Podroze po starozytnym swiecie, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.2WŁADYSŁAW WĘŻYKPODRÓŻEPO STAROŻYTNYMWIECIEOPRACOWAŁ LESZEK KUKULSKI3Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 20004Władysław Wężyk urodził się w Toporowie29, dwadziecia parę kilometrów od KonstantynowaPodlaskiego, w 1816 roku24' 2729. Ojciec jego, Ignacy, jako żołnierz armii napoleońskiejbrał udział w wyprawie 1812 roku; póniej, w latach Królestwa Kongresowego, posłowałna sejm do Warszawy. Uchodził za nieprzejednanego wolterianina; na sejmie 1825 roku,,obstawał za liberalnš reformš prawa małżeńskiego, sam od zacnej i pełnej życia małżonkisię odseparowawszy29.Stryj Władysława, Franciszek Wężyk (17851862), u schyłku życia prezes KrakowskiegoTowarzystwa Naukowego, był cenionym swego czasu poetš i dramaturgiem.Do szkół uczęszczał Władysław poczštkowo w Krakowie, a póniej w Warszawie, gdziewstšpił do liceum, znajdujšcego się ówczenie w budynku koszar kazimierzowskich 29. Z latwarszawskich na trwałe pozostała mu wdzięczna pamięć dla ,,tkliwego nauczyciela KazimierzaBrodzińskiego14, 18' 28' 29.Wydarzenia lat 18301831 uczyniły Wężyka uczestnikiem walki zbrojnej z zaborcš. Jakkolwiekliczył dopiero piętnasty rok życia, zacišgnšł się do szeregów powstańczej gwardiinarodowej 28.Po upadku powstania młodemu gwardzicie niełatwo przyszło pogodzić się z rzeczywistociš.Wzorem wykolejonej katastrofš młodzieży, a mimo opieki roztaczanej nad nim przezwiatłego Kazimierza Brodzińskiego, szukał zapomnienia nieszczęć ojczyzny w wirze płytkichuciech, co oczywicie szlachetnej jego natury zadowolić nie mogło29. W lutym 1832roku22, 25, 28, 29 powiadomiwszy listem ojca, nie czekajšc na zezwolenie rodzicielskie, potajemnieprzekroczył granicę pruskš uchodzšc na emigrację. Pierwsza moja kilkoletnia wycieczka,w piętnastym roku uskuteczniona, była niewiadomym popędem budzšcego się wemnie uczucia 22 pisał o sobie w wiele lat póniej.Droga wiodła Wężyka przez Poznań:Krótki mój pobyt w tym miecie wród doć naglšcych okolicznoci zostawił mi tylkowspomnienie przyjemne i obowišzek wdzięcznoci za współczucie, znalezione u niektórychprawych obywateli. Uniosłem pamięć o nich w dalekie kraje, a z obrazów miasta zapamiętałemtylko szlachetnš, redniowiecznš ( sic) postać starożytnego ratusza, zamku, tumu i niektórychrzadkich nowych domów, wznoszšcych się poza starym miastem ku teatrowi18.Pięcioletni okres pobytu na emigracji spędził Wężyk przeważnie w Paryżu; jedynie na poczštkujaki czas przebywał w Londynie, w rodowisku polskiej emigracji politycznej. Podobnostykał się nawet ze wiatem politycznym angielskim, którego przedstawicieli opowiadaniamiswoimi o stanie kraju dobrze starał się usposobić dla Polski28. Jak widać z Podróżypo starożytnym wiecie, o mieszkańcach Wysp Brytyjskich wyrobił sobie wówczas nieszczególnewyobrażenie. Z Londynu do Paryża sprowadził Wężyka Adam Czarteryski28; tu młodyemigrant kontynuował przerwane studia szkolne. Żył, jak się zdaje, w warunkach doćskromnych; w jednym ze swych póniejszych utworów krelšc obrazek życia studenckiego wParyżu sięgnšł z pewnociš do własnych wspomnień:...na ulicy' St. Jacques pisał rozpociera się zupełnie inny widok od tego, na któren napotykaoko w innych częciach Paryża. Tu i ówdzie porozwieszane karty zwiastujš kawalerskiemieszkania do najęcia. W każdym z takowych domów, na górnych szczególnie piętrach,znajdziesz dwóch, trzech lub czterech podobnych lokatorów, a u każdego z nich jednakowy5prawie porzšdek. Porozrzucane po społu z klasykami i z romantykami górne i dolne częciodzieży; okopcone dymem ciany; parę stolików i stołków o trzech nogach; kilkanacie groszowychglinianych fajek z cybuszkami podobnymiż, zawieszonych w porzšdku na gwodziach;w kšcie skromne łóżko pokryte białym przecieradłem; na kominie kilka talerzy zresztkami wczorajszej wieczerzy, a obok kilka próżnych butelek i floret złamany; przy okniemały stoliczek, a za nim wygodniejsze od innych krzesło, na którym zwykła siadywać gospodynitego miejsca w chwilach, w których wraca ze swojej szwalni, haftarni lub mód magazynudo kwatery studenta. Na stoliku zaczęta robota na kanwie, druciana maska od fechtowaniai waza lepka po wczorajszym ponczu, w na pół otwartej szafie kilka kobiecych sukien i różowykapelusik uzupełniajš zwykle umeblowanie podobnych mieszkań10.Życie studenckie przy ulicy w. Jakuba miało dla Wężyka wiele uroku; czas swój dzieliłmiędzy poważne zatrudnienia pilnego ucznia i rozrywki, jakich młodzieńcowi mogło dostarczyćwielkie miasto. Oto kilka migawek, utrwalonych póniej w literackiej formie.Biblioteka:Wyniosłoć sklepień tych sal wszystkich, różnobarwnoć opraw ksišżek, cichoć grobowa,panujšca w tym miejscu pomimo liczby istot żyjšcych tam obecnych wszystko to przejmowałoprzechodnia niezwykłym wrażeniem. Gdzieniegdzie u szczytu zgrabnej drabinki jeden zbibliotekarzy oczyszczajšcy lub układajšcy ksišżki zdawał się być człowiekiem wynoszšcymsię swym umysłem nad ziemię lub Pigmejczykiem chcšcym się dostać do nieba. W rogu każdejsali leżały na stoliku ogromne katalogi dla publicznego użytku, pilnowane przez podrzędnychbibliotekarzy. W niektórych salach były obszerne zielone stoły, a naokoło ich wielu ludziw cichoci rozkładało księgi, wypisywało potrzebne rzeczy lub odłšczywszy się zupełniemylš od tej ziemi pogršżyło w głębokim dumaniu....Obok wychudłej i wyblichowanej twarzy trzydziestoletniego księdza, na której oziębłoćku wszystkiemu była widocznš oblicze okraszone za żywym nieco rumieńcem dwudziestoletniegomłodzieńca ze szczupłš i wcišgniętš w siebie piersiš, z niebieskim okiem, z wypukłymczołem. Gdzie indziej twarz gipsowa czterdziestoletniego mężczyzny, mierzšcego cyrklemróżne przestrzenie na mapie, krelšcego różne rubryki, zapisujšcego różne cyfry i datya obok niej spod czarnej brwi, wschodnim zakrelonej łukiem, przenikliwe i ironiczne spojrzeniejak połysk ognistych wężów, chcšcych przyćmić słońce prawdy. Gdzie indziej twarzmłoda i piękna, napiętnowana cierpieniem, oczy zamylone, w miejscu stojšce, skroń z włosówogołocona a obok tej twarzy siwa, poważna głowa osiemdziesięcioletniego starca zwyrazem chrzecijańskiej dobroci, przebaczenia wiatu i szczerego zamiłowania cnót i ludzkoci.Jeden strzelał płowo oczyma, jakby szukał w przestrzeniach ulatujšcej przed jego słabymwzrokiem myli; drugiego twarz rozpromieniała się szczęciem i zadowolnieniem, adusza pieciła się promieniem wiatła, któren w niš zawitał; trzeci rzucał czasami dumne imiałe wejrzenia z ksišżek na te mury Paryża, o które rad by jak najprędzej słyszeć po stokroćodbite swe imię; inny, z na wpół roztwartš gębš, z na wpół przymrużonymi oczyma, zdawałsię odpoczywać nad mylš, tak jak ptak odpoczywa w locie, zawiesiwszy się nieruchomo narozpostartych skrzydłach w powietrzu. Inny przerzucał stronice i ziewał ukradkiem drzemišcšduszš w ociężałym ciele. Inny słabym i niespokojnym wzrokiem usiłował zagnać do szczupłychkomórek ciasnej duszy wszelkš myl i wszelkie wiatło, aby je zamknšć przed wiatemi snuć potem z siebie po jednej promienistej nici, a myl i wiatło wydzierały się ze słabychobjęć jego i w godniejsze wstępowały wištynie. Inny jeszcze smutnym i pobożnym wzrokiemzdawał się wzywać niebiańskiej rosy na zeschłš życia upałem i spragnionš wzniolejszychpokarmów duszę10.6Teatr:...w Rozmaitoci Odry rozmieszał nawet ławki i suflera, a Fryderyk Lemaitre dramatyzowałkomedię, rzucajšc się na wszystkie strony jak tygrys w klatce.Teatr wieżo ozdobiony, eleganckie loże napełnione eleganckimi widzami; balkon przedłużony,z którego na wpół przegięte młode l w y, co nie znalazłszy już dla siebie miejsca wklatkach włoskiej i francuskiej opery, na tym rynku sš przymuszone rozwieszać całš baterięzalotnoci postawy i wykwintnoci ubioru; radosne miechy parteru, poklaskujšcego tłustymdowcipom Odrego wszystko to bawiło zawsze przywykłe nawet do tego widoku oko....Podczas mniej zajmujšcych ustępów sztuki w cieniu kratkowanej loży każden obierał soczystepomarańcze lub rozpuszczał w swych ustach lody chłodzšce, wycišgnšwszy się wygodniejakby we własnym pokoju i rozmawiajšc o najbardziej go zajmujšcych rzeczach. Czasamispuciwszy nieco kratę mógł polornetować sšsiadów i sšsiadki. Pomiędzy sšsiadami wjednej szczególnie loży na pierwszym piętrze wielki był cišgle ruch i zgiełk. Była to loża redaktorska,a w niej grubojowialny J. J. jak trójbuńczuczny basza prezydował tuzinom literackichkundysów nowoposforowanych, zaprawiajšcych się pod okiem dowiadczonego buldogado łowów i połowów. W tej loży najmniej uważano, a z niej to jednak nazajutrz miał wyleciećjak piorun z ręki Jowisza sšd ostateczny o nowej sztuce i o grze autorów...10Kasyno:Wygodne krzesła, kanapy, lustra, posadzki, marmurowe kominki, bogate obicia i malowidłanadawały temu miejscu cechę wielce przyzwoitš i nikt by na pierwsze wejrzenie nie uwierzył,że jest in spelunca latronum, że jego sšsiad wczorajszej nocy jeszcze okradł może lubzabił jakiego bliniego. Wytrefione i wymuskane kobiety, niektóre rzadkiej pięknoci, spacerowaływ różnych kierunkach, same i w towarzystwie panów. Młode l w y paryskie i l a m pa r t y londyńskie w upuklowanych włosach i mulinowych żabotach, z różnobarwnym bukietemhaftowanym na atłasie fraka lub kamizelki, ledziły niecierpliwie jednostajne ruchyobojętnego bankiera. Panie, z wycišgniętymi sz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]