Po drugiej stronie drzwi, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po drugiejANYSHAPO DRUGIEJ STRONIE DRZWIAnyshaPrzy szalenstwie trzyma nas swiat„Absurd”Ryszard Czestochowski***. . . Nikłe swiatło saczyło sie z niewielkiego otworu tuz pod sufitem. W pomieszczeniu panowałpółmrok. Promieniesłonca układały sie na podłodze w waska struzke rozdzielajaca pokój na dwie czesci. Z lewejznajdował sie metalowystół i dwa krzesła, z prawej zas pietrowa prycza, na której spało dwóch mezczyzn. Na górnymposłaniu spoczywałodkryty do połowy, rudowłosy mezczyzna. Włosy siegały mu do policzków. Potargane lezały nabiałej poduszce.Jedna reke miał włozona pod głowe, a druga spoczywała na piersi. Oddychał miarowo ispokojnie. Na dolnej zaspryczy spał całkowicie przykryty mezczyzna o jasnych, niemal białych, krótko scietych włosach.Był nieco młodszy odswego towarzysza. Jego twarz była gładka i nie naznaczona bliznami czasu, zmarszczkami. Skóramiała zdrowy odcien.Pod dolna warga pełnych ust znajdowała sie niewielka, biała blizna, pamiatka z dziecinstwa. Jegooddech był szybkii przerywany. Co chwila przerzucał sie z boku na bok i mamrotał pod nosem. Nagle poruszył siegwałtowniej, nizdo tej pory. Zamruczał gardłowo i zamachał reka, jakby odganiajac sie od czegos. Znowuzamruczał cos niewyrazniei naraz poderwał sie do siadu. Uderzył sie przy tym głowa o górna prycze.– Co jest? Co sie dzieje? – wymamrotał mezczyzna z górnej pryczy wychylajac sie.– Nic. Niech pan spi dalej – odparł jego współlokator.– Znowu niespokojne sny. Czy to sie nigdy nie skonczy? – westchnał kładac sie z powrotem.– Nie rozumiem, jak pan moze spac spokojnie.– Najwyrazniej moge.– Czy pana nie drecza zadne koszmary, wizje? – spytał mezczyzna z dołu takze sie kładac.– To wizje, czy koszmary?– Wszystko jedno.– Dla mnie – nie. Mam wizje, nie koszmary.– Jakie wizje? – zapytał mezczyzna z dołu. Lezał na plecach. Jedna reke schował pod głowe, adruga połozył nagranatowej kołdrze.1– Rózne – westchnał cicho towarzysz z góry. Spoczywał na boku, twarza do sciany, na którejprzyczepione były trzyfotografie. Pierwsza, dosc duza, przedstawiała kobiete, która mogłaby uchodzic za piekna, gdybynie zbyt wystajacekosci policzkowe i pociagła twarz. Siedziała na taborecie. Gorset w kolorze wina ciasno opinałjej piers, a spódnicaw nieco jasniejszym odcieniu gładko spływała do ziemi. U boku trzymała wiolonczele obejmujacja, jak kochanka. Jejsmukłe dłonie ciasno oplatały szyjke instrumentu i jego bok. Głowe miała lekko przechylona wprawa strone. Ciemne,kasztanowe włosy spływały luzno okalajac jej blada twarz, w której wyraziscie połyskiwałyczarne oczy. Przywodziłyna mysl dwa czarne klejnoty osadzone, zamiast oczu, pod gestymi brwiami.Kolejna fotografia przedstawiała te sama kobiete z mała, moze czteroletnia dziewczynka nakolanach. Dzieckomiało geste, ognistoczerwone włosy, które w małych loczkach otaczały jego okragła buzke.Miała na sobie sukienkew czerwono – czarna kratke i białe rajstopki. Usmiechała sie promiennie. W jej oczach błyskałyte same ogniki, cow oczach jej matki, z ta tylko róznica, ze oczy miała zielone ze złotymi refleksami.Ostatnia fotografia ukazywała rudowłosa panienke, moze pietnastoletnia, ubrana w ciemno –zielona sukniez gorsetem, który uwypuklał jej dopiero co rozkwitajace piersi. Siedziała tak, jak wczesniej takobieta, bedacazapewne jej matka, na taborecie, a szczupłymi, bladymi ramionami obejmowała wiolonczele.Miała łabedzia, długaszyje, która otaczał czarny naszyjnik ciasno do niej przylegajacy z wiszacym, zielonymklejnotem ze złotymi refleksami.Ognisto – rude włosy luzno puszczone okalały jej szczupła twarz z lekko wystajacymi koscmipoliczkowymi, któretylko naznaczone zostały jasnym rózem. Małe usta były lekko rozchylone w półusmiechu.Mezczyzna z górnej pryczy dotknał dłonia fotografii dziewczyny. Wodził palcami po jejramionach. W pewnymmomencie, z lekka obawa dotknał jej ust i zaraz cofnał reke. Dotknał jej twarzy i ponownieszybko sie wycofał.– Jakie wizje? – powtórzył swe pytanie jego towarzysz.– O wolnosci, o szczesciu.– Moze wspomnienia?– Nie. Nie mam zadnych wspomnien. Nie chce miec. Mam tylko te wizje.– A ja mam koszmary, których wolałbym nie miec. Pana wizje o wolnosci to tez byłyby mojekoszmary.– Niech mi pan opowie jakis swój koszmar – poprosił mezczyzna z góry odgarniajac rude włosyz twarzy.– Sniło mi sie, ze ja widze. Stoi na molo w długiej, czarnej spódnicy i bluzce w tym samymkolorze. Patrzy namorze, a wiatr rozwiewa jej rzeczy i jasne włosy. Biegne do niej, wołam ja. Ona mnie jednak niesłyszy. A mozesłyszy, tylko nie chce odpowiedziec, odwrócic sie? Moze to wcale nie ona? Moze to tylko jejcien? Juz prawie do2niej dobiegam, juz jej niemal dotykam, a ona nagle skacze do wody. Zatrzymuje sie na krawedzi ispogladam w dół.Spienione fale rozbijaja sie o pale mola. Nie widac jej. Wołam i wołam, ale odpowiada mi tylkowiatr, tylko on mniesłyszy, i tylko on rozumie. Nienawidze go. Nienawidze go, bo dotykał jej włosów, jej twarzy, jejgładkich ramion, a janie mogłem. Bo wchłaniał jej zapach, a teraz roznosi go po całym swiecie. Jestem gotówzaatakowac go. Gdybybył namacalny rozszarpałbym go na strzepy, okładał piesciami, opluł. Wykradł z jego ramion jejzapach i zatrzymałw swoim sercu. Nie moge jednak tego zrobic. Stoje wiec i wdycham jej zapach, który jeszczeunosi sie w tym miejscu.Zamykam powieki, a wiatr zwodzi mnie wizjami, ze ona tam jeszcze jest. Ze stoi przy mnie.Wyciagam wiec rece,aby jej dotknac, ale natrafiam na pustke. Wsciekły otwieram powieki, a wiatr rozwiewa jejzapach i juz go nie czuje.– Skacze pan?– Nie. Stoje i patrze w morze. Nie moge sie zdobyc na ten krok, na ten ostateczny krok. Wiem, zecałe mojedalsze zycie bez niej, to bedzie własnie stanie nad przepascia i patrzenie w morze, w któregofalach znikła. Najgorszew tym koszmarze jest to, ze jej zapach sie rozwiewa. Tak, jak moje wspomnienia o niej, blednie itraci intensywnosc.Czasem mam wrazenie, ze jest koło mnie, ze jesli wyciagne reka bede mógł jej dotknac, tylkotego chce. Jednegodotyku. Nawet nie pocałunku, tylko dotyku jej gładkiej, chłodnej skóry. Nie chce, abywspomnienia o niej rozwiewałysie, ale tak sie własnie dzieje.– Czy nie lepiej by było, gdyby pan zapomniał? Nie cierpiałby pan wtedy. Ja ciagle pamietamzapach i dotykmojej córki. Wciaz w uszach słysze jej dzwieczny głos, czuje jej delikatny zapach i dotyk jejszczupłych palców namoim ciele. Doprowadza mnie to do szalenstwa.– Mówił pan, ze nie ma zadnych wspomnien.– Podczas snu. Ale kiedy nie spie otaczaja mnie ciasnym kregiem, nie pozwalaja zapomniec.– Tak, wspomnienia. . . Pan chciałby sie ich pozbyc, a ja pragne ich nade wszystko. Jak to siedziwnie w zyciuukłada.– To nie jest zycie – mruknał mezczyzna z górnej pryczy – To egzystencja. Kiedys miałemwrazenie, ze ja juzdawno umarłem, a jedyne, co po mnie pozostało, to własnie wspomnienia, które beda mniedreczyc wiecznie. Dlategozrobiłem to, co zrobiłem. Teraz jest inaczej. To kara.– Kara. Niech mi pan opowie o swojej zonie.– O zonie. . . O Helenie. Cóz ja moge o niej powiedziec. . . ?– Jaka była, gdy sie poznaliscie?3– Och, jaka. . . jaka. . .– To niech mi pan opowie o sobie.– Wiec dobrze. Ale nie ma co tu duzo gadac. Moja historia wiaze sie z jej historia, ale skoro pantak nalega. . .No dobrze, chociaz nie rozumiem was, „Nowych”.– Nie jestem znowu az taki „Nowy”. Juz jakis czas dziele z panem te przestrzen.– Dla mnie wszyscy jestescie „Nowi”. Ach, jakze chciałbym spotkac kogos „Przeniesionego”.Tyle ciekawychrzeczy mógłbym sie od niego dowiedziec.– Ma pan racje, ale od „Nowych” takze mozna sie wiele dowiedziec. Chocby tego, jak jest nazewnatrz.– No i co z tego. Nie interesuje mnie to. Ja chciałbym wiedziec, jak długo jeszcze bede musiał tutkwic, albo cosie stanie, gdy juz stad wyjde.– Mysle, ze nikt panu tego nie powie, poniewaz nikt nie wie.– Taak. Ale ci, których przeniesiono, powinni wiedziec troche wiecej.– Ja chyba takze chciałbym spotkac kogos „Przeniesionego”. – Zapadła cisza.– Niech pan opowie o sobie – porosił mezczyzna z dolnej pryczy.– Och, widze, ze nie da pan za wygrana. No juz dobrze. Niegdys byłem reporterem. Skonczyłemstudia na stosunkachmiedzynarodowych w wieku dwudziestu czterech lat. Poczatkowo pisywałem do róznych gazet,byłym „wolnymstrzelcem”. W wieku trzydziestu dwóch lat dorobiłem sie uzywanego samochodu i malenkiegomieszkania w wiezowcu.Nie moge powiedziec, ze miałem powodzenie, ale na brak towarzyszek nie narzekałem. Niejestem przystojnyi zdaje sobie z tego sprawe, ale kobiety jakos do mnie ciagneły. Kiedy w wieku trzydziestu pieciulat dostałem stałaposade, jako redaktor naczelny pewnej znanej gazety, miałem juz za soba trzyletni, powaznyzwiazek. Rozstalismy siez powodu kilku nieporozumien. Doszlismy takze do wniosku, ze nie potrafimy jednak isc nakompromisy w waznychsprawach. Moja zone, Helene, poznałem całkiem nieoczekiwanie. Wybrałem sie któregos razu zdziewczyna do filharmonii.Zobaczyłem wtedy Helene i nie mogłem juz oderwac od niej oczu. Siedziała na scenie w drugimrzedzie polewej. Grała na wiolonczeli, ale aby pan zrozumiał, musze wyjasnic, co to znaczyło – grała.Obejmowała wiolonczele,jak najczulszego kochanka, przyciskajac ja do swoich małych piersi, wyraznie zarysowanych podmateriałem wieczorowejsukni. Głowe miała lekko przechylona w lewo, niektóre niesforne kosmyki uwolniły sie zciasnego koka i otaczałyjej szczupła, pociagła twarz. Wydawały sie zywe. Tanczyły w rytm muzyki, która grała. Oczy, tecudne, czarne oczybyły lekko przymkniete. Dłonie o sm...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]