Pociag do opowiastek, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Boris VianPocišg do opowiastekNa plaży leżał drobny piasek, a ostrygi galopowały jak okiem sięgnšć. Poszukiwały pereł. W gruncie rzeczy nikt nigdy nie pyta się, skšd ostrygi biorš perły: ot, mamy wyjanienie. Perły na próżno się chowały, ostrygi były bardzo wprawne i biegały szybciej od nich.Z Bajki na użytek osób w rednim wiekuBORIS VIANPocišgdo opowiastekOpowiadaniaPrzełożył Marek PuszczewiczWydawnictwo Kršg' Warszawa 1991Opowiadania pochodzš z następujšcych edycji: Les Fourmis Š Le Terrain Vague 1968; Le Loup-garou Š Christian Bourgois Editeur, 1970; Obliques" numero special, 1976 nr 8-9Š for the Polish translation by Marek PuszczewiczOkładkę i strony tytułowe projektował Dariusz Piastowski <Redaktor Marek PiekutISBN: 83-85199-07-1WilkołakW lasku Fausses-Reposes, u podnóża Pikardii żył sobie bardzo ładny dorosły wilk, o czarnej sierci i wielkich, czerwonych oczach. Nazywał się Denis, a jego ulubiona rozrywkš było obserwowanie samochodów nadjeżdżajšcych od strony Ville-d'Avray, pędzšcych pełnym gazem, by wjechać na lnišcy stok, na którym ulewa rozpociera czasami oliwkowe odbicie wielkich drzew. Lubił również błškać się letnimi wieczorami po zagajniku, by tam zaskakiwać niecierpliwych kochanków w ich walce z komplikacjami elastycznych elementów, jakimi, niestety, w naszych czasach obcišża się większš częć bielizny. Ze stoickim spokojem obserwował wyniki tych wysiłków, niejednokrotnie uwieńczonych sukcesem i oddalał się wstydliwie odwracajšc głowę, gdy zdarzało się, że ofiara z pełnš akceptacjš traciła, jak to się mówi, wianek. Będšc spadkobiercš długiej linii cywilizowanych wilków, Denis odżywiał się trawš i błękitnymi hiacyntami, wzbogaconymi jesieniš kilkoma markowymi grzybami, za zimš, całkiem wbrew swojej woli, mlekiem w butelkach, podwędzonym z żółtej ciężarówki Spółdzielni Mleczarskiej. Nie cierpiał mleka z powodu jego niemowlęcego smaku i od listopada do stycznia przeklinał niełaskawoć tej pory roku, zmuszajšcej go do szkodzenia własnemu żołšdkowi.Denis żył w dobrej komitywie ze swymi sšsiadami, gdyż, ze względu na jego dyskrecję, nie mieli pojęcia, że on w ogóle istnieje. Krył się w małej grocie, wydršżonej kilka lat wczeniej przez jakiego pozbawionego nadziei poszukiwacza złota, który, będšc wiadomym przeladujšcego go przez całe życie pecha i majšc pewnoć, że nigdy nie napotka swego Koszyka Pomarańczy" (patrz: Louis Boussenard), postanowił jednak prowadzić roboty ziemne, równie bezowocne jak i maniakalne, w klimacie przynajmniej umiarkowanym. Denis urzšdził sobie tam wygodnš siedzibę, przystrajanš w miarę upływu lat ozdobnymi deklami z kół, muterkami i częciami samochodowymi, zebranymi na drodze, gdzie często miały miejsce wypadki. Pasjonujšc się mechanikš lubił kontemplować swe trofea, marzšc o warsztacie naprawczym, który miał niezłomny zamiar założyć pewnego dnia. Cztery żeliwne korbowody podtrzymywały klapę od bagażnika używanš w charakterze stołu; łóżko składało się ze skórzanych siedzeń ze starego Amilcara, co przelotnie się zakochał w potężnym i masywnym platanie, za dwie opony stanowiły luksusowe ramy do portretu ukochanych rodziców; wszystko to gustownie się łšczyło z najbardziej banalnymi przedmiotami zgromadzonymi ongi przez poszukiwacza.Pewnego pięknego, sierpniowego wieczora Denis odbywał drobnym kroczkiem swój codzienny trawienny spacerek. Księżyc w pełni przerabiał licie na mrocznš koronkę, a w jasnym wietle oczy Denisa lniły łagodnymi, rubinowymi refleksami, jak wino d'Arbois. Denis zbliżał się do dębu, punktu końcowego przechadzki, kiedy los zesłał na jego drogę Syjamskiego Maga, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Etienne Pampie i małš Lisette Cachou, ciemnowłosš kelnerkę z restauracji Groneil, którš Mag zawiódł do Fausses-Reposes pod jakim zwodniczym pretekstem. Lisette miała na sobie nowiuteńki gorset elastyczny i temu włanie szczegółowi, którego zniszczeni kosztowało Syjamskiego Maga szeć godzin solidnych wysiłków, Denis zawdzięczał owo spónione spotkanie.Na nieszczęcie dla Denisa okolicznoci były bardzo niesprzyjajšce. Wybiła dokładnie północ. Syjamski Mag był istnym kłębkiem nerwów, za wokół rosły w dużej obfitoci wilcze łyko, gołšbki wymiotne i białe króliki, które od pewnego czasu towarzyszš obowišzkowo zjawisku lykantropii lub raczej antropolukii, o czym zaraz będziemy mogli przeczytać. Rozwcieczony pojawieniem się Denisa, tak przecież dyskretnego, który odchodził mamroczšc jakie przeprosiny, rozczarowany Lisette, Syjamski Mag, którego nadmiar energii musiał się wyładować w taki czy inny sposób, rzucił się na niewinne zwierzę i ugryzł je okrutnie w ramię. Jęczšc z przerażenia Denis umknšł galopem. Wróciwszy do siebie został powalony przez jakie anormalne zmęczenie i zapadł w ciężki sen przerywany przez koszmary.Powoli zapomniał o incydencie, a dni znów zaczęły płynšć, identyczne i różnorodne. Nadchodziła jesień i wrzeniowe przypływy, które ciekawie wpływajš na drzewa czerwienišc im licie. Denis opychał się twardzioszkar i borowikami, dopadajšc czasem kilka opieniek, praw niewidocznych na pokrytych korš cokołach, uciekajšc j przed zarazš przed niejadalnym sromotnikiem bezwstydnym. Teraz lasy szybko wyludniały się wieczorem, a Denis kładł się wczeniej spać. Jednak zdawało się, że to go nie odpręża i po nocach naszpikowanych koszmarami bud, się z niesmakiem w pysku i obolałymi koćmi. Postradał nawet zapał do mechaniki i nieraz południe zaskakiwało go we nie, ciskajšcego w bezwładnej łapie ciereczkę, którš miał przetrzeć jakš częć z pokrytego patynš mosišdzu. Jego odpoczynek był coraz częciej zakłócany i dziwił się, że nie może odkryć co jest tego przyczynš.Nocš w czasie pełni księżyca wyrwał się gwałtownie ze snu, dygoczšc w goršczce, ogarnięty przez intensywne uczucie zimna. Przecierajšc oczy zdziwił się niespotykanym wrażeniem, jakiego doznał i zaczšł szukać wiatła. Wkrótce włšczył wspaniałš lampę, którš kilka miesięcy wczeniej odziedziczył po Mercedesie ogarniętym obłędem i olepiajšcy blask urzšdzenia owietlił wszystkie zakštki jego pieczary. Kulejšc podszedł do lusterka umieszczonego nad toaletkš. Zdziwił się, że stoi na tylnych łapach lecz jeszcze bardziej był zaskoczony, gdy jego wzrok padł na inny obraz: z małego, okršgłego zwierciadełka patrzyła nań dziwna twarz, biaława, bezwłosa, w której jedynie dwoje pięknych, rubinowych oczu przypominało jego dawny wyglšd. Wydawszy nieartykułowany okrzyk spojrzał na swoje ciało i pojšł przyczynę lodowatego chłodu ogarniajšcego go zewszšd. Jego gęsta, czarna sierć zniknęła, a przed oczami stało nieproporcjonalne ciało jednego z tych ludzi, z których miłosnej nieudolnoci na ogół szydził.Trzeba było wyjć jak najprędzej. Denis rzucił się ku kufrowi wypchanemu różnymi ciuchami pozbieranymi przy okazji wypadków. Instynkt kazał mu wybrać szary garnitur w białe paski, o dystyngowanym wyglšdzie, do którego dobrał gładkš koszulę, w kolorze drzewka różanego i bordowy krawat. Gdy tylko wdział to ubranie, zaskoczony, że zachowuje równowagę, której nie pojmował, poczuł się lepiej i zęby przestały mu dzwonić. Wtedy jego zagubione spojrzenie padło na kupkę czarnego futra rozsypanego wokół legowiska i zapłakał nad straconym wyglšdem.Mimo to wzišł się w garć dzięki nadzwyczajnemu wysiłkowi woli i spróbował postawić kropkę nad i. Lektury wiele go nauczyły i sprawa wyglšdała jasno: Syjamski Mag był wilkołakiem i on, Denis, ugryziony przez to stworzenie miał z kolei zamienić się w człowieka. i Na myl, że miałby żyć w nieznanym wiecie, opadła go najpierw gwałtowna trwoga. Będšc człowiekiem pomiędzy ludmi na jakież to niebezpieczeństwa się narażał!Samo przypomnienie jałowych walk, jakim oddawali się we dnie i w nocy konduktorzy z Wybrzeża Pikardyjskiego dawało mu symboliczny przedsmak surowej egzystencji, przed którš, chcšc nie chcšc, trzeba się było ugišć. Potem zastanowił się. Jego przekształcenie, zgodnie z wszelkim prawdopodobieństwem i o ile ksišżki nie kłamały, miało trwać krótko. Dlaczego by więc z tego nie skorzystać i nie zrobić wypadu do miasta? W tym miejscu, trzeba przyznać, przypomniały mu się niektóre sceny widziane w lasach, nie wzbudzajšc w nim bynajmniej takich myli jak kiedy i wilk złapał się na tym, że przesuwa językiem po wargach, co pozwoliło mu stwierdzić, iż ozór, mimo wszystko, jest równie spiczasty jak przedtem. Podszedł dc lusterka i przyjrzał się sobie z bliska. Własne rysy nie były mu tak niemiłe, jak się tego obawiał. Otworzywszy usta stwierdził, że nadal ma podniebienie pięknego czarnegcgo koloru i że zachowuje całkowitš kontrolę nad uszami, być może dziebko zbyt długimi i włochatymi. Lecz twarz, którš oglšdał w małym, kulistym lusterku, przy jej wydłużonym owalu, matowej cerze i białych zębach, zdawała si niewštpliwie zadowalajšca w porównaniu z wyglšdem znanych mu osób. A zresztš należy pogodzić się z tym, cc nieuniknione i w przyszłoci starać się obrócić to na swoje korzyć. W przypływie ostrożnoci postanowił jednak przed samym wyjciem odszukać czarne okulary, za którymi mógł w razie potrzeby skryć rubinowy blask lepiów Zaopatrzył się również w nieprzemakalny płaszcz, zarzuci go na ramię i zdecydowanym krokiem ruszył ku drzwiom Kilka chwil póniej, niosšc lekkš walizkę i wdychajšc powietrze poranka, które zdawało mu się szczególnie wyprane z zapachów, znalazł się na skraju drogi i ze zdecydowanš minš wystawił kciuk w stronę pierwszego dostrzeżonego samochodu. Wybrał kierunek paryski, wiedzšc z codziennego dowiadczenia, że auta rzadko zatrzymujš si wjeżdżajšc pod górę, a dużo chętniej zjeżdżajšc z niej, gdyż grawitacja pozwala wtedy na łatwiejsze ruszenie.Jego elegancja sprawiła, że bardzo szybko został wzięty pod opiekę niezbyt pieszšcej się osoby i rozsiadłszy się wygodnie po prawej stronie kierow...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]