Podroze, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę, kliknij na taki przycisk S ^ który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.iteratunaKUKNIJ TUTAJJACEK ŁUKASIEWICZPODRÓŻETower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000REJSPRAWA- Mam prawo - mówił. - Morze mnie słucha". Ocean skupiał się w brzegach kieliszka. Mam prawo" - kiedy wypijał i powtarzał gest.- Mam do tego prawo - powiedziała kobieta - by wiedzieć, co robisz, gdy nie jeste ze mnš".Twarz jej ostatnio zmarszczyła się i zbrzydła, usta chwytały powietrze.Mam prawo" - krzyczy mewa wędrujšc daleko od lšdu. Mam do tego prawo, póki wieje wiatr"- rozpryskujšc się w pianę powiedziała fala.W Dniu Wyjštkowym na mostkusiada ptak pewnoci.Szponami delikatnie przetacza żyroskop.WINO W CARTAGENIEJest wino w Cartagenie. Tinto seco. Pij!Jak u Rembrandta siedzš tutaj, którzy dokoła wiata obrócili nie raz, ci przemytnicy - ze złotym wieceniem piennych kielichów.I pijš wino w hiszpańskiej krainie, u oberżysty w grenadzkim powiecie tryska z bukłaka.Płyńmymorzem ciemnym jak wino. Trzymajmy kurs. Żadnej nie ma syreny w odmętach ciemnego wina, żadnego wina nie ma w syrenim łkaniu.STATEK HANDLOWYPłynšć na statku niegdy cesarsko-królewskim,dławić powstanie Bokserów. Przebicibagnetami wstępowali w rzekę.Wielogłosowe chóry zawodziły ekonomię politycznš.Ocean jest szafirem, szmaragdem, topazem. Tak w oczach cenne trwonimy kolory, zamiast je w kraju oddać amatorom. (Mielibymy niedzielnych Cranachów i Giottów.)Kula ziemska okršgła jest, jaskrawa i smak ma nieporównany do żadnej jagody. Kto o tym wie, niech koczuje od portu do portu. Niech się spełnia, co bywa krwiš, morzem lub winem.DZWON* * *Popatrz, jakie to wszystko złociste,we mgłach się wije miodopłynny barok.Popatrz, jakie to wszystko strzeliste.Tu zmartwychwstaje się raz w roku - na rok.Niejasne wszystko jest, ajest przejrzyste.Mnogojęzyczny gwar słychać dokoła.Patrzymy z wieży Gedymina w dółna ten odkryty, a zakryty wpółdzwon zatopiony. Błyszczy, a nie woła.WIEŻE IN MONTETutaj się rodzić, tam umarłych grzebać,a między grobem i narodzinamijeste i ciebie nie ma. Spod obcego niebaprzysłano wieże dwie, by były snami.Smukłej š, dajšniebieskoć niebiosom,a chmurom miękkoć, gdy je chmury niosš.I patrzš wieże w rzeczkę, która płynie, małš i znanš z ksišżek dawnych lat. Z niej wyłowiono czarodziejskš skrzynię, w której się miecił wiat.Klucz tutaj w wodzie został utopiony i tylko ciemnoć głęboka wród wzgórz, i tylko niebo nagle zmienia tony, i kwitnš wieże w blaskach zórz.I jako dziwnie ten list się układa, gdy z tego miasta pobliskiego piszę,gdzie w ostrych brzegach huczš pienne sny, że to, co piszę tobie -jest ballada nieznanej akcji. Jak dwięk, co zapada, jak nad Wilenkšzbursztynione łzy.POECIUmarłym bije niesłyszalny dzwon nocš, gdy drzewa sš z szarego wiatła. I ciemnej wodzie daje ciemny ton, i wszystko gmatwa.I krzywy mur, arkada, sieńraz ciemna, a raz złota.Nie człowiek tu, ni duch - może cień,zmaterializowana tęsknota.Stšd, odrzucony na sto mil w zachodni kraj, Mickiewicz duchy tych murów, bruków, chwil zachować chciał we piewie.I Miłosz oddzielony oceanem z ironiš łšczy łkania, gdy mu zaczyna łkać nad ranem maszyna do pisania.I płonie znicz, i płonie stos na starożytnej wieży. Krywekrywejte cišgnie los: co komu się należy.A ojcom upór, matkom łzy, ulicom szare cienie. A synom niespokojne sny, a poetom milczenie.GROBYJeżeli tylko to im pozostało, te wšskie, zimne i wilgotne ciany, to nie mów, że im zostało tak mało: troszeczkę koci i sen nieprzespany.Jeżeli tyle się tu odmieniło (tylko te same wieże szumiš echem), nie mów, że zbrodnia wygasła i miłoć, że w słowie nie ma już nic nad pociechę.Jeszcze zatrzymaj się i spojrzyj miele w rzewnš pamištkę, w skruszone kamienie i pomyl że im zostało tak wiele: i nadaremnoć, i nieprzebudzenie.POWROTYDEDYKACJAW kołysce strumienia, pod namiotem zieleni milczy upał, drze się sroka.Pod wierzbš umarła - Naj ada w ręku trzyma grzebień. Ciało jej nad mułem i łupkiem, nad trawš, korzeniem i wodš.Na łupkowych tabliczkachsš prawa,które zmywa nurt.W kołysce strumienia, synu, chrzczę cię z tej wody i milczšcej Najadzie dedykuję.* * *pić z tej studniw której przechadza się mierćokršgłejodkopanej z zieleni dzieciństwamoje babki czarno do ziemi odziane patrzš na zasłoniętš studnię zmurszałe deski pod kołowrotem na których igra słońcepamięć gwałtownie przystaje kto cišgnšł wodzeszeć staruszekpod koronkowymi parasolkamigryzie ziemięGWIAZDKADom wielopokojowy. Pachnie sianem i herbatš. Mówię do niej pani".- Miło paniš widzieć, choć pani nie żyje".- Ach, to głupstwo" - mówii zaprasza, by usišć w zielonym fotelu.- Stamtšd się nie powraca".- Ach, to głupstwo - powie -czas to jest wykwit mrozu, wysypka na szybie, mamy teraz zimę".I przeglšda powieć (tutaj wypada znać grube powieci).Choinka, ryba, piernik migdałowy.Babka, sztywno siedzšca, gładzi obrus dłoniš.- Pani także nie żyje?" Z tak wielkim nietaktem nie spotkała się babka. Lodowatonie zwraca więc uwagi. Gwiazdy wchodzš w okna. Okna sš gwiazdami.Mżš swym blaskiem ku naszej przestrzeni, w której panuje porzšdek natury.WIERSZ MIŁOSNYDzień był upalny, szeroki i stały, a czas na chwilę zastygł. Nie usłyszałem, jak gromy padały w burzy nad miastem.Deski, co ciała nasze ogrzewały - to nasi słudzy.10Wszedłem do rzeki nagle oszalałej" - to motyw cudzy.Wcišgany wirem, który chłonie tego, co się omieli, ja położyłem obie twoje dłonie na moim ciele.JARDIN D'AMOURTo miasto się rozlewa. Wielkie puste place, życie jest podróżš. Tu się mieszka. Na IV piętrzeżelazny piecyk. Natychmiast. Natychmiast oddaj się. Miasto zamyka nas i odsłania, rzekatoczy wody nieprzeniknione. Witam cię w krówce mlecznej. Widzimy go, jak leży. Schody,przekrzywiony krawat. Wiek już robi swoje i alkohol. Schody się kołyszš. Płyniesz, płyniemyprzez opierajšce się powietrze. Natychmiast.Dopiero była dziewczynš, a tutaj marskoć dziewczyny. Żegnaj, do zobaczenia za godzinę.Po godzinie: natychmiast się oddaj.Mali ludzie w słońcu kopiš piłkę. Licie zmieniły kolor. Jeszcze nie ulatujš. Trochę żużlu,ceglanego pyłu, wiatr. Dudniš koła pocišgu. Jedziemy, choć nie wiemy cieżeczki. Co miwzięła? Nic nie wzięła. Natychmiast.LATO 1947Z okien na piętrze chorzy na tyfus wołali jeć. wierszcz skomlił drzewa drżały.Moje ciało dzieliło sięna goršco i zimnona górę i dół.Byłem nagi w goršcej linie.Parzony wstydemszukałem pióraby napisać list.* * *Pytam się o zakończenie tego snu, ale zakończenia nie będzie.11Czuj ę jeszcze ciepło j ej członków, wilgotnš rozwišzłoć.Reszta jej szarych włosów, zaczesana w kok, cytrynowa barwa ciała, którš pamiętam.Nagle zmieniła się w biało-czarnš przebitkę.Siedziała kamienna i staraz kamiennym dzieckiem przed sobš.I znów żywo pulsowała pomarszczona szyja.Potem co miało nastšpić, jak bywa w snach erotycznych. Co miało nastšpić - nie wiadomo.CIEMNA BOGINIWycišga smukłe ręce,układa nas pokotem do krótkiego snu.Jej stopę, łydkę, prawe biodrozłoci słońce przeciekajšce z koron drzew.Nasz sen będzie gwarny, splštany. Niktnie zajrzy do jego goršcego wnętrza.Ciemna łowczyni podnosi ręce,ale zamiast szyć do nas, zniewolonych, z łuku,oddala się spokojnie polować na lwy.NA SKALE RADYUmarł Dżibenenosah i jego pies Cukierek. Nie ma tutaj nas wszystkich. Sęp Złoty- nad jego grobem kominy fabryczne. Orle Pióro w szpitalu umierał, rozpięty na dłoniach kobiet. Sarenka- poszła do zbyt wielkiego boru. Gniecie ta skała, choć niebo ma nadal spojrzenie Naszego Starego Trapera.12A ziemia wcišż pachnie rozkoszami nocy. Kto proponuje wstać i pójć jeszcze trochę. Może znajdzie się nowe łowisko.13VINO ROSSO* * *U tego Zeusa na jego ruiniesiedzę bez głowy bez ršk bez odzieniaU tego Zeusa którego opływatak wielkie morzeże gdzie spojrzeć morzeU tego Zeusa i u tej Junony po której 9 kolumn się ostałoU tego Zeusa za chwilę zapłaczę w te gorzkie zioła i w tę ostrš ziemię.VINO ROSSOW winie prawda. miejšca się twarz. Rozradowany sylen wypełza z opuncji.miech moich czterdziestu lat na Sycylii.* * *To sš poeci, a ich mierć jest dla nas wyrwaniem serca bez żadnej protezy. Sš oni też, jak stare piękne dachy,14przez które pada w nasze dusze deszcz.Pili to wino z niedobrej jagody,które i dla nas czerwień swš wzburzyło.W SYRAKUZACHSiedzę w pustym teatrze poród kamienia i nie na mnie chór patrzy, który oniemiał.Tylko jaszczurka mignie spod załomu. Tylko turysta inny wspomni o domu.Byli i porzucili trochę swej duszy w pomarańcze, cyprysy, eukaliptusy.Wród pudełek, papierów, gorzkiego ziela i wiergocze ich dusza, i się nie wciela.DESZCZ W NEAPOLUTy ej an starymalował starego papieża.Papież był zmęczony.Starzec malował starca.Znał go tak dobrze,że doć było lepego dotyku pędzla.Lecz męczył się przez fiolety i biele,nie dopowiadałNeapol w deszczu płyniew biele i szaroci.Zmęczona ryba zrzuca z siebie barok.15RZYM W DESZCZUDeszcz pada obfity.Jego kolory sš kolorami Rzymu.Rzym jest STOŁEM GORĽCYM.Paruje deszcz z Rzymu.Słychać, jak chodzinawami bazylik.Wszystko spływa do końca,do dna,do oddechu.Czuję mój oddech za prętami żeber.DUCCIO W SIENIEZobaczył pejzażu omglenie, które weszło do żył. Poczuł nowe tętna uderzenie i dowiadczył, że żył.Potem zaczšł malować anioły, wszystkim dawał tę samš twarz, a rys smutny był raz - raz wesoły To twoja twarz.Na końcu przedstawił Madonnę, w którš wstšpił Duch. Miała ona oblicze pokłonne i wyos...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]