Pod znakiem trupiej czaszki, Książki, Żółty Tygrys (Seria Żółtego Tygrysa)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Władysław Zieliński
POD ZNAKIEM TRUPIEJ CZASZKI
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1987
Okładkę projektował: Konstanty M. Sopoćko
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Anna Lasocka
W HITLEROWSKICH MUNDURACH
Zanim mieszkańcy Sanoka zdążyli skryć się w bramach domów i różnych zaułkach, na rynek wjechało
kilka ciężarówek wypełnionych esesmanami. Stary Janiak, którego wysiedlono z Francji w 1935 roku, ze
zdumieniem słuchał ich śpiewu:
„Walka z czerwonym wrogiem
Jest naszym obowiązkiem,
Świętym obowiązkiem żołnierzy Europy”.
Nie ulegało wątpliwości, esesmani śpiewali po francusku. Poza tym na burtach ciężarówek
wymalowane były trójkolorowe flagi, a nad łazikiem dowódcy powiewał francuski sztandar.
A zatem doczekaliśmy się Francuzów, tyle że nie w trzydziestym dziewiątym, a w czterdziestym
czwartym roku i to w mundurach SS, ze złością i goryczą pomyślał Janiak.
*
O tym, że po kapitulacji w 1940 roku Francja została podzielona na dwie części i że w południowej
powstał rząd kolaborujący z Niemcami, na ogół Polacy wiedzieli. Wiedzieli także, że na czele tego rządu
stanął bohater spod Verdun, marszałek Pétain. Nikt jednak nie przypuszczał, że zaledwie rok później
Francuzi będą wstępowali ochotniczo do armii hitlerowskiej oraz że zostanie przez nich utworzony Legion
Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF). Tego nie przewidzieli nawet najwięksi
pesymiści.
Niemal nazajutrz po napaści niemieckiej na Związek Radziecki w Paryżu i w wielu miastach strefy
okupowanej zorganizowano punkty werbunkowe do legionu. Okna wystawowe w lokalach przeznaczonych
do tego celu ozdobione były portretami marszałka Pétaina, a hasła głosiły: „Wstępuj do Legionu Ochotników
Francuskich do Walki z Bolszewizmem. Francuzie, los Francji jest w twoich rękach”. I obok tych haseł
zawsze widniał ostrzegawczy napis: „Żydom nie wolno się zatrzymywać przed tą wystawą”.
Część Francuzów mijała owe lokale obojętnie, wielu przechodząc obok spluwało z pogardą, jednak byli
i tacy, którzy wstępowali... i zapisywali się do legionu.
W kampanii werbunkowej wzięła udział cała ówczesna francuska prasa. Dzienniki „Le Matin”, „Paris
Soir”, „Union Catholique” i wiele innych donosiły z radością: „Francuzi walczyć będą przeciwko
bolszewikom. Już wkrótce na wschód wyjedzie pierwszy oddział Legionu Ochotników Francuskich. Weźmie
on udział w ostatecznym przełamaniu linii Stalina”.
W akcję tę zaangażowała się także część kleru katolickiego. Między innymi popierał ją kardynał
Braudrillart z Akademii Francuskiej, rektor Paryskiego Uniwersytetu Katolickiego, który pobłogosławił
legionistów i publicznie oświadczył, że są oni „najlepszymi synami Francji”. Marszałek Pétain pośrednio,
jako szef rządu francuskiego, zalegalizował legion, przesyłając na ręce pierwszego jego dowódcy,
pułkownika Rogera Labonne'a (oficer zawodowy armii francuskiej), telegram następującej treści:
„Legioniści, w Waszych rękach spoczywa honor wojskowy Francji”.
Decyzję dotyczącą zorganizowania francuskiego legionu podjęto 7 lipca 1941 roku w paryskim hotelu
„Majestic”.
*
Już o godzinie dziesiątej do dużej sali restauracyjnej, przekształconej tego dnia w salę obrad, zaczęli
przybywać przywódcy francuskich partii faszystowskich i profaszystowskich. Niektórzy z nich witali się
nawet charakterystycznym podniesieniem dłoni, lecz bez towarzyszących temu gestowi słów... Jeszcze nie
wiedzieli, kogo pozdrawiać — „wodza” Pétaina, czy „wodza wodzów” Hitlera. Wokół ustawionych w
prostokąt stołów mieli zająć miejsca: Eugene Deloncle — przewodniczący Socjalnego Ruchu Ludowego,
Jacques Doriot — przywódca Francuskiej Partii Ludowej, Marcel Déat — Zgromadzenie Narodowo-
Ludowe, Jean Boisset — Biały Front, Paul Chack — Komitet Antybolszewicki, Marcel Buccard — Partia
Francistów, Pierre Cementi — Francuska Partia Narodowo-Kolektywistyczna.
Na sali panowała koleżeńska atmosfera. Wszyscy przecież znali się jeszcze przed wojną, choć
reprezentowali różne partie. Większość otoczyła Deloncle'a. Słuchali go uważnie, od czasu do czasu
wybuchali śmiechem. Właśnie opowiadał interesująco i dowcipnie, jak to 16 kwietnia 1936 roku jego
motocykliści, ubrani w czarne kurtki i berety, wjechali z dużą prędkością w kolumnę zwolenników Frontu
Ludowego. Oczywiście jego partia nie nazywała się wtedy Socjalnym Ruchem Ludowym, lecz nosiła nazwę
„Tajny Komitet Akcji Rewolucyjnej”, choć bardziej znana była pod nazwą „La Cagoule”, czyli kaptur.
Podczas wspomnianej akcji miał miejsce „wypadek” przy pracy. Jeden z „komandosów” spadł z motocykla.
Zabrany na komisariat policji wylegitymował się jako porucznik służby zawodowej — Maurice Duclos.
Niecałą godzinę po zatrzymaniu został zwolniony w wyniku osobistej interwencji... admirała Darlana. Jak
okazało się później, Darlan był jednym z przywódców kagulardów.
Serdecznym kolegą Deloncle'a był Marcel Déat. Zresztą cenili go wszyscy przywódcy francuskich
faszystów jako autora „odważnego” artykułu opublikowanego w sierpniu 1939 roku, artykułu
zatytułowanego „Czy Francuzi powinni umierać za Gdańsk?”, który to tytuł stał się później hasłem
wszystkich sił reakcyjnych we Francji.
Stopniowo zebrani na sali przywódcy partyjni zaczęli się niepokoić. Mijała już godzina, a
przedstawiciele armii niemieckiej mający wziąć udział w naradzie ciągle byli nieobecni. Dopiero kiedy zegar
wskazał jedenastą, na salę wkroczyła delegacja oficerów Wehrmachtu, na czele której stał esesman
obersturmbannführer Arnold Tatzig. Krótkie, niedbale rzucone „heil” i hitlerowcy zajęli miejsca przy stole.
Zapraszając Francuzów, by uczynili to samo, dali do zrozumienia, że oni czują się tutaj gospodarzami.
Naradę rozpoczął jeden z oficerów Wehrmachtu.
— Panowie — zwrócił się do przywódców francuskich partii politycznych — nasz wódz, Adolf Hitler,
daje wam, Francuzom, szansę wzięcia udziału w walce, a właściwie w misji, jaką jest wyzwolenie Europy i
chrześcijaństwa od groźby bolszewizmu. Jest to wyraz dużego zaufania i zarazem zaszczyt dla każdego
Francuza, że będzie mógł walczyć u boku żołnierza niemieckiego przeciwko bolszewikom...
Po tym wstępie rozgorzała dyskusja, do której nikt nie musiał zachęcać. Hitlerowcy, uśmiechając się
ironicznie, musieli wprost hamować przywódców francuskich partii, którzy zamierzali wcielić do legionu
bez mała wszystkich zdemobilizowanych żołnierzy oraz jeńców ze stalagów i oflagów. Deloncle oświadczył
nawet, że będzie to „forma rehabilitacji za udział w walce przeciwko naszym przyjaciołom — Niemcom”. W
końcu ustalono, ku zadowoleniu obydwu stron, że na razie zaciąg do legionu będzie ochotniczy i nie
powinien przekroczyć 20 tysięcy ludzi. Oczywiście Niemcy byli przezorni, chcieli sprawdzić, jak Francuzi
będą się spisywali na froncie.
W ciągu pierwszych trzech miesięcy akcji werbunkowej do legionu zgłosiło się zaledwie 13 400
ochotników, z których komisja lekarska odrzuciła 4600, a 3000 nie przyjęto ze względu na przeszłość
kryminalną. Jedną trzecią pozostałych ochotników stanowili oficerowie i podoficerowie zawodowi z
przedwojennej armii francuskiej. Kiedy już istniał trzon pierwszej mającej walczyć u boku Niemców
jednostki, wyznaczono jej dowódcę. Został nim pułkownik Roger Labonne.
Ochotników zgrupowano teraz w pobliżu Paryża, gdzie pod dowództwem oficerów hitlerowskich odbyli
przeszkolenie wojskowe oraz krótki kurs języka niemieckiego — zasób słów niemieckich, które im wbijano
do głów, ograniczał się do podstawowych komend i składania meldunków. Tam również nałożyli na siebie
mundury Wehrmachtu. Jedyną odznaką francuską, jaką nosili, była niebiesko-biało-czerwona naszywka na
lewym przedramieniu i napis „France”. Kiedy liczba ochotników zwiększyła się do blisko 20 tysięcy,
utworzono z nich 638 pułk Wehrmachtu i dwa samodzielne bataliony.
Dwudziestego siódmego sierpnia 1941 roku na Gare du Nord (Stacja Północna w Paryżu) odbyło się
uroczyste pożegnanie legionistów odjeżdżających na wschód. Na dworzec przybyły oficjalne osobistości
administracji francuskiej, delegaci partii faszystowskich, oficerowie francuscy ze strefy południowej, z tak
zwanej armii rozejmowej, oraz przedstawiciele okupacyjnych władz hitlerowskich. Okrzyki „vive Pétain”
zmieszały się z okrzykami „vive Doriot”, „vive Deloncle”, „vive Hitler”.
Na kilka minut przed odjazdem pociągu, kiedy orkiestra skończywszy grać Marsyliankę przeszła do
niemieckiego „Deutschland über alles”, rozległa się niespodziewanie seria z pistoletu maszynowego. W
pierwszej chwili nikt nie zorientował się, co miały znaczyć te strzały. Niektórzy sądzili nawet, że to seria
oddana na wiwat. Sytuacja wyjaśniła się, kiedy zebrani na dworcu dostrzegli padającego na ziemię Lavala i
Déata oraz szarpiącego się legionistę. Zamachowiec, Paul Colette, został obezwładniony przez kolegów i
oddany w ręce policji (przeżył wojnę i w 1946 roku napisał książkę pt. „Strzelałem do Lavala”). Po tym
wydarzeniu werbownicy wprowadzili zasadę ścisłej selekcji ochotników; zwracali teraz szczególną uwagę
na ich przeszłość polityczną..
Pierwsza podróż legionistów nie trwała długo. Zostali przewiezieni do Niemiec, gdzie przeszli trwające
niemal dwa miesiące szkolenie. W końcu listopada, już bez pożegnalnej ceremonii, załadowano ich do
pociągu i przetransportowano do Smoleńska, skąd po dwudniowym odpoczynku wymaszerowali w kierunku
Moskwy.
Podniosły nastrój ochotników do walki z bolszewizmem prysł, a właściwie ochłódł, kiedy nadeszły
pierwsze mrozy. Jeden z nich, Jean Claire, w liście do matki napisał wówczas: „Kochana Mamo, mróz
okropny, —40°, uniemożliwia myślenie. Po prostu mam zamrożony mózg. Kilku kolegów straciło uszy oraz
palce u nóg. Ja mam także odmrożone uszy. Odpadło mi pół lewego ucha...”
Siódmego grudnia 638 pułk Wehrmachtu, czyli francuski Legion do Walki z Bolszewizmem, przeszedł
chrzest bojowy w okolicach jeziora Dżukowo. Francuzi stracili wówczas niemal 2/3 składu osobowego, nie
biorąc pod uwagę tych, którzy zamarzli na śmierć, zanim zdążyli oddać choć jeden strzał.
Po pierwszej bitwie dowództwo niemieckie uznało, że legion francuski pod względem wojskowym
przedstawia bardzo małą wartość, że wręcz nie nadaje się do działań frontowych, a ponieważ w tym czasie
Niemcom bardzo dokuczali partyzanci, skierowali do walki z nimi Francuzów.
W połowie 1942 roku dowództwo niemieckie zdało sobie sprawę, że czas skończyć z rojeniami o
„wojnie błyskawicznej” na froncie wschodnim. Wprawdzie armia hitlerowska okrążyła Leningrad, zbliżyła
się do Moskwy i walczyła w Stalingradzie, ale obrona radziecka wbrew oczekiwaniom Hitlera nie załamała
się, przeciwnie — była bardziej zaciekła. Coraz częściej Armia Radziecka przejmowała inicjatywę, a na
zapleczu rosły siły partyzantów. Wylatywały w powietrze linie kolejowe i mosty, zaopatrzenie wojsk stawało
się z dniem każdym trudniejsze. W 1942 roku partyzanci zaczęli działać również na terenach Polski.
Francuscy legioniści, którzy okazali się niezdatni do walki na pierwszej linii frontu, nie mogli sobie
również poradzić z partyzantami. Ginęli od pocisków „leśnych bolszewików”, jak nazywali partyzantów,
choć prawie nigdy ich nie widzieli. Jedynymi sukcesami, jakimi mogli się „poszczycić”, było mordowanie
podejrzanych o „współpracę”, czyli cywilów, przeważnie mieszkańców wsi.
Przepojeni petainowską i hitlerowską propagandą legioniści głęboko wierzyli w zwycięstwo Niemców.
Zresztą ich nienawiść do komunistów i Związku Radzieckiego często miała swoje źródła w przeszłości, w
wychowaniu rodzinnym i atmosferze panującej w armii francuskiej. Niektórzy z nich wierzyli, że po
pokonaniu Europy przez Hitlera Francja odzyska rangę mocarstwa europejskiego, oczywiście jako państwo
faszystowskie, i zostanie dopuszczona do podziału łupów. Stanie się także ważniejszym sojusznikiem
Niemiec niż Włochy.
Kim byli ci fanatyczni zwolennicy faszyzmu, Pétaina i Hitlera? W zachowanych we Francji
dokumentach znajdują się życiorysy niektórych z nich.
Jean Dupont pisał: „Zostałem powołany do wojska w 1939 roku. Zmuszono mnie do udziału w tej
podłej, z góry skazanej na klęskę, wojnie. Po kapitulacji znalazłem się w wolnej strefie. Mój ojciec był
zakochany w Déacie i brał aktywny udział w farsie wzorowanej na niemieckich kronikach. Nosił brunatną
koszulę, wysokie buty z cholewami i beret baskijski. Mnie interesowała prawdziwa Europa,
narodowosocjalistyczna, a nie jakaś imitacja faszyzmu w postaci nacjonalizmu francuskiego”.
Pierre Dedans, właściciel małego sklepiku spożywczego, w swoim życiorysie napisał: „Zaciągnąłem się
do Młodzieży Marszałka... Śpiewaliśmy piosenkę »Nasi sprzymierzeńcy przegrali wojnę i nadzieję na
zwycięstwo...« Kochałem Pétaina jak ojca. Zostałem faszystą i wstąpiłem do milicji. Uważam jednak, że
mogę lepiej służyć wielkiej sprawie. Dlatego zgłaszam się do Legionu, bo chcę bronić kultury europejskiej i
chrześcijaństwa...”
A oto fragment życiorysu Jeana Duvina: „W lutym 1934 roku wstąpiłem do ruchu Akcji Francuskiej.
Pierwszy raz walczyłem z komunistami na placu Concorde. Wśród nas byli ranni i zabici. Następnego dnia
zostaliśmy uzbrojeni (Duvin nie podaje, kto ich uzbroił —
dop. autora
). Wtedy wzięliśmy odwet. Wielu
padło z ich strony. Co pewien czas organizowaliśmy sobie »wieczorki nacjonalistyczne«. Po kapitulacji
zaprzyjaźniłem się z Niemcami. Pomagałem im w małych pogromach oraz wyłapywaniu Żydów i
komunistów. Teraz proszę o zapisanie mnie do Legionu...”
Inny ochotnik, majster z zakładów metalowych, Paul Dujardin, napisał krótko: „Czuję, że należę do
wyższej rasy, prawie nordyckiej. Mam dość pracy z tymi podludźmi Polakami”.
Oficer służby zawodowej, porucznik Victor Danube, prosząc o przyjęcie do Legionu, chwalił się, że ma
duże doświadczenie bojowe, bo walczył w Afryce Północnej, Indochinach i w Maroku. A teraz prosi o
zaszczyt walki przeciwko bolszewikom, których nienawidzi z całego serca.
W lutym 1942 roku ambasador III Rzeszy w Paryżu, Otto Abetz, wezwał do siebie Jacquesa Doriot,
Eugene'a Deloncle i sekretarza stanu w rządzie Vichy, Jacquesa Benoist-Méchin, by wyrazić swoje
niezadowolenie z powodu małego dopływu ochotników-legionistów i zastanowić się wspólnie nad wyjściem
z tej przykrej sytuacji. Ambasador nie bawił się w uprzejmości i nie ukrywał irytacji. Powód jego
zdenerwowania był prosty. Dwa dni wcześniej z popołudniowej drzemki obudził go ostry dzwonek telefonu.
Podniósł słuchawkę i usłyszał gniewny głos Himmlera:
— Przed chwilą rozmawiałem z führerem. Ma zamiar przenieść pana do pracy w Jugosławii albo
powołać do armii i wysłać na front wschodni. Za nieudolność...
Abetzowi odebrało mowę. Z odrętwienia wyrwał go Himmler, który ryczał do słuchawki:
— Halo, słyszy mnie pan, Abetz? Niech się pan odezwie!
— Co się stało? Za co? — jąkał się ambasador.
— Pan jeszcze pyta? Za dobrze się panu powodzi w tym Paryżu! Czy pana zdaniem za Europę, za
kulturę europejską, mają ginąć wyłącznie Niemcy? A kto zasiedli po wojnie całą Rosję, jak wyginie zbyt
dużo naszych ludzi? Może te żabojady? Przyrzekł pan führerowi, że doprowadzi do tego, aby co najmniej
pół miliona Francuzów wstąpiło do naszej armii, że uda się nawet zwerbować wielu do SS! I co? Zgłosiło się
zaledwie kilkanaście tysięcy ochotników...
Nie tyle ta reprymenda wstrząsnęła Abetzem, ile groźba, że może wylądować na froncie wschodnim. I
to przede wszystkim „zmobilizowało” ambasadora do zdecydowanego działania.
Oczywiście w czasie odprawy, bo raczej taki charakter miała ta niby „narada”, ani słowem nie
wspomniał o telefonie od Himmlera. Bez żadnych grzecznościowych wstępów oświadczył Francuzom:
— Panowie, wezwałem was, gdyż nie dotrzymujecie swoich sojuszniczych zobowiązań. O nowy ład w
Europie trzeba walczyć, i to nie jest żaden slogan. Francja musi udowodnić, że zasłużyła na to, aby zająć
godne miejsce wśród państw narodowosocjalistycznych. Przedtem trzeba jednak pokonać wrogów i osiągnąć
zdecydowane zwycięstwo. A teraz oczekuję od panów propozycji...
W pierwszej chwili Francuzi nie zrozumieli, o co ambasadorowi chodzi. Najszybciej „zaskoczył”
Benoist-Méchin.
— Ależ, panie ambasadorze — próbował wyjaśnić. — W szeregach Legionu Ochotników Francuskich
do Walki z Bolszewizmem walczy blisko dwadzieścia tysięcy ochotników, w Luftwaffe kilka tysięcy, przy
budowie Wału Atlantyckiego oraz innych fortyfikacji również kilka tysięcy...
Abetz przerwał brutalnie:
— Nie interesują mnie pańskie wyliczanki. To wszystko razem nie przekracza trzydziestu tysięcy ludzi.
I wy mówicie o wkładzie do walki z bolszewizmem? To są kpiny! Francję stać na co najmniej pół miliona
żołnierzy! O mniejszej liczbie führer nawet nie chce słyszeć. Zresztą upoważnił mnie, żeby panom
powiedzieć, że w tej sytuacji ma wątpliwości co do udziału Francji w konferencji europejskiej po
zakończeniu zwycięskiej wojny. Chyba że Francja weźmie w niej udział jako państwo pokonane.
Benoist-Méchin wiedział, co to oznacza: odsunięcie Francji od udziału w podziale łupów wojennych.
Co by na to powiedział marszałek! Do tego nie można dopuścić. Dlatego przemilczał obraźliwą uwagę
Abetza i ponownie zabrał głos.
— Panie ambasadorze, przyrzekam panu, że życzenie führera będzie spełnione. Do walki z
bolszewikami zmobilizujemy nie tylko pół miliona żołnierzy, ale cały milion. Poza tym do dyspozycji
gospodarki Wielkiej Rzeszy, której jesteśmy wiernymi sojusznikami, oddamy co najmniej sto tysięcy
robotników...
— Dlaczego zaledwie sto tysięcy — znów przerwał mu Abetz. — Potrzebujemy czterystu do pięciuset
tysięcy robotników, w tym kilkanaście tysięcy wykwalifikowanych, przydatnych w przemyśle
zbrojeniowym...
— Jak pan sobie życzy — skwapliwie i pokornie zgodził się francuski sekretarz stanu. — Zwerbujemy
pół miliona.
Od tego momentu rozmowa między partnerami przebiegała już w atmosferze wzajemnego zrozumienia.
Abetz był zadowolony, czego dowodem był fakt, że łaskawie przeszedł na język francuski. Wiedział już, że
nie grozi mu front wschodni, że może też liczyć na służalczość przedstawicieli tego śmiesznego rządu
francuskiego, uzależnionego nie tylko od Hitlera, ale nawet od niego, Abetza. Zresztą gdyby te żabojady
wiedziały, jaką niespodziankę szykuje im führer... Przypomniał sobie teraz rozmowę między Ribbentropem a
Himmlerem, której był świadkiem podczas pobytu w Berlinie. Dowiedział się wówczas, że jeśli alianci
zagrożą wybrzeżom Europy, szczególnie od południa, Niemcy nie będą sobie mogli pozwolić na luksus
„wolnej strefy”. A takie zagrożenie stawało się coraz bardziej realne.
Sekretarz stanu Jacques Benoist-Méchin po powrocie do Vichy natychmiast zameldował się u
marszałka. Pétain, wysłuchawszy go uważnie, chwilę milczał, wreszcie powiedział jedno tylko zdanie: „A
zatem niech pan działa”.
Benoist-Méchin uznał, że wypowiedź ta oznacza przyznanie mu nieograniczonego pełnomocnictwa w
zakresie realizowania spraw omawianych z ambasadorem III Rzeszy, i ostro zabrał się do pracy. Dokładnie
w pierwszą rocznicę napadu armii hitlerowskiej na Związek Radziecki — 22 czerwca 1942 roku, rząd Vichy
ogłosił ochotniczy zaciąg do Trójbarwnego Legionu, który miał być „narodowy”, podobnie jak „narodowa”
była hiszpańska Błękitna Dywizja.
Żołnierze Trójbarwnego Legionu mieli nosić wyłącznie francuskie mundury, miały im przysługiwać
francuskie stopnie i obowiązywać francuskie regulaminy. A więc byłaby to „czysto” francuska jednostka,
podlegająca ministrowi wojny rządu Vichy, generałowi Bridoux, na terenie Francji, a na froncie
podporządkowana operacyjnie dowództwu niemieckiemu.
Po cichu Bridoux żywił nadzieję, że jego syn, który walczył na froncie wschodnim w mundurze
hitlerowskim, z czasem przejdzie do „jego” legionu. Obawiał się jednak, że takie posunięcie nie podobałoby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]