Portret anioła, E-book PL, Romans, Roberts Nora

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts
Portret anioła
Rozdział pierwszy
Przeklęty śnieg. Gabe zmienił bieg i szybkość
spadła do pięćdziesięciu kilometrów. Mimo że wycie-
raczki pracowały jak szalone, widział przed sobą
jedynie ścianę bieli. Śnieg walił z nieba nieprzenik-
nioną kurtyną i nie zanosiło się na to, by miał zamiar
przestać padać w ciągu najbliższych godzin.
Gabe w ślimaczym tempie pokonywał kolejny
zakręt. Z powodu fatalnej widoczności jechał na
wyczucie. Szczęśliwie znał każdy kamień na krętej
i wąskiej drodze do miasteczka, od pół roku stale
bowiem tędy jeździł. Gdyby pokonywał ją pierwszy
raz, nie miałby żadnych szans. Ramiona i kark ze-
sztywniały mu z napięcia. Zostało jeszcze kilka kilo-
metrów. Gdy wreszcie dotrze na miejsce, rozładuje
dżipa, rozpali ogień w kominku i z zacisza swojego
domku, popijając gorącą herbatę, będzie podziwiał
zawieję.
Silnik, zmuszony do nadmiernego wysiłku, rzęził
i prychał, ale samochód dzielnie parł naprzód. Nie-
spodziewana burza sprawiła, że trzydziestokilomet-
rowa droga z miasteczka trwała trzy razy dłużej niż
6
Nora Roberts
zwykle, ale wreszcie dobiegała końca. Gabe cieszył
się, że dotrze do domu przed zmierzchem, bo ta
zawieja coraz mniej mu się podobała. Przeklął siebie
w duchu, że wczoraj stracił poczucie czasu i nie zdążył
zrobić zakupów. Gdyby nie to, siedziałby sobie teraz
w wygodnym fotelu i śmiał się z pogody.
Śnieg padał gęsto, zapadał zmrok. Gdzieś tu powi-
nien być kolejny zakręt. Gabe prowadził ostrożnie.
Ostatnie miesiące nauczyły go szacunku dla gór.
Przepaść ciągnąca się wzdłuż drogi nie dawała nikomu
szans. Na szczęście przez ostatnie dwadzieścia minut
nie widział żadnego samochodu. Każdy człowiek
z odrobiną rozsądku dawno już znalazł jakieś schro-
nienie.
Marzył o papierosie, ale na ten luksus musiał
jeszcze trochę poczekać. Kilka kilometrów i będzie
w domu. Radio cicho trzeszczało, przekazując infor-
macje o nieprzejezdnych drogach i odwołanych im-
prezach. Zawsze go zdumiewało, że ludzie planują
tyle spotkań każdego dnia. On wolał być sam. W każ-
dym razie teraz. Dlatego kupił domek w lesie i zaszył
się na ostatnie pół roku. Dzięki temu miał dużo
swobody, mógł myśleć, pracować i leczyć swoje rany.
W każdej z tych dziedzin odniósł już pewne sukcesy.
Zobaczył, a raczej wyczuł, lekkie wzniesienie. To
już ostatni podjazd przed domem, zostały jakieś dwa
kilometry. Jego twarz, dotąd ściągnięta z napięcia,
teraz złagodniała. Nie była to zbyt przystojna twarz, za
bardzo szczupła i nieregularna. Raczej nie robiła
miłego wrażenia. Nos dobitnie świadczył o tym, że
Portret anioła
7
Gabe i jego brat w dzieciństwie nie wszystkie spory
rozstrzygali drogą parlamentarnych negocjacji, a głę-
boko osadzone oczy patrzyły z rezerwą. Blond włosy,
przeczesane nieuważnie ręką, spadały w nieładzie na
czoło.
Zaczerwienionymi od wysiłku oczami spojrzał na
drogę i wtedy to zobaczył – czerwoną plamę samo-
chodu lecącego w niekontrolowanym poślizgu wprost
na niego. W ostatniej chwili odbił w prawo. Jego dżip
zachwiał się, ale po chwili odzyskał równowagę.
Wyskoczył z kabiny i pędem rzucił się w kierunku
tamtego auta. Czerwona toyota tańczyła na drodze,
w końcu z hukiem zderzyła się z barierką. W tej zawiei
niewiele widział, ale miał wrażenie, że maska od
strony pasażera jest zupełnie zmiażdżona. Z trudem
przedzierał się przez zaspy.
Gdy był kilka kroków od wraku, dostrzegł za
kierownicą kobietę. Potrząsnęła głową, rozsypując
wokół burzę pszenicznych włosów i odwróciła twarz
w jego stronę. Była blada jak ściana, nawet usta miała
bezbarwne. Ale mimo to była piękna. Zaparła mu
dech w piersiach. Jako artysta nie mógł nie docenić
niezwykle regularnych rysów twarzy, cudownie wy-
krojonych ust, oczu koloru nieba o północy. Odrzucił
jednak te myśli i szarpnął za drzwiczki.
– Jest pani ranna?
– Nie. – Opadła na fotel. Usta miała suche, a serce
biło jej jak szalone. Była w szoku. – Próbowałam
zjechać z przełęczy, a potem zobaczyłam pański wóz,
chciałam go ominąć i...
8
Nora Roberts
– Uderzyła pani w barierkę – dokończył. – Dobrze,
że nie jechała pani szybciej, bo mogło się skończyć
gorzej. Na pewno nic pani nie jest?
– Na pewno. – Próbowała się uśmiechnąć. – Pew-
nie napędziłam panu strachu...
– Co najmniej – uciął krótko. Już się nie bał,
emocja wywołana kraksą ustępowała, za to czuł naras-
tającą irytację. Był zaledwie kilkaset metrów od
domu, z obcą kobietą i samochodem, który nadawał
się tylko do warsztatu, a być może jedynie na złom.
– Co, do diabła, pani tu robi?
– Zjeżdżałam w dół Samotnej Grani, żeby znaleźć
jakiś nocleg – odpowiedziała twardo. – Z mapy
wynika, że to miasteczko jest najbliżej.
– Jedyne, co mogę zrobić, to zabrać panią ze sobą
– powiedział spokojniej. – Dziś już nikt tutaj nie
dojedzie. Mój dom stoi na szczycie wzgórza, proszę się
przesiąść do mojego dżipa. – W jego tonie nie było
grama uprzejmości, ale nie dziwiła mu się, miał prawo
być zły.
– Doceniam pański gest, panie...
– Bradley. Gabe Bradley.
– Ja jestem Laura. W bagażniku mam walizkę, czy
zechciałby pan...
Gabe przeszedł do tyłu, nie mogąc uwolnić się od
myśli, że gdyby wyruszył z domu trochę wcześniej,
byłby już z powrotem, i to sam. A tak dźwiga bagaż
kobiety bez nazwiska, marznie i może zapomnieć
o spokojnym wieczorze. Odwrócił się, żeby sprawdzić,
czy nieznajoma idzie za nim. I zamarł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl