Popławska Kwiat lilii we krwi, E-BOOK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Halina Pop�awskaKwiat lilii we krwiTryptyk rewolucyjnyWydawnictwo "Alfa",Warszawa 1994tym moim, kt�rzy straszn��mierci� zgin�liINigdy nie zapomn� tej nocy,gdy go przywieziono. Nigdy.Cho�bym mia� �y� i sto lat. Tejparnej letniej nocy nie daj�cejani odrobiny och�ody po upalnymdniu.Bezg�o�ne b�yskawiceprzekre�la�y czarne nieboo�lepiaj�cym zygzakiem. Ciszadzwoni�a w uszach. Milcza�y�wierszcze i cykady. Jak gdyby woczekiwaniu. Na co?Nie mog�em spa�. Cz�sto mi si�to teraz zdarza. I zawsze bolimnie w�wczas r�ka. Ca�a. Odd�oni po rami�. A przecie� jejnie ma. Uci�� mi j� doktorDecaux nazajutrz po bitwie podValmy, dwudziestego pierwszegowrze�nia tysi�c siedemsetdziewi��dziesi�tego drugiegoroku.Wracaj�c pami�ci� do tejstrasznej chwili prze�ywamwszystko od pocz�tku, tak jak toby�o, a min�y ju� trzy lata odowych wydarze�.Znowu widz� doktora Decaux, wzakrwawionym fartuchu, gdy stoinade mn� z jakim� no�em czytasakiem w r�ku, a sier�antR~emy i dwaj �o�nierze trzymaj�mnie za nogi i za ramiona.Walczy�em z nimi r�wnie dzikoi zaciekle jak z Prusakami, niechcia�em, aby mnie okaleczono,mia�em zaledwie osiemna�cie lat.Rzuca�em si�, krzycza�em, aleoni byli silniejsi.- Zuch z ciebie - powiedzia�doktor Decaux, gdy obanda�owanyi napojony winem "nawzmocnienie" le�a�em pod�opocz�cym nad g�ow� p��tnemszpitalnego namiotu.Najgorzej by�o, gdy mnie zpustym r�kawem zobaczylirodzice. Ja to ju� mia�em czasprzywykn��, bo nie od razuwr�ci�em do domu. Ale oni...Ojciec zblad� i milcza�. Chybatak b�dzie wygl�da� przyskonaniu. I nic nie m�wi�, nierobi� wyrzut�w, cho� by�przeciwny, nie chcia�, abymszed� do wojska. Ale ojczyznaby�a w niebezpiecze�stwie.Zgromadzenie Narodowe wezwa�oFrancuz�w pod bro�. Wszystkich,od osiemnastu do dwudziestupi�ciu lat. Jak�e mog�em zosta�?- To bandyci - powiedzia�w�wczas ojciec. - Niech zgin�!- To patrioci -zaprotestowa�em.- Jeste� g�upi - ojciecodwr�ci� si� do mnie plecami. -Gdyby� mia� cho� odrobin�rozumu, nie da�by� si� omota�.Ale ty...- Jestem rewolucjonist� -odpar�em z dum�. - Precz zarystokracj�. Ludzie rodz� si�wolni i s� r�wni wobec prawa.- Milcz - rozgniewa� si�ojciec. - W moim domu nie chc�s�ysze� podobnych bredni.Nic wi�cej nie m�wi�em, alezaci�gn��em si� mimo ojcowskiegozakazu. I by�em pod Valmy,walczy�em pod rozkazami samegoKellermanna, bi�em Prusak�w,Austriak�w, emigrant�w. I jestemz tego dumny.Emigranci! Podli zdrajcyspiskuj� z wrogami ojczyzny. -Tak w�wczas my�la�em.W�a�ciwie po co to wspominam?Sam nie wiem. Nie potrafi�jednak uwolni� si� od tychmajacze�, szczeg�lnie w nocy,gdy nie mog� spa� i oblany potemle�� w dolnej izbie p�nocnejwie�y. Mimo grubo�ci mur�woddzielaj�cych mnie od parnejduchoty powietrza, nie odczuwam�adnej ulgi i podobnie jak choryw gor�czce, zaludniam ciemnewn�trze widziad�ami zprzesz�o�ci.W�wczas to us�ysza�em dalekier�enie. Tak odzywa si� ko�, gdyczuje bliski ju� cel podr�y.Potem dolecia�o mniepostukiwanie kopyt nakamienistej drodze i skrzypieniek�. Czu�em nieledwie wysi�ek, zjakim zmordowane zwierz�tawci�ga�y na strome wzg�rzeci�ki wida� wehiku�.Mimo obudzonej ciekawo�ci niechcia�o mi si� wsta�. Byli toprzypuszczalnie wys�annicyKomitetu Ocalenia Publicznegolub cz�onkowie Konwentu,delegowani z Pary�a dlaprzeprowadzenia kontrolinastroj�w w tej odleg�ej cz�ciFrancji.Ci przepasani tr�jkolorow�szarf� dygnitarze z pi�rami nakapeluszu i par� pistolet�w uboku trz�li si� w niewygodnejbryczce na drogach ca�ego kraju,wlok�c za sob� d�ugi cie�gilotyny.Znosili wszystkie te prywacjepo to, by utrzyma�, a w raziepotrzeby o�ywi� w�a�ciwego, toznaczy rewolucyjnego ducha wnarodzie.Pojazd by� coraz bli�ej.S�ysza�em wyra�nie parskanie isapanie zm�czonych wspinaczk�koni. A potem zaskrzypia�aotwierana na o�cie� brama. Nieby�a to jednak bryczkaprawdziwych patriot�w, leczs�dz�c po odg�osach raczejpodr�na kareta.Pojazd wtoczy� si� nadziedziniec, stukn�y drzwiczki,a �ciszony g�os ojca powiedzia�wyra�nie:- T�dy, Wasza Wielebno��.B�ysk pochodni roz�wietli� nachwil� w�sk� szpar� strzelnicy iczerwonawym promieniem omi�t�gotyckie sklepienie mojegomieszkania.- Dziecko �pi, zaraz jewynios�. - Nieznajomy g�os by�niski i lekko schryp�y.- Pomog� Waszej Wielebno�ci. -To m�wi� znowu m�j ojciec.Nast�pnie odemkni�to drzwidolnej sali, a zawsze m�ody g�osmatki zadr�a� czule iwsp�czuj�co:- Zm�czone biedactwo, �pi,anio�ek...S�ysza�em jeszcze, jak staryJakub odprowadza� konie dostajni, a zamczysta brama znowuzaskrzypia�a, ryglowana jakka�dego wieczoru.O za�ni�ciu nie mia�em co imarzy�. By�o mi gor�co iniewygodnie. R�ka rwa�a jakw�wczas po amputacji. Czu�em si�zbyt s�aby, �eby wsta�,wyt�a�em jedynie s�uch, alecisza by�a zupe�na.Przywieziono jakie� dziecko,to pewne. Ojciec by� uprzedzonyo przybyciu go�ci, matka te�.Tylko ja nic nie wiedzia�em, bonawet stary Jakub dopuszczonyzosta� do tajemnicy. Tylko ja..."Wasza Wielebno��"...Czy� by�by to jaki� klecha,jak w�wczas m�wiono, jeden ztych co to w dziewi��dziesi�tymroku odm�wili z�o�enia przysi�gina wierno�� narodowi i CywilnejKonstytucji duchowie�stwa?Czy�by ojciec o�mieli� si�...?Czy nara�a�by g�ow�, by ukrywa�wrog�w Rewolucji?I nie ufa� mi... Obawia� si�mnie. Mnie, swojego jedynegosyna.Poczu�em b�l, straszny b�l,gdzie� tam g��boko, jak gdyby nasamym dnie mojego jestestwa,taki b�l, �e usiad�em napos�aniu opieraj�c si� jedyn�r�k� o zimny kamie� muru.Tak, to musia� by� jaki�ksi�dz i dziecko,przypuszczalnie syn by�egoarystokraty. Ksi�dz uwozi�dziecko z Pary�a. Ale dlaczegoteraz? Przecie� po upadkuRobespierre'a sko�czy�o si�panowanie terroru. Ojciec nawetnie wie, co to by�o, co si� tamw�wczas dzia�o. A ja widzia�em.Na w�asne oczy. O, jak dobrzewidzia�em! S� rzeczy takstraszliwe, �e nic nie zatrzeich w ludzkiej pami�ci. Nic. Aleojciec... Jak m�g�? Wi�c pos�dzamnie o najgorsze? O zdrad�? Mamnie za Judasza? Czy� a� taknisko upad�em w jego oczach, �emy�li, i� by�bym zdolny wyda�?Mojego ojca?Siedzia�em wiele godzinobola�y i dr�twy, z corazwi�kszym �alem w sercu, a� �witzajrza� w szczeliny strzelnic icisn�� do wn�trza wie�y blaskiemwschodz�cego s�o�ca.Zastyg�em w tym bezruchurozpaczy, nieczu�y na nic innegojak na krzywd�, jaka mniespotka�a. Wielk� krzywd�,wi�ksz� chyba od tej, kt�r� miwyrz�dzi� pruski pocisk. O tak,o wiele wi�ksz�.A potem przypomnia�em sobie,co niegdy� m�wi�em. W�wczas, gdywbrew woli ojca wyrusza�em nawojn�.W owym czasie Rewolucja jawi�ami si� jako rodzaj drabiny, pokt�rej m�g�bym �atwo wspi�� si�,by dosi�gn�� panny Gabrieli.Naturalnie by�em g�upi. Terazwidz� to wyra�nie. Przedewszystkim ode mnie do pannyGabrieli jest tak daleko, �echyba tylko si�gaj�ca niebadrabina Jakubowa by�aby zdolnawynie�� mnie na te wy�yny. ARewolucja...Dop�ki jej nie zna�em,Rewolucja w moich zachwyconychoczach by�a pi�kna iu�miechni�ta, czysta, bo obmyta�zami rado�ci. Sprawiedliwa imi�osierna, �askawa dlamaluczkich, surowa w miar�potrzeby dla mo�nych."Ludzie rodz� si� i pozostaj�wolni i maj� r�wne prawa".Tak g�osi� pierwszy punktDeklaracji Praw Cz�owieka iObywatela z 26 sierpnia 1789roku, poprzedzaj�cej Konstytucj�uchwalon� dwa lata p�niej.Nie ustawiono jeszcze w Pary�una placu Kr�lewskim, zwanymobecnie Placem Rewolucji,obmierz�ego wynalazku doktoraGuillotin, nie zacz�� dzia�a�Komitet Ocalenia Publicznego aniRewolucyjny Trybuna�, gdzie kara�mierci by�a jedynym wyrokiem,jaki spada� na oskar�onegor�wnie szybko i niezawodnie jakostrze wprawiane w ruch r�k�kata Sansona.Wolno�� - R�wno�� -Braterstwo.Czy istniej� pi�kniejsze has�aprowadz�ce ludzko�� kuszcz�liwo�ci?Chyba tylko mi�o��, mojami�o�� do panny Gabrieli.Beznadziejna i nieszcz�liwa, odpocz�tku skazana naniespe�nienie i brakwzajemno�ci, skryta i utajonajak grzech, l�kaj�ca si� blaskus�o�ca, ale bez tej mi�o�ci niepotrafi�bym ju� �y�.Rewolucja wi�c w pewien spos�bprzybli�a�a mnie do przedmiotumojego uwielbienia.Wolno�� - my�la�em. - Wolno mikocha�, kogo chc�. Ona i tak si�nie dowie. To jest wy��czniemoja tajemnica, moja w�asno��,tylko moja. I wola�bym utraci�drug� r�k�, byle si� niedowiedzia�a.I R�wno��. Jestem cz�owiekiemr�wnie wolnym jak ona, maj�cymte same prawa i tak samo przezprawo traktowanym. Dlaczego wi�cnie m�g�bym...? Nie, nie, samamy�l wydaje mi si� ju�blu�nierstwem.A Braterstwo? Czy� niewyszli�my wszyscy z r�kiStw�rcy? "Najwy�szej Istoty!",jak �yczy� sobie Robespierre.Ojcostwo Boga czyni z nas braci.I to nas wzajemnie zobowi�zuje.Czy ona te� tak uwa�a?Nie wiem i pewnie nigdy si�nie dowiem. Panna Gabriela nigdynie zni�y�aby si� przecie� dorozmowy ze mn� na takie tematy.Najwy�ej mog�aby powiedzie�:"Przynie� mi szal, Bertranku,zostawi�am w altanie... Iksi��k�". I to wszystko. Apotem, gdy spe�ni�bym jejpolecenie, odesz�aby w stron�zamkowego tarasu, g�ruj�cego zdawnych wa��w nad okolic�. Takju� nieraz bywa�o.Od czasu gdy hrabia de Saunhacprzeni�s� si� do Wersalu, a by�oto jeszcze przed moimurodzeniem, widywa�em pann�Gabriel� rzadko, przewa�nie wporze letnich upa��w. W�wczas toniezdrowe wyziewy z sadzawekkr�lewskiego parku zmusza�y...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]