Po zlej stronie drogi, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Richard RussoPO ZŁEJ STRONIE DROGITytuł oryginału MOHAWKCopyright C 1986 by Richard Russo(tłum. Bogumiła Nawrot)2003Ale wiara, jak szakal, żeruje poród grobówi nawet z tych miertelnych wštpliwociczerpie najżywotniejszš nadzieję.Herman Melville, Moby Dick(przełożył Bronisław Zieliński)Barbarze, Emily i Kateoraz Dickom LeVarnovi.Autor jest wdzięczny za wsparcie Radzie Sztuki Pensylwaniii Uniwersytetowi Stanowemu Południowego Connecticut.Specjalne podziękowania za wiarę i pomoc dla Jean Findlay,pani Richardowej LeVarn, Jima Russo, Kevina Mcllvoya,Roberta C. S. Downsa, Kjella Melinga, Kitty Florey,Ken Floreya i Grega Gottunga.Miasto Mohawk, podobnie jak jego mieszkańcy,istniejš jedynie w wyobrani autora.1Tylne wejcie do baru Mohawk jest od strony alejki, przy której stoi gimnazjum. Kiedy Harry zdejmuje sztabę od wewnštrz i otwiera ciężkie drzwi. Szalony Bili już nerwowo czeka w ciemnoszarym półmroku witu. Niemożliwociš jest stwierdzić, jak długo chodził tam i z powrotem, nasłuchujšc szczęku sztaby, ale dzi wyglšda na bardziej zdenerwowanego niż zazwyczaj. Szalony bil wsuwa głębiej ręce do kieszeni i czeka, podczas gdy Harry uważnie mu się przyglšda, próbujšc odgadnšć, czy tej nocy Bili wpakował się w jakie tarapaty. Prawdopodobnie nie, stwierdza w końcu Harry. Bili jak zawsze jest rozmamłany, jego czarne portki sš pogniecione i zakurzone, wychodzi mu z nich wytarta zielona koszula w kratę, ale w jego wyglšdzie nie ma nic specjalnie podejrzane go. Harry się cieszy, ponieważ dzi rano póniej otworzył bar i nie ma czasu doprowadzać Szalonego Billa do porzšdku.Kiedy w końcu Harry odsuwa się na bok, Bili wlizguje się do rodka i siada na pierwszym z brzegu okršgłym stołku przy kontuarze po krytym laminatem. Harry mocuje ciężkie drzwi do ciany zewnętrznej, żeby dostawcy mogli wchodzić od zaplecza, a do rodka wpadło nieco wieżego powietrza. Przy okazji wleci kilka much z ulicy, ale skończš na lepach, wiszšcych pod sufitem. Harry otwiera wielkie okna od frontu, tworzšc zimny przecišg, który rozwiewa rzadkie włosy Szalonego Billa. Bili ma trzydzieci parę lat, ale cieniutkie jak u dziecka włosy wy chodzš mu całymi garciami i wyglšda niewiele młodziej od Harryego, któremu prawie stuknšł pišty krzyżyk.- Głodny? - pyta HarrySzalony Bili kiwa głowš i uważnie przyglšda się rożnowi, na którym skwierczy tłuszcz. Harry bierze wielkš torbę i wysypuje z niej kilka tuzinów kiełbasek, pokrywajšc nimi całkowicie ruszt, a potem rozdziela je końcem łopatki, aż upodabniajš się do wielkich paluchów.- To trochę potrwa - uprzedza.Szalony Bili wyranie nieco się odpręża. Pryskajšcy sos uspokaja go, patrzy jak zahipnotyzowany na skwierczšce i podskakujšce kieł baski. Tłuszcz zaczyna się wytapiać i cieka do korytka na brzegu rusztu. Szalony Bili, gdyby mógł, nie dopuciłby do tego, bo lubi tłuszcz z kiełbasek. Czasem, jeli Harry nie zapomni, przed oczyszczeniem rożna smaży Szalonemu Billowi jajka na nim. Ale Bili dostaje jajka tylko wtedy, kiedy ma pienišdze, co mu się rzadko zdarza. Bili na ogół ma przy sobie tylko kilka moniaków, ale przez ostatnie dziesięć lat pierwszego dnia każdego miesišca do baru Mohawk przychodzi koperta, zawierajšca szeleszczšcy banknot dziesięciodolarowy i karteczkę ze słowami Dla Williama Gaffneya. Skšd się bierze, to jedyna prawdziwa zagadka w życiu Harryego. Poczštkowo mylał, że pienišdze przysyła ojciec chłopaka, ale to było, zanim poznał Roryego Gaffneya. Harry spotkał prawie wszystkich, którzy znajš Szalonego Billa, i w taki czy inny sposób ustalił, że żaden z nich nie jest nadawcš listu. Pienišdze po prostu się pojawiajš i już. Kiedy się kończš, Szalony Bili zawsze może liczyć na to, że Harry przed pojawieniem się pierwszych goci zafunduje mu kawę i jednš z wczorajszych bułek. Ale szczodroć Harryepo ma swoje granice, rzadko rozdaje jedzenie, które mc jest przeznaczone do wyrzucenia. Raz, dwa lata temu na Boże Narodzenie, Harryego ogarnęła chandra, więc żeby się jej pozbyć, przygotował dla Szalonego Billa obfite niadanie - sok, jajka, szynkę, naleniki, domowe frytki, grzankę, galaretkę i syrop klonowy. Bili wszystko łapczywie pochłonšł, zaskoczony i wdzięczny, a potem zwymiotował w alejce. Od tamtej pory Harry się pilnuje, żeby nie popełnić tego sa mego błędu.- Chcę, żeby dzi rano wyrzucił mieci - mówi Harry, odwracajšc łopatkš kiełbaski.Szalony Bili obserwuje każdy jego ruch jak pies czyhajšcy na naj mniejsze potknięcie.- Słyszałe?Szalony Bili wzdryga się i patrzy na Harryego.- Powiedziałem, że chcę, żeby wyniósł mieci. Dostaniesz za to kilka grzanek.- Tera?- Tak, teraz.Szalony Bili nie ma ochoty wyjć - lubi obserwować kiełbaski - ale zsuwa się ze stołka i idzie na tyły baru, gdzie Harry wystawił kilka toreb z odpadkami. Muchy już je wyczuły i kršżš wokół nich jak wciekłe. Szalony Bili wrzuca torby do pojemnika i wraca na swój stołek akurat w chwili, kiedy dwie zlotobršzowe grzanki wyskakujš z testera. Harry skšpo smaruje je masłem i kładzie na talerzyku przed Szalonym Billem. Korci go, żeby zapytać, czy Bili wdał się wieczorem w jakš awanturę, ale ostatecznie rezygnuje. Gdyby tak było, od razu by zauważył, bo Bili nie potrafi się bić. Zazwyczaj każdy, kto wszczyna bójkę, rozkwaszš Billowi gębę, a potem robi mu się głupio, ponieważ Szalony Bili, za miast wpać we wciekłoć, tylko stoi z opuszczonymi rękami i ma takš minę, jakby za chwilę miał się rozpłakać.- Nie znalazłe sobie dziewczyny, co?Bili kręci głowš, ale przestaje żuć grzankę, by spojrzeć na Harryego, ciekawego, czy Bili kłamie, czy w ogóle jest zdolny do kłamstwa.- Obiecałem twojemu stryjowi, że mu powiem, kiedy cišgniesz sobie na głowę jakie kłopoty - ostrzega Harry.Ale Szalony Bili znów zajmuje się grzankš, którš przeżuwa w niezwykłym skupieniu, jakby się bał popełnić błšd. Rozlega się stukanie do drzwi frontowych i Harry idzie otworzyć. Na progu leży zwinięty w rulon egzemplarz.. Mohawk Republican i Harry wraca z nim, upewniwszy się, czy wczoraj nie zgadł prawidłowo numeru. Republican zna swoich czytelników i codziennie drukuje trzycyfrowš liczbę w lewym górnym rogu na pierwszej stronie nad tytułem sensacji dnia, który dzisiaj brzmi GARBARNIE WINNE WYŻSZEMU WSKANIKOWI ZACHOROWALNOCI NA RAKA. Harry przebiega wzrokiem pierwszy krótki akapit, informujšcy o wniosku, jaki wycišgnięto z baDan przeprowadzonych w okręgu Mohawk. Stwierdzono, że mieszkańcy powiatu sš trzy razy bardziej narażeni na zachorowanie na raka, białaczkę i jeszcze kilka poważnych chorób niż ludnoć innych regionów kraju. Pracownicy garbarni i zakładów skórzanych oraz ci, co mieszkajš w pobliżu Cayuga Creek, do której - jak się podejrzewa - garbarnie Morelock. Hunter i Cayuga odprowadzajš cieki, sš dziesięć do dwudziestu razy bardziej narażeni na zapadnięcie na jednš z chorób, wymienionych na stronie szóstej. Rzecznik prasowy garbarni zaprzecza, by w cišgu ostatnich dwu dziestu lat zanotowano chociaż jeden przypadek zatrucia wód. i uważa, że ostatnie wyniki sš najprawdopodobniej błędem statystycznym.Harry zostawia gazetę na kontuarze, żeby każdy, kto zechce, mógł sprawdzić wyniki pištkowych gonitw. Kiełbaski sš gotowe. Przekłada je z rożna do metalowego pojemnika. Wrzuci je z powrotem na ruszt na minutę, by je podgrzać, kiedy klienci zacznš składać zamówienia. Co nie pójdzie na niadanie, wykorzysta do kanapek, sprzedawanych w cišgu dnia. Wie z dokładnociš do jednej, dwóch kiełbasek, ile ich będzie potrzeba. Bar sprawia mu niewiele niespodzianek, za co jest wdzięczny. Długš łopatkš zgarnia tłuszcz do korytka, nim ułoży na błyszczšcym ruszcie rzędy plasterków bekonu.- Słuchaj no - mówi do Szalonego Billa, zajętego wyjadaniem z talerzyka okruszków grzanek. - Nigdy nie pijesz bez szczególnej okazji, prawda?Szalony Bili kiwa głowš.Harry wzrusza ramionami. Tak tylko zapytał, lecz dużo by to tłumaczyło. Harry nie mieszkał w Mohawk, kiedy Szalony Bili był chłopcem, ale ludzie gadajš, że dawniej Bili był mniej więcej normalny. Boczek zaczyna skwierczeć. Harryemu się odbiło. Wyciera ręce o fartuch na brzuchu. Czuje się tak jak zawsze w sobotni ranek, po nocnej popijawie. Przyszedł prosto do baru, nie kładšc się spać, i słodkawy zapach smażšcego się mięsa sprawia, że wszystko mu się w żołšdku przewraca. Ale to nie jest teraz jego największe zmartwienie. Wieczorem owiadczył się pewnej kobiecie. Harry kiedy pije, staje się mało wybredny, jeli chodzi o kobiety, i niezmiennie proponuje im małżeństwo. Kobiety, z którymi Harry się zadaje w pištkowe wieczory, zazwyczaj mówiš tak, i potem on musi się wycofywać. Dobrze chociaż, że wiedzš, iż nie ma najmniejszego zamiaru się z nimi żenić, więc nie czujš się urażone. Mówiš tak, ponieważ ostatecznie nigdy nic nie wiadomo, a ich życie obfituje w okazje, z których nic nie wynika. Wiedzš, że Harryemu niepotrzebna żona, a może lepiej by było, gdyby poważnie za stanowił się nad ożenkiem. Kiedy mogły się lepiej ustawić niż Harry, ale to było kilka kadencji prezydenckich temu. Nad rożnem wisi kalendarz na rok 1966. Ktokolwiek go dał Harryemu w zeszłym roku, nie wręczył mu aktualnego na nowy rok. Miesišce się nie zmieniły, a Harry nie przywišzuje wagi do tych kilku dni różnicy.- Nie daj się usidlić żadnej babie - mruczy pod nosem.- Tera?- Ani teraz, ani nigdyHarry widzi, jak Bili przyglšda się wczorajszym czerstwym bułkom, leżšcym pod szklanym kloszem. Wręcza Billowi jednš, a pozostałe wy rzuca. Faceci z piekarni będš za kilka minut. Harry przekłada bekon na drugš stronę.Zza ciany dobiega tupot nóg na schodach, widomy znak, że zakończyła się całonoc...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]