Pocałowana przez gwiazdy, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
,Nalini Singh
Pocałowana przez gwiazdy.
źródło:
darmowe opowiadanie umieszczone na stronie www autorki
Tłumaczenie nieoficjalne:
zapiski_mola_ksiazkowego
Korekta:
Lucek01
Gdy Mac Tanner po raz pierwszy zobaczył Cass Hamilton miał sześć lat, a ona dziesięć.
„Mamo, ożenię się z tą dziewczyną.” Powiedział.
„Cóż, mój drogi.” Odpowiedziała ze zdumieniem jego mama. „Wiem, że mężczyźni z rodu
Tanner'ów szybko podejmują decyzje, ale dopiero co poszedłeś do szkoły. Jest jeszcze odrobinkę za
wcześnie, by mówić o małżeństwie, nie uważasz? Zwłaszcza … z tą dziewczyną, nawet jeżeli oni
są naszymi sąsiadami.”
„A co z nią jest nie tak?”
Jego mama nie odpowiedziała mu tego dnia, ale on był mądrym chłopcem. Słuchał i uczył się.
Zanim skończył osiem lat zrozumiał, że Cass Hamilton była jedną z osób mieszanego pochodzenia.
Jej ojciec został dotknięty przez Dozorców, gdy znajdował się w kosmosie. Wrócił będąc kimś
więcej niż tylko człowiekiem. A gdy urodziła się Cass okazało się, że odziedziczyła dar Dozorców.
Cass Hamilton miała skórę jak złoto, oczy równie bogate co czekolada i głos tak czysty, że gdy go
słyszał klatka piersiowa Mac'a zaciskała się w najlepszym rodzaju bólu. Cass Hamilton była
również Marzącą. Jeżeli skupiła się wystarczająco mocno na marzeniu mogła sprawić, by się ono
spełniło. Ludziom to się nie podobało. Było to odrobinę zbyt dziwne. I przez to za każdym razem,
gdy coś się działo w mieście policja pukała do drzwi dziadków Cass i pytała, czy Marzyła.
Jak wtedy, gdy zniknął Jim-Bob, a ludzie odkryli, że droczył się z Cass nazywając ją dziwadłem.
Albo, gdy w ciągu jednej nocy długie blond włosy Maisie zmieniły się w ścięte na jeżyka
i krzyczała, że to dlatego, że Cass była zazdrosna, bo ona ma na głowie tylko te miękkie czarne
futro.
Mac nie rozumiał, dlaczego policja wierzyła Maisie. Ona była kłamczuchą. Każdy przecież mógł
zobaczyć, że Cass nie miała na głowie futra. Miała naprawdę miękkie włosy, tak jak u dziecka.
Były ładne. W słońcu lśniły na niebiesko. A nawet jeżeli sprawiła, że sterczące włosy Maisie
zniknęły, pomyślał Mac, nie było to gorsze od numeru z pastą do zębów.
A co do Jim'iego-Bob'a odnaleziono go pięć dni później. Okazało się, że postanowił uciec z domu.
Dotarł tylko do następnego dnia zanim zdał sobie sprawę, że nie ma czystych ciuchów i stęsknił się
za swoimi grami komputerowymi.
Po powrocie Jim'iego-Bob'a Mac czekał aż policja przyjdzie przeprosić Cass, ale nigdy tego nie
zrobili. To mu przeszkadzało. Mężczyźni Tanner'ów potrafili rozróżnić, co jest dobre, a co złe.
A przeproszenie Cass było właściwą rzeczą do zrobienia. Zdecydował, że równie dobrze może
nadrobić za niegrzeczne zachowanie policji. Wspiął się po ogrodzeniu i po winorośli do okna Cass.
Ponieważ wbrew wiedzy jego rodziców nie tylko nie zmienił zdania na temat poślubienia jej,
rozmawiał z nią również. Nie raz. Nie dwa razy. Każdej nocy od dnia, w którym po raz pierwszy
był w stanie wspiąć się po winorośli. Ale gdy tej nocy postanowił zapukać w jej okno zobaczył coś,
co sprawiło, że jego mina zamarła.
Cass spała i Marzyła. Gdy tak spała na jej stoliku nocnym pojawiło się coś. To była kartka. Kilka
minut później do kartki dołączyły czekoladki. Dodanie dwa do dwóch nie zajęło Mac'owi wiele
czasu. Jego mama całą noc delikatnie nuciła pod nosem, bo jego tata dał jej dzisiaj kwiaty. A jego
siostra wróciła piszcząc do domu, bo chłopiec w szkole dał jej walentynkę – głupią kartkę, która w
kółko grała tą samą melodyjkę. To tak wkurzało Mac'a, że chciał na nią skoczyć i deptać ją, aż
przestanie grać. Oczywiście nie zrobił tego. Ginny była dosyć dobrą siostrą i lubił, gdy się
uśmiechała.
Jednak to nie Ginny zajmowała jego myśli w oświetloną światłem księżyca noc przed oknem Cass.
Zastanawiał się, dlaczego Cass musiała wyśnić sobie swoje prezenty. Była najładniejszą,
najwspanialszą dziewczyną w mieście. Z pewnością chłopcy dali jej różne rzeczy. Zrobił
niezadowoloną minę. Myśl, że inni chłopcy mogli dawać jej prezenty nie podobała się Mac'owi.
Jednak wiedział, że miał dopiero osiem lat. Nie mógł spodziewać się, by Cass wiedziała, że będzie
jego żoną jak tylko stanie się wystarczająco dorosły. Zdecydował, że ci chłopcy mogli dawać jej
prezenty, dopóki nie będą jej całować.
Nie zrobili tego jednak.
„Jesteś słodkim chłopcem, że o niej pomyślałeś.” Powiedziała jego mama, gdy zapytał jej o to
następnego dnia. „I muszę przyznać, że na początku nie byłam dla niej tak miła jak powinnam być.
Nie podoba mi się jednak jak wszyscy czepiają się tej dziewczyny. I to jeszcze policja.” W głosie
jego mamy słychać było pasmo złości. Wiedział, że to wróżyło kłopotami. „Nie wiem, co jej
rodzice sobie myśleli, gdy zostawili ją w tym mieście, gdzie jest jedyną ze swojego rodzaju. Lepiej,
by było, gdyby umieścili ją w szkole z internatem w jakimś dużym mieście. Mam zamiar do nich
napisać i ...”
„Mamo.”
„Przepraszam kochanie. To po prostu tak mnie denerwuje. Sądzę, że Cass nie dostała żadnej
walentynki, bo ludzie się jej boją. Nie potrafią dostrzec piękna w tym, co ich przeraża.”
Mac pomyślał o tym. On nie bał się Cass.
To był pierwszy rok, gdy Mac Tanner dał Cass Hamilton różę z okazji Dnia Świętego Walentego.
„Zerwałem ją z ogrodu mamy.” Wyszeptał siedząc przed oknem jej sypialni. „Jest spóźniona tylko
o jeden dzień.”
Cass uśmiechnęła się tak szeroko i szczerze, że pomyślał, że może się spalić pod wpływem żaru
tego uśmiechu. „Och Mac, dzięki tobie ponownie wierzę, że jest jeszcze nadzieja.”
Nie potrafił dłużej utrzymać w sercu swojego sekretu. „Ożenię się z tobą Cass.”
„Wiem.” Powiedziała, a potem wychyliła się przez okno i pocałowała go w policzek.
Nie mył twarzy przez tydzień.
Następnego roku pocałowała go w drugi policzek. „Gdybyś tylko był starszy.” Powiedziała ze
śmiechem. Ale on zauważył, że tego roku nie wyśniła sobie walentynek. Zaczekała na jego różę.
Trzeciego roku poprosił ją, by pocałowała go w oba policzki. Zrobiła to z błyszczącymi oczami.
Czwartego roku miała dla niego coś wspaniałego. To był znaczek z pieczęcią poczty ze statku
kosmicznego. „Pomyślałam, że to ci się bardziej spodoba niż róża. Moi rodzice przysłali do mnie
list.”
„Cass, to jest ...” Nie potrafił dokończyć zdania, był tak podekscytowany. Nawet jednak w swojej
radości usłyszał jej ból. „Tęsknisz za mamą i tatą, co?”
Usiadła na parapecie i wzruszyła ramionami. „Tak naprawdę to ich nie znam. Kocham babcię
i dziadka. Wiem, że oni kochają mnie. Moi rodzice – mam przeczucie, że oni sami nie wiedzą, co
o mnie myśleć.”
Ośmielił się wyciągnąć dłoń i wziąć ją za rękę. Poczuł się jakby jego serce miało zaraz wybuchnąć,
gdy mu na to pozwoliła. „Za rok będę miał dwanaście lat i też będę mógł ci powiedzieć, że cię
kocham.”
W jej oczach zalśniły gwiazdy, gdy pochyliła się bliżej. „Dlaczego akurat na dwanaście lat?”
„Bo wtedy zacznę stawać się mężczyzną.” Nie miał czasu do zmarnowania. „A gdy będę miał
szesnaście lat, pobierzemy się.”
Odpowiedziała mu długa cisza, gdy obserwowała go spojrzeniem Marzyciela. „Mac, ty już jesteś
w większym stopniu mężczyzną niż większość ludzi w tym mieście. Sądzę, że bycie twoją żoną
będzie czymś cudownym. Będę czekać, by usłyszeć jak mówisz, że mnie kochasz. A za rok nie będę
całować cię w policzek.”
Ale za rok, w roku, gdy Mac skończył dwanaście lat Cass już nie było. Nie mogła otrzymać jego
róży i pocałować go w końcu w usta. Dozorcy przylecieli pięć miesięcy wcześniej i zabrali ją.
Powiedzieli, że była zbyt mocno do nich podobna. Ziemia nie była gotowa na piękno i cud Marzeń
Cass. Tego dnia mama Mac'a odebrała go ze szkoły mimo tego, że mieli do niej tylko kilka minut
pieszo. Zabrała go na pole pełne dzikich kwiatów, a potem powiedziała mu, że Cass już nie ma.
Jego serce pękło, ale nie płakał. „W takim razie mamo, będę musiał po prostu stać się astronautą.
Żebym znowu mógł ją odnaleźć.”
„Och, Mac.” Łzy zalśniły w oczach jego mamy. „Nigdy nie mówiłam, że nie jesteś w stanie zrobić
niczego, co sobie postanowisz, ale mój kochany chłopcze, jesteś zbyt chorowity.”
Białaczka zjadała go od lat sprawiając, że ścigał się o życie. Ale tego dnia, na tym polu
emanującym życiem i kolorem, Mac wiedział, że Cass zostawiła mu ostatni prezent. „Wszystko
będzie dobrze mamo, obiecuję.”
Jego mama nie uwierzyła mu, ale dwa lata później nie miał w swoim systemie ani śladu raka.
„Założę się, że Cass musiała bardzo długo spać, by to wymarzyć.” Wyobrażał sobie jak unosi się na
łóżku w kosmosie, albo może w tajemniczym świecie będącym domem Dozorców. Spała. Marzyła.
By dać mu zdrowe ciało Cass spała przez dwa długie lata.
Czas mijał. W każde Walentynki Mac brał jedną różę i wyrzucał jej płatki na wiatr. W kosmosie też
były wiatry, pomyślał. Może płatki dotrą do Cass.
Gdy miał dwadzieścia lat jego mama posadziła go, by przeprowadzić z nim poważną rozmowę.
„Mój chłopcze, wiem, że mężczyźni z rodu Tanner'ów szybko podejmują decyzje i nigdy się z nich
nie wycofują, ale jej już nie ma. Teraz jest jedną z Dozorczyń. Oni troszczą się o ludzi, ale nie
wychodzą za nich za mąż. Są zbyt potężni, zbyt niezwykli.”
Mac'owi nie przeszkadzało to, że był zwyczajny. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Wydawało mu się,
że Cass też to w nim nie przeszkadzało – w końcu obiecała, że zostanie jego żoną. „Ona już taka
była, gdy się w niej zakochałem.”
„Zakochałeś się w dziecku, a nie w tym, jaka jest naprawdę. Daj szansę prawdziwym kobietom!”
Mac zgodził się pójść na randkę, albo dwie dla swojej mamy. Kobiety były dosyć miłe, a jedna
z nich sprawiła nawet, że się roześmiał. Ale, gdy przyszły Walentynki spędził je ucząc się do
egzaminów na kosmonautę. Nie zapomniał o róży. Trzymał ją obok siebie, gdy się uczył. I tuż przed
północą znalazł dobry, silny wiatr i posłał płatki róży w stronę Cass.
W bazie nazywali go Szalony Mac. Był jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek zakochał się
w Dozorczyni. Jednak, gdy przychodziło do wybierania zespołu treningowego Mac'a zawsze
wybierali jako jednego z pierwszych. Był inżynierem, któremu pilot mógł ufać, bo Mac zawsze
stawiał kreskę w „t” i kropkę nad „i”. Nie mógł sobie pozwolić na popełnianie błędów, jeżeli miał
dotrzeć do Cass na czas.
Bo teraz ścigał się z innego rodzaju zegarem.
Pewnego dnia, długo po tym, gdy zaczął po raz pierwszy misja treningowa została zamieniona na
prawdziwą misję. Mac został wysłany w rozległą noc, która otaczała Ziemię. Na stację kosmiczną,
na której wszystko się zaczęło. Dotyk Dozorców był wszędzie – w czystym powietrzu, w drzewach,
które rosły mimo braku grawitacji, w błękicie nieba, które odzwierciedlało to na Ziemi – ale nie
można było zobaczyć nikogo ze starożytnej rasy.
„Wpadają tutaj tylko, co kilka dekad.” Powiedziano mu. „Prawdopodobnie nie pojawią się
przynajmniej przez następne trzydzieści lat.”
Mac poczuł ten cios, jakby naprawdę go uderzono. Zbyt długo, to potrwa zbyt długo … Mac był
człowiekiem i miał ludzki okres życia. Po raz pierwszy odkąd skończył sześć lat zaczął rozważać
możliwość, że może jednak nie uda mu się ożenić z Cass Hamilton. Nie w tym życiu.
Tej nocy śnił. Cass siedziała na krawędzi białego marmurowego balkonu. Miała nogi skrzyżowane
w kostkach, a jej oczy mocno błyszczały. Była starsza i jeszcze piękniejsza. A jej piękne miękkie
włosy urosły tak, że zwijały się w loczki za jej uszami. Zawsze wiedział, że urosną – ona
potrzebowała tylko trochę więcej czasu.
„Cóż, Mac.” Powiedziała.
Wiedział, że była Dozorczynią, ale i tak wyciągnął dłoń, by ująć jej policzek. „Tęsknię za tobą.”
Była w jego krwi, w każdym jego oddechu. Nie miało znaczenia, że pokochał ją jako dziecko. Jego
miłość była prawdziwa, a oddanie nieskończone. Mężczyźni z rodu Tanner'ów szybko podejmowali
decyzje i nigdy się z nich nie wycofywali.
Jej dłoń zacisnęła się na jego ręce, a jej spojrzenie stało się pełne niepokoju. „Nie mogę Marzeniami
sprowadzić cię do mnie. Jestem zbyt młoda.”
Wszelkie zwątpienie zniknęło. „Ożenię się z tobą Cass.”
„Wiem.” Jej uśmiech rozszerzał się, aż przesłonił słońce. „Mac, masz srebro we włosach!”
Roześmiał się, gdy wstała i przesunęła po nich palcami. „W końcu jestem od ciebie starszy. Staję
się starszy z każdym dniem.” A ona wcale się nie starzała, była Dozorczynią. „Ożenisz się ze mną
teraz, gdy jestem taki podstarzały?”
„Ożeniłabym się z tobą nawet, gdybyś był najstarszym człowiekiem na ziemi.” Tym razem ich
pocałunek był stopieniem się ust. Była pod jego dłońmi taka miękka i niesamowicie kobieca.
Czekał całe życie, by ją tak trzymać w objęciach, ale sen zamigał, rozmył się, a potem zniknął.
Wstał i w patrzył się w zniszczone dłonie inżyniera. Wiedział, że już niedługo, pewnego dnia te
dłonie będą zbyt pomarszczone, by agencja ponownie wysłała je w kosmos. Ale jeżeli ukradnie
wahadłowiec i ruszy w nieznane Cass mogłaby uschnąć próbując sprowadzić go do siebie do domu.
Nawet Dozorczyni mogła zostać ranna, a uschnięcie było najgorszym rodzajem bólu. Nie mógł
znieść myśli o uschnięciu Cass. Nie jego pełna życia, roześmiana Cass.
Tym razem zanim opuścił stację kosmiczną rzucił płatki róży w przestrzeń i posłał je tam na
podmuchu szeptu swojego pocałunku. „Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Świętego Walentego
Cass.”
Było jeszcze pięć misji. A Dozorcy nadal nie przybywali. Na piątej z nich Mac obserwował jak
płatki róży unoszą się w przestrzeń i wiedział, że była to jego ostatnia podróż. Nawet Szalony Mac
– inżynier doskonały nie mógł latać w nieskończoność. Jego ręce męczyły się, a oczy stały się
mniej dokładne. Ale gdy zamykał te oczy i śnił, nadal widział z idealną czystością.
Cass była bardzo piękna. Nadal była zaledwie dwudziestoletnią kobietą. Mogła Marzyć z nim
jedynie, gdy był w kosmosie. Otoczony przez bezkresny oświecony światłem gwiazd kosmos
pocałunek stawał się dotykiem, a dotyk stawał się czymś dużo ważniejszym. Stawała się silniejsza.
Uczyła się dłużej utrzymywać marzenia senne. Ale była jedynie Dozorczynią dzieckiem. Będą
musiały minąć tysiące lat zanim zyska wystarczająco dużo siły, by Marzeniami sprowadzić go do
domu.
Tysiące lat po tym jak jego śmiertelne życie zmieni się w proch.
Po raz ostatni zastanowił się nad skradzeniem statku i kierowaniem się w kosmos. Nie, nie mógł
tego zrobić Cass. Jeżeli uschnie jej ból będzie trwał eony czasu. Lepiej żeby zmienił się w proch
i stał się wspomnieniem. Jego Dozorczyni rosnąc i stając się jeszcze piękniejszą będzie pamiętała
Mac'a Tanner'a – człowieka, który kochał ją dawno temu na błękitno-zielonej planecie nazywanej
Ziemią. „Ach kochanie, ale kto wtedy będzie dawał ci róże?” Wyszeptał słodko-gorzkie wyznanie
poniesione na lodowatych wiatrach kosmosu w świat tak mocno oddalony od Ziemi, że znajdował
się praktycznie na obrzeżach wszechświata.
„Czasami nawet Dozorca musi poddać się uporowi człowieka.” Powiedział obcy głos.
Mac obrócił się i spojrzał w pozbawione wieku oczy znajdujące się w twarzy o skórze koloru
starego złota. „Najwyższy czas, żebyście się tutaj pojawili.” Wyczekiwanie i podekscytowanie
przelało się w jego żyłach niczym płynny ogień.
Dozorca roześmiał się. „Wiesz, gdy Cass była zdeterminowana, by spać wystarczająco długo, by
uzdrowić twoje dziecięce ciało uznaliśmy to za marnotrawstwo. Byłeś śmiertelnikiem,
zapomniałbyś o niej w ciągu jednego uderzenia serca.” Jego bardzo ciemne oczy nagle stały się
jasne jak słońce. „Ty jednak nigdy nie zapomniałeś. I co śmiertelniku, jesteś gotowy, by zostać
dotkniętym przez Dozorcę? Będziesz nieśmiertelny, ale nie będziesz Marzycielem.”
„Jedyne Marzenie, które chciałem żeby się spełniło to Cass.” Wyciągnął dłoń w stronę Dozorcy,
gdy ten zaczął się do niego zbliżać. „Zaczekaj, muszę coś ze sobą zabrać.”
Dozorca był wystarczająco ciekawy, by dać mu czas. Gdy zobaczył co to było, roześmiał się.
„Będziesz dziwnym dzieckiem.”
Mac nie mógł sobie wyobrazić ponownego bycia chłopcem. „Znowu będę młodszy niż Cass?”
A niech to cholera, był gotowy pieścić ją pocałunkami mężczyzny, nie chłopca.
„Tak.” Dozorca roześmiał się i dotknął Mac'a.
Doznanie było niesamowite. Śmierć i odrodzenie – wszystko znajdowało się w ruchu. Gdy Mac
otworzył oczy odkrył, że podążał do domu Dozorcy przez ciemność kosmosu. Sam był jedynie
nieopierzonym pisklęciem, więc starszy wykonywał całą pracę karmiąc go siłą, by kontynuował
podróż. Jedynym co Mac musiał zrobić sprawienie, by jego prezent był bezpieczny.
Kto wie jak długo to trwało? Dozorcy żyją eony czasu. Lata są ich sekundami. Długość podróży nie
miała znaczenia. Mac zadał tylko jedno pytanie, gdy dotarli do domu rodzinnego Dozorców –
krainy gór i światła słonecznego, lasów i wód. „Którędy do niej?”
Gdy ją znalazł stała na swoim białym marmurowym balkonie. Piękna kobieta z długimi do talii
kręconymi czarnymi włosami.
„Witaj Cass.”
Jej plecy zesztywniały. Obróciła się. W jej oczach były łzy, ale gdy jej spojrzenie padło na to, co
trzymał w dłoni – uśmiechnęła się. „Tym razem twoja dostawa jest spóźniona o jakieś sześćdziesiąt
lat.” Wzięła różę i włożyła pozbawiony kolców kwiat za ucho. „Zerwałeś ją z ogrodu mamy?”
„Ta jest z mojego ogrodu.” To jedna z dzikich róż, które zasadził dla niej. Bogaty aksamit i światło
księżyca, wieczność – tak jak Cass. „Cholerny Dozorca powiedział mi, że znowu będę od ciebie
młodszy.”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]