie zrażony, znów pobiegłem tak daleko, aż cały znalazłem się pod wodą. Postępek niezbyt mądry, jeśli zważyć, że nie miałem pojęcia o pływaniu. Mimo to, pamiętam, jak zdążyłem jeszcze ujrzeć rozmazany podwodny świat, zauważyłem nawet jakąś małą rybkę. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mogę oddychać mój ojciec zrobił na szczęście rozsądną rzecz: zaczął szperać po omacku po dnie, aż mnie odnalazł i wyciągnął na powierzchnię. Matka, obawiając się, że będę chciał powtórzyć ten balet pod wodą, na wszelki wypadek wysłała mnie natychmiast na najbliższy publiczny basen.Ponieważ wciąż jeszcze byłem tylko dzieckiem — wymyślałem sobie różne zabawy. Jedną z nich była bitwa morska z udziałem okrętów „zbudowanych" z żetonów pokerowych. Niektóre „kadłuby" były płaskie,inne składały się z dwóch a nawet trzech warstw żetonów. Wrogie flotylle strzelały do siebie nawzajem z proc, przy czym siłę ich ognia wyznaczała grubość użytych gumek. Oczywiście moje działa zawsze rozbijały w proch i pył flotę przeciwnika, rozrzucając pokerowe żetony po linoleum całej podłogi w kuchni i jadalni. Podobne były reguły zabawy w wannie, gdzie puszczałem na wodę okręciki z papieru gazetowego, a następnie bombardowałem je kamykami tak długo, aż wszystkie szły na dno — albo pod ciężarem celnie wystrzelonych pocisków, albo dlatego, że papier nasiąkał wodą.Popełniałem też wszelkie idiotyzmy, jakie w owych przedtelewizyjnych czasach zwykły czynić pomysłowe dzieci. Kiedyś zjechałem na rowerze z urwiska, wpadając na gałęzie rosnącego na dole drzewa, innym razem skoczyłem z dachu świeżo zbudowanego domu na pryzmę piachu, która pozostała po budowie, kiedy indziej znowu skleconą własnoręcznie prymitywną tratwą popłynąłem rwącym strumieniem w czasie burzy. Chyba są jakieś specjalne anioły-stróże, czuwające nad takimi zwariowanymi, rozbrykanymi chłopcami, bo rzecz szczególna, aż do pięćdziesiątego roku życia niczego sobie nie złamałem. Potem, niestety, zaliczyłem: jedno złamanie nogi w kostce (w trakcie joggingu); dwa pęknięte kręgi (kiedy z wykrywaczem metalu w ręku wypadłem z jeepa gdy w nadziei odnalezienia jakiegoś zagrzebanego w piasku wraku pędziliśmy po plaży); sześć złamanych żeber, z czego dwa w trakcie surfingu, jedno podczas przejażdżki rowerem górskim, a reszta w głupich wypadkach, których już nie pamiętam.Stosunkowo wcześnie zorientowałem się, że przygoda wcale nie musi dużo kosztować. W czasie którychś letnich wakacji załadowaliśmy z przyjacielem z college'u, Felixem Dupuy, jego forda — kabriolet model 1939 — i ruszyliśmy w podróż po kraju. W ciągu trzech miesięcy pokonaliśmy trzynaście tysięcy mil i zaliczyliśmy trzydzieści sześć stanów. Spaliśmy na estradach koncertowych w Yermont, w kontenerach kolejowych w Texasie, w krzakach na przedmieściach Waszyn... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl